Minister umywa ręce
Treść
Od 1 stycznia obowiązują nowe zasady ustalania czasu pracy lekarzy, ale wiele szpitali weszło w nowy rok z niepełną obsadą dyżurową. Aby zapewnić chorym całodobową opiekę, jedne placówki zmniejszają liczbę lekarzy na oddziałach w ciągu dnia, inne próbują wprowadzać równoważny albo zmianowy czas pracy. Na razie grafiki z dyżurami są zapełnione, ale z każdym tygodniem sytuacja będzie się pogarszać. Grozi nam nawet widomo ograniczania lub wstrzymania przyjmowania chorych na oddziały w niektórych szpitalach. Ministerstwo Zdrowia na razie nie widzi powodów do interwencji. Według Ewy Kopacz, szefowej resortu, na zaspokojenie żądań lekarzy w systemie brakuje około 6 mld złotych.
Narodowy Fundusz Zdrowia ogłosił, że prawie w całym kraju zakończyły się negocjacje ze szpitalami na temat warunków kontraktów na 2008 rok. Dyrektorzy otrzymali propozycję zwiększenia stawki za jeden punkt rozliczeniowy (średnio w kraju jego cena podskoczyła z 10,50 do 12 zł), ale często i te stawki nie zapewniają możliwości sfinansowania żądań płacowych lekarzy. Są oni bowiem gotowi pracować dłużej niż 48 godzin tygodniowo, ale chcą za to dużo wyższego wynagrodzenia.
Minister: to sprawa dyrektorów
- Na spełnienie żądań płacowych lekarzy potrzeba sześciu miliardów złotych, a tych pieniędzy w systemie ochrony zdrowia nie ma - twierdzi minister zdrowia Ewa Kopacz, która mimo wszystko liczy na to, że w całym kraju medycy dogadają się ze swoimi pracodawcami. Kopacz podtrzymuje deklarację, iż resort zdrowia nie jest adresatem żądań finansowych lekarzy, bo to nie rząd jest ich pracodawcą, ale dyrektorzy. Minister zdrowia przypomina, że zrobiono już wiele, aby pomóc dyrektorom, zwiększając choćby w kontraktach stawki za punkt. Jednak wiele szpitali skarży się, że pieniędzy dostało tak naprawdę niewiele więcej niż rok temu, bo gdy w górę poszła wycena punktu, to często NFZ proponował mniejszą liczbę punktów na cały rok niż przy poprzednim kontrakcie. Dlatego część placówek jeszcze w styczniu będzie negocjować ostateczny kształt kontraktów, bo na zaproponowane przez Fundusz warunki nie przystała.
Pacjentów interesuje jednak przede wszystkim to, czy będą leczeni w dobrych warunkach. Z tym może być różnie, a to za sprawą nieuregulowanych wciąż kwestii czasu pracy medyków. Przypomnijmy, że unijne prawo zezwala im na 48-godzinny tydzień pracy, ale lekarz może się dobrowolnie zgodzić na kolejne 24 godziny pracy w tygodniu. Dyrektorom jest jednak trudno taką zgodę uzyskać, bo nie mają pieniędzy na podwyżki płac. Mimo to minister Kopacz nie spodziewa się paraliżu w ochronie zdrowia i jakichś ogromnych kłopotów dla pacjentów, choć niepokojących sygnałów nie brakuje.
Szpital w Koninie jako pierwszy w kraju ogłosił nawet, że wstrzymuje od 1 stycznia przyjmowanie chorych, bo nie będzie ich miał kto leczyć. Udało się jednak w ostatniej chwili zawrzeć porozumienie z medykami, ale obowiązuje ono tylko do końca lutego. Co będzie później - nikt nie wie. Także w innych placówkach w Wielkopolsce jeszcze w styczniu będą prowadzone negocjacje płacowe.
Udało się również podpisać czasowe porozumienie w szpitalu psychiatrycznym w Łodzi, któremu groziła nawet ewakuacja, gdyby zabrakło lekarzy na oddziałach.
Nie lepiej jest w innych regionach, gdzie dyrektorzy poradzili sobie z obsadą dyżurów w pierwszych tygodniach roku, ale potem w grafikach są już spore dziury. Porozumienia nie ma w żadnym z trzech radomskich szpitali. Luiza Staszewska, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Józefowie, zaproponowała wprowadzenie systemu zmianowego, na co nie zgodzili się lekarze i propozycja upadła. Aby zapewnić chorym opiekę, trzeba będzie część medyków z dyżurów dziennych przesunąć na nocne.
Druga placówka, Radomski Szpital Specjalistyczny, ma podobny kłopot. - Tak układamy grafiki pracy, aby szpital funkcjonował bez klauzuli opt-out. Od 8.00 do 20.00 lekarze mają pracować w ramach etatu, a od 20.00 do 8.00 będą wyznaczone dyżury - informuje Andrzej Pawluczyk, dyrektor RSS.
Ale zarówno w Radomiu, jak i w innych miastach dyrektorzy zapowiadają łączenie dyżurów przez jednego lekarza na swoim i innym oddziale. Pozwala na to NFZ i w ten sposób też uda się problem pracy lekarzy załagodzić.
Warszawskie szpitale również przesuwają lekarzy z dyżurów dziennych na nocne, aby przez całą dobę chorzy mieli do dyspozycji przynajmniej jednego medyka. Ale i tak za kilka tygodni pojawi się kłopot z wypełnieniem grafików, jeśli szpitale będą przestrzegały zasady opt-out. Pewnym wyjściem okazuje się wprowadzenie równoważnego czasu pracy, bo lekarze, jak w innych częściach kraju, nie godzą się na pełny system zmianowy.
- Przecież my pracujemy też w prywatnych gabinetach, przychodniach, gdzie są stałe godziny przyjmowania chorych i nie możemy zostawić pacjentów na lodzie - tłumaczą medycy, nie kryjąc, że prywatna praktyka to dla nich spore źródło dochodu i żeby z niej zrezygnowali, szpitale musiałyby kilkakrotnie podnieść im wynagrodzenia, na co żaden nie ma pieniędzy.
Bardzo trudna sytuacja jest w Świętokrzyskim Centrum Onkologii w Kielcach. Tam z powodu braku lekarzy może już niedługo dojść do konieczności zamknięcia kilku oddziałów.
W województwie śląskim nadal nie ma porozumienia w blisko połowie szpitali. Maciej Niwiński, szef regionalnych struktur Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, mówi, że jedyny problem, jaki dzieli lekarzy i dyrektorów, to kwestie finansowe.
Wypowiedzenia umów o pracę - bez porozumienia nawet ze związkami zawodowymi uczestniczącymi w negocjacjach - złożyli wszyscy lekarze z Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. Podnoszą argument, że nie chcą pracować za oferowane im wynagrodzenie. Przewodniczący związku zawodowego lekarzy w tym szpitalu Jacek Rudnik powiedział wczoraj, że obawia się ucieczki wielu specjalistów z tej placówki, co grozi jej likwidacją. Wypowiedzenia złożyło w poniedziałek 16 lekarzy z tej jedynej w regionie specjalistycznej kliniki leczącej dzieci chore na nowotwory. Ich termin mija za trzy miesiące. Do tego czasu lekarze mają normalnie pracować i pełnić dyżury. Dziś rozmowy w DSK powinny zostać wznowione.
Kontraktowi się zgadzają
Okazuje się, że najmniejsze kłopoty z dyżurami będą miały te szpitale, w których lekarze są zatrudnieni nie na podstawie umów o pracę, ale podpisali kontrakty cywilnoprawne. Tak jest np. w części placówek w województwie zachodniopomorskim czy lubuskim, jak również w Małopolsce i na Podkarpaciu. Oczywiście w tych przypadkach dyrektorzy także musieli podnieść lekarzom stawki za godzinę dyżurowania, ale negocjacje poszły dużo łatwiej. Dlatego szefowie innych szpitali również proponują lekarzom przechodzenie na kontrakty. Nawet jak medycy się zgodzą, to taka operacja zajmie kilka miesięcy i w tym czasie kłopoty z obsadą dyżurów nie znikną.
Resort zdrowia i dyrektorzy liczyli na to, że problem dyżurów rozwiążą częściowo lekarze rezydenci. Ale im też prawdopodobnie trzeba będzie więcej płacić. Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL, zaapelował do swoich kolegów, aby przy negocjowaniu podwyżek płac podejmowali także kwestię wzrostu wynagrodzeń rezydentów. - Lekarze rezydenci muszą być również objęci podwyżkami jak wszyscy inni lekarze w szpitalu. Fakt, że płaca zasadnicza rezydentów jest płacona przez Ministerstwo Zdrowia, nie stanowi tutaj żadnej przeszkody prawnej ani nie może być usprawiedliwieniem dla dyrektora szpitala lub zespołu negocjującego OZZL - tłumaczy Bukiel.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2008-01-02
Autor: wa