Ministerstwo skarbu wznawia prace nad ustawą reprywatyzacyjną
Treść
W ciągu pół roku trafi do Sejmu projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Kwestii zwrotu nieruchomości lub wypłaty rekompensat dawnym właścicielom nie udało się załatwić od 1989 roku. Teraz jest już ostatni moment na uregulowanie tych spraw, bo inaczej państwo będzie musiało wypłacać ogromne odszkodowania w gotówce.
Szacuje się, że reprywatyzacja może objąć od 150 do 200 tys. dawnych właścicieli niedużych fabryk, kamienic czy ziemi lub ich spadkobierców. Tracili oni swoje majątki na skutek zapisów np. reformy rolnej (1944), ustawy o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej (1946). Komunistyczne władze wykorzystywały nawet do odbierania ludziom ich własności dekret z 1918 r. o przymusowym zarządzie państwowym. Dochodziło zresztą bardzo często do łamania nawet uchwalanych przez komunistów ustaw, gdy właścicielom odbierano niewielkie fabryki, które miały nie podlegać nacjonalizacji. Odrębne przepisy dotyczyły odbierania mienia należącego do Kościoła katolickiego lub nieruchomości leżących na terenie Warszawy.
Po wyborach w 1989 r. wydawało się, że szybko zostanie załatwiona sprawa reprywatyzacji i wypłacenia rekompensat Polakom wysiedlonym z dawnych wschodnich Kresów II Rzeczypospolitej. Jednak wszystko szło jak po grudzie. Na przykład Zabużanie dostawali świadectwa rekompensacyjne. Mieli nimi płacić za mienie, które by kupowali na przetargach organizowanych przez samorządy. Gminy jednak broniły się, jak mogły i uniemożliwiały Zabużanom udział w takich przetargach. Wolały zbywać nieruchomości za gotówkę.
Ustawa o reprywatyzacji została przygotowana dopiero przez rząd Jerzego Buzka i przewidywała częściowe zaspokojenie roszczeń byłych właścicieli. Wtedy wyliczano, że wartość mienia przejętego przez państwo wynosiła około 190 mld zł, a realna wartość roszczeń wynosiła 95 mld złotych. Rząd zakładał obniżenie wartości świadczeń reprywatyzacyjnych o 50 proc. w stosunku do wartości roszczeń. Ustawę zawetował jednak prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Wiceminister skarbu Krzysztof H. Łaszkiewicz, który przygotowywał ustawę reprywatyzacyjną także w rządzie Jerzego Buzka, twierdzi, że należy na nowo oszacować wartość roszczeń reprywatyzacyjnych. - Trzeba sprawdzić, co można oddać dawnym właścicielom lub ich spadkobiercom i wtedy dopiero będzie można mówić o formie reprywatyzacji - mówi Łaszkiewicz. Wiceminister zastrzega więc, że za wcześnie jest mówić o tym, w jaki sposób państwo będzie regulować swoje zobowiązania reprywatyzacyjne. Na pewno wielu dawnych właścicieli może w tej chwili liczyć tylko na gotówkę, bo ich majątku już nie ma albo został sprzedany w inne ręce, a kupujący nabywał go w dobrej wierze.
Odrębny problem stanowi zwrot mienia warszawskiego. Tysiące właścicieli kamienic pozbawiono wtedy majątków nawet bez należnych odszkodowań. Najchętniej odzyskaliby swoją własność w naturze, ale nie zawsze jest to możliwe. - Kamienicę mojego ojca wykupili obecni lokatorzy. Nie chcemy nikogo wyrzucać z mieszkania, ale w takim razie oczekuję, że władze wypłacą mi i rodzeństwu odszkodowanie pieniężne - twierdzi Krystyna Kociewska. Jej ojciec był właścicielem kamienicy na Mokotowie, stracił ją kilka lat po wojnie. Nie doczekał reprywatyzacji, bo zmarł w 1985 roku.
Ruszyła za to w 2006 r. wypłata rekompensat dla Zabużan. Do tej pory wypłacono odszkodowania około 2 tys. osób na kwotę 66 mln złotych. Wiceminister skarbu Krzysztof H. Łaszkiewicz nie kryje, że rząd ma coraz mniej czasu na rozwiązanie problemu reprywatyzacji. Byli właściciele mają po swojej stronie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Niektórzy wygrali też procesy cywilne z rządem i Skarb Państwa musi im wypłacać odszkodowanie. Jeśli parlament nie przyjmie ustawy, takich procesów może być znacznie więcej, a wtedy konieczność wypłaty odszkodowań zrujnowałaby budżet państwa, który i tak ma wysoki deficyt.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2007-12-14
Autor: wa