Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mnie już nikt nie podpuści

Treść

Rozmowa z Jackiem Czachorem, mistrzem świata w motocyklowych rajdach terenowych

Co jest dla Pana cenniejsze - mistrzostwo świata czy dziesiątka Dakaru?
- Chyba jednak mistrzostwo. W Dakarze byłem dziesiąty już dwukrotnie, mistrzem jeszcze nigdy. Do tego tytuł pozwolił mi zapisać się w historii, ma swój konkretny wymiar.

Jak wyglądała droga do tego sukcesu?
- Jeżdżę na motorze od 1981 r., w rajdach długodystansowych biorę udział od 2000 roku. Mam za sobą osiem startów w Dakarze, od kilku lat regularnie występuję w mistrzostwach świata. Wszystko to pozwoliło mi zdobyć doświadczenie, które teraz procentuje. Gdy np. pierwszy raz jechałem w Dakarze, spotkałem się z Francuzem, który rok wcześniej dojechał do mety na ostatnim miejscu, ale miał do sprzedania mnóstwo niezbędnych informacji. Uczyłem się jazdy terenowej, poznawałem trasy, o jakich wcześniej nie miałem pojęcia. W tym roku musiałem pokonać sześć eliminacji, czyli rajdy: Tunezji, Sardynii, Brazylii, Argentyny z Chile, Egiptu i Dubaju. Najkrótszy z nich liczył sześć dni, najdłuższy dziesięć, łącznie przejechałem na motorze ponad 10 tysięcy kilometrów odcinków specjalnych. Każda z tych imprez była inna, na Sardynii rywalizowaliśmy w górach, w Brazylii jechaliśmy przez pięć stanów, busz, przede wszystkim po szutrze, znowuż w Argentynie wjechaliśmy w góry, w których nie brakowało śniegu, a w Egipcie była typowa pustynia. Gdy zaczynaliśmy ścigać się w Chile, temperatura nie przekraczała dwóch stopni, a w Dubaju zbliżała się do czterdziestu.

Jakie wspomnienie z minionych miesięcy najmocniej utkwiło Panu w pamięci?
- Początki wcale nie były łatwe. W Tunezji zapalił mi się motocykl, uderzył mnie kamień w twarz, miałem problemy z GPS, a mimo to byłem trzeci w klasie. Wtedy pomyślałem, że skoro pokonałem tyle przeciwności, to sezon może być naprawdę dobry. Przeżyć mam w pamięci mnóstwo. W Brazylii co chwilę na trasę wypadały jakieś zwierzęta, przejechałem całą Sardynię, zwiedziłem niezwykłe miejsca. W Chile musiałem pokonać rzekę, która zakrywała motocykl. Ruszałem w odpowiednim momencie, gdy fala wracała do morza, jechałem za nią dziwnymi zygzakami. Udało się.

Tytuł wywalczył Pan w klasie 450 ccm, czyli na motorze zdecydowanie mniejszym niż maszyny znane choćby z Dakaru. Różnica w jeździe była podobnie duża?
- Przede wszystkim takim motocyklem jeździ się na wyższych obrotach, trzeba częściej zmieniać biegi, uważać, by nie przeciążyć silnika. Wymaga przez to większego nakładu sił, trudniej się go prowadzi. Ale ja nie narzekam, bo nie miałem z tym większych problemów. Wiem, że np. Marek Dąbrowski ze swym agresywnym stylem jazdy mógłby mieć bardziej pod górkę. Ja jestem przy okazji bardzo dobrym mechanikiem, czuję taki silnik, wiem, kiedy zmieniać biegi, jak się zachowywać, co robić, by go nie załatwić, jadąc cały czas na wysokich obrotach.

Czasami trzeba nieco zwolnić, by być szybciej na mecie - często Pan to powtarza. Takie podejście jest jednym z kluczy do sukcesu?
- Pewnie tak. Ja już nie jestem młodym zawodnikiem, nikt mnie nie podpuści, nie podniesie ciśnienia, wręcz przeciwnie. Mam mocną psychikę, potrafię zwolnić, zachować się odpowiednio do warunków. A to jest problem wielu młodszych kolegów, którzy często widząc łatwą - ich zdaniem - trasę, "podpalają się", dodają gazu i równie szybko tego żałują. Ja na chłodno analizuję sytuację, gdy uważam, że tak będzie lepiej, zwalniam i często dzięki temu jestem na mecie wysoko. To jest mój atut. Osiem razy startowałem w Dakarze i osiem razy go ukończyłem. Poza tym, jak już wspomniałem, dobrze znam budowę motocykla, na początku wiedziałem chyba nawet więcej niż mechanicy (śmiech).

Mistrzostwo świata, choć musi dawać mnóstwo satysfakcji, jest miłe, ale to już przeszłość. Przed Panem dziewiąty Dakar, czyli najważniejsza impreza roku.
- Oczywiście czekam na niego od... zakończenia poprzedniej edycji. Przygotowujemy już motocykl, co tym razem będzie ogromnym wyzwaniem. Nie mogę bowiem pojechać na maszynie fabrycznej, tylko seryjnej. To jest problem i wymaga od nas trudnych poszukiwań optymalnych rozwiązań, szczególnie jeśli chodzi o zawieszenie. Sam jestem ciekaw, co wymyśli mój mechanik.

A poprzeczkę ma Pan zawieszoną wysoko. W ostatniej edycji było bowiem nie tylko świetne dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej, ale i historyczne podia poszczególnych etapów.
- No tak, szczególnie te etapy będą ciężkie do powtórzenia, przede wszystkim z przyczyn sprzętowych. Fabryczne części dawały większe możliwości. Dakar w tym roku będzie bardzo długi, prawie sześć tysięcy kilometrów odcinków specjalnych oznacza ogromny wysiłek i wyzwanie. Na szczęście dla mnie spora część z nich przypadnie na Mauretanię, a ja ją lubię i zwykle notowałem w niej bardzo dobre czasy. Cały mój problem polega na tym, że zazwyczaj kiepsko spisywałem się w Europie. Byłem wolny, przez co później musiałem przebijać się przez marokański kurz, co czasami udawało się lepiej, czasami gorzej. Bardzo bym chciał w tym roku wreszcie dobrze przejechać część europejską, by potem móc swobodnie dodać gazu.

Celem będzie dziewiątka?
- Zawsze chcę poprawiać najlepsze dotychczasowe osiągnięcia, a zatem dziewiątka może być. Oczywiście postaram się być jak najwyżej.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-11-27

Autor: wa