Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mogę być liderem, ale...

Treść

Rozmowa z Kamilem Stochem, skoczkiem narciarskim
Zakończył Pan już tegoroczny urlop, wystarczająco długi czy zbyt krótki?
- Urlop był wystarczająco długi, ale tak naprawdę nie miałem okazji wypocząć, ponieważ bardzo dużo czasu spędzałem na nadrabianiu zaległości w nauce. Studiuję na piątym roku krakowskiej AWF, szykuję się powoli do pisania pracy magisterskiej. Tematu jeszcze nie mam sprecyzowanego, na pewno praca będzie traktowała o skokach. Obronę planuję w przyszłym roku.
Domyślam się, że niełatwo połączyć uprawianie sportu, szczególnie takiego, który związany jest z częstymi wyjazdami za granicę, z nauką?
- Jest bardzo ciężko, ale wychodzę z założenia, że jeśli ktoś czegoś bardzo chce, to jest w stanie to osiągnąć. Do tego mam wykładowców, którzy widząc, że się staram, chodzę na zajęcia i robię, co mogę, nie rzucają mi kłód pod nogi. Przeciwnie, też starają się pomóc i jakoś udaje mi się te dwie sprawy połączyć.
Na razie jednak książki, przynajmniej niektóre, odstawił Pan w kąt, bo rozpoczęły się już przygotowania do kolejnego sezonu. Z jakimi nadziejami ponownie przywdział Pan sportowy uniform?
- Takimi, co zwykle, żeby jak najlepiej skakać. Wiem, że brzmi to trochę jak truizm, ale naprawdę moim celem było, jest i będzie oddawanie jak najlepszych skoków, czerpanie z tego radości i obdarowywanie nią swojej rodziny i kibiców.
Miniony sezon był przełomowy w Pana karierze?
- To się dopiero okaże.
Podobno nie był Pan do końca usatysfakcjonowany trzema wygranymi konkursami Pucharu Świata. Te oczywiście sprawiły mnóstwo radości, ale Pana ambicje sięgają dalej. To prawda?
- Zacznę od tego, że te wygrane stanowiły realizację celów, jakie sobie kiedyś założyłem. Moim marzeniem było przede wszystkim zwycięstwo u siebie, w Zakopanem, dokonałem tego, zatem odczuwałem mnóstwo satysfakcji. Ale jest też prawdą, że mam ambitniejsze cele sportowe, nie chcę się upajać tymi trzema sukcesami, tylko dalej się rozwijać. Chciałbym być jednym z najlepszych w swoim fachu i jak najdłużej gościć w światowej czołówce. Miniony sezon był pierwszym w dziesiątce Pucharu Świata, pozwolił mi umocnić wiarę i przekonanie, że jednak można dokonywać rzeczy, które kiedyś uchodziły za marzenia.
Gdyby mógł Pan wybrać jeden moment, najważniejszy z poprzedniego sezonu - co by to było?
- Chyba wspomniana wygrana w Zakopanem.
Ulubionym miejscu na narciarskiej mapie? A może porównywalnym z Klingenthal i Planicą, gdzie też stawał Pan na najwyższym stopniu podium?
- Każde z tych miejsc ma swój urok, ale zakopiańskich konkursów nie da się porównać z jakimikolwiek innymi. Dla nas i nie tylko dla nas, ale także rywali z zagranicy, są prawdziwym sportowym świętem, z fantastyczną oprawą i atmosferą.
Słynny fiński trener Mika Kojonkoski, i nie tylko zresztą on, uważa, że w skokach narciarskich o sukcesie decyduje przede wszystkim mocna głowa i psychika. Podziela Pan ten pogląd?
- Zdecydowanie się z nim zgadzam. W czołówce Pucharu Świata jest kilku, może nawet kilkunastu zawodników o bardzo porównywalnych umiejętnościach. Kiedy dochodzi do bezpośredniej rywalizacji na skoczni, w kluczowych momentach decyduje tylko i wyłącznie siła psychiczna. Ona przesądza, czy ktoś będzie w stanie oddać najlepszy skok, czy też go zepsuje. Myślenie zadaniowe, bo o nim mówię, polega na tym, aby skupić się i skoncentrować tylko i wyłącznie na swoim zadaniu, tym, co ma się za chwilę zrobić, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, wynikiem etc.
Przez lata dążył Pan do tego, aby doścignąć rywali z najlepszej dziesiątki Pucharu Świata, w minionym sezonie wreszcie udało się to zrobić. Czuje się Pan już wewnętrznie zawodnikiem ze ścisłej światowej czołówki?
- Jak najbardziej, tak. A czy się udało? Nie lubię tego słowa, wolę stwierdzenie, że to osiągnąłem (śmiech).
To przekonanie o swojej wartości, zdrowa pewność siebie pomagają osiągnąć spokój na rozbiegu, uwolnić głowę od myśli na temat tego, co może się zdarzyć?
- Owszem, każdy dobry start i dobry wynik przekładają się na wzrost pewności siebie. Taka jest naturalna kolej rzeczy, czy to w sporcie, czy w każdej innej dziedzinie życia. Gdy coś nam wychodzi, zaczynamy stąpać po twardszym gruncie.
Dla kibiców ostatni konkurs z minionego sezonu miał w sobie coś symbolicznego. Adam Małysz kończył nim karierę, Pan zwyciężył i od razu pojawiły się komentarze, że nie można nawet było sobie wyobrazić lepszej zmiany warty. Stary mistrz schodzi ze sceny, zastępuje go nowy, w glorii chwały.
- Mam świadomość, że na ten temat kibice i dziennikarze będą mówić długo i dużo, motyw zmiany warty będzie się pojawiał. To zrozumiałe, bo Adam przez wiele lat dostarczał nam wszystkim tylu niezapomnianych chwil i zaszczepił w Polakach zainteresowanie skokami. Chciałbym jednak podkreślić, że są one sportem indywidualnym, każdy pracuje na własny rachunek. Dlatego nie staram się być czyimś następcą, tylko podążać własną ścieżką rozwoju.
Został Pan już uznany za nowego lidera kadry, przynajmniej przez kibiców i dziennikarzy. Czuje się Pan nim?
- Tak, poczuwam się do bycia liderem, ale tylko pod względem czysto sportowym, wynikowym. Mam taką cichą nadzieję, że w zeszłym sezonie pokazałem również moim kolegom, że warto stawiać sobie wysokie cele i zaciekle do nich dążyć. No i że da się wygrywać (śmiech). Natomiast pod względem koleżeńskim w naszej grupie nie potrzeba lidera. Wszyscy jesteśmy w miarę rówieśnikami, mamy bardzo dobry kontakt, świetnie się dogadujemy.
Przez lata kibice przyjeżdżający na zakopiańskie konkursy opowiadali, że "jadą na Małysza". Teraz będą przyjeżdżać "na Stocha"?
- Mam nadzieję, że... nie. Chciałbym, aby zrozumieli - i oni, i dziennikarze - że nie ma tylko jednego zawodnika, tylko cała grupa zdolnych chłopaków, z których każdy zasługuje na szacunek, bo daje z siebie wszystko. Poświęca tyle samo czasu na przygotowania i wkłada tyle samo serca, siły i ambicji w to, co robi. Cieszy mnie, że mam kibiców, jestem dumny, gdy czuję ich wsparcie, ale chciałbym, by równie mocno dopingowali moich kolegów.
Jak będą wyglądały skoki bez Adama Małysza. Wam, kadrowiczom, bez niego będzie trudniej czy może wręcz przeciwnie, łatwiej?
- Tak to już jest zarówno w sporcie, jak i w życiu, że pewne rzeczy się kończą. Nie da się skakać na najwyższym poziomie przez całe życie, przychodzi taki moment, gdy zawodnik mówi: dość. Jest zmęczony ciągłymi wyrzeczeniami, reżimem treningowym, dietą lub jego zdrowie odmawia posłuszeństwa. W tych kategoriach decyzja Adama nie była żadnym zaskoczeniem, odszedł chyba w najlepszym momencie, gdy wciąż znajdował się na szczycie. Trzeba odwagi i mądrości, by tak postąpić. Natomiast czy nam będzie bez niego trudniej, czy łatwiej, nie wiem, to się okaże. Nie chcę zostać źle odebrany, ale zakończenie kariery przez Adama nie oznaczało, że zawalił się nasz świat, że będziemy płakać lub walić głowami w mur. Nie, zaakceptowaliśmy to i będziemy się starali nadal robić swoje, najlepiej jak potrafimy.
W ostatnich tygodniach pojawiły się spekulacje, jakoby rozważany był pomysł utworzenia "Teamu Stoch", na wzór układu Małysz - Hannu Lepistoe.
- To tylko dziennikarska plotka.
A gdyby ktoś zwrócił się do Pana z podobną propozycją?
- Moje zdanie jest takie, że wolałbym pozostać w grupie i trenować z chłopakami. Razem jest dużo raźniej, można porozmawiać, pośmiać się, panuje zupełnie inna atmosfera. Oczywiście o wszystkim decyduje trener Łukasz Kruczek. Gdyby w pewnym momencie uznał, że dla rozwoju mojej kariery lepiej byłoby, gdybym zaczął trenować sam, z indywidualnym szkoleniowcem, to uszanowałbym tę decyzję, bo mam do niego pełne zaufanie. Ale z tego, co wiem, na razie niczego takiego nie planuje.
Minione lata pokazywały, że nie tylko praca wykonana w miesiącach letnich ma wielkie przełożenie na sezon zimowy i Puchar Świata, ale też wyniki osiągane w Grand Prix bywają miarodajne. Jak będzie zatem wyglądało tegoroczne lato w wykonaniu Kamila Stocha.
- Cóż, nie powiem nic odkrywczego: oby jak najlepiej. Zgodzę się z tym, że lato jest kluczowe w kontekście zimy, to, co teraz wypracujemy, potem owocuje, albo i nie, jeśli popełnimy jakieś błędy. Cała tajemnica polega na tym, żeby ułożyć taki plan treningów i startów, aby przyniósł jak najwięcej owoców. Teraz, a przede wszystkim od listopada do marca.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Kamil Stoch (ur. 25 maja 1987 roku w Zakopanem) - obecnie najlepszy polski skoczek narciarski, dziesiąty zawodnik ostatniej edycji Pucharu Świata. Była ona przełomowa w jego karierze. Ogromne możliwości zasygnalizował już latem, gdy wygrał klasyfikację Pucharu Kontynentalnego i był drugi w Grand Prix, a później, zimą, trzykrotnie stanął na najwyższym stopniu podium konkursów PŚ: w Zakopanem, Klingenthal i Planicy.
Nasz Dziennik 2011-06-01

Autor: jc