Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Miłość równie potężna jak delikatna

Treść

Żyjemy w trudnych czasach. Powiedzmy sobie szczerze: każde czasy są trudne, w żadnych nie brak problemów, a w dodatku im człowiek starszy, tym trudniej mu zrozumieć świat niepodobny do świata jego młodości.

Żyjemy w trudnych czasach. Powiedzmy sobie szczerze: każde czasy są trudne, w żadnych nie brak problemów, a w dodatku im człowiek starszy, tym trudniej mu zrozumieć świat niepodobny do świata jego młodości. W Europie w XIX wieku weszło w modę, przynajmniej w Kościele, uważać średniowiecze (cokolwiek przez to rozumiano) za tę idealną epokę, w której jeszcze było wiadomo, czego się trzymać. Aha, akurat. Niemniej jeden z najpiękniejszych przekazów chrześcijańskiej nadziei pochodzi właśnie z późnego średniowiecza: przełom wieku XIV i XV, Anglia, miasto Norwich.

Dla Anglii i Francji był to wciąż jeszcze czas tzw. wojny stuletniej. Nadto około połowy XIV wieku, przeszła przez cały kontynent koszmarna epidemia dżumy. Za epidemią przyszedł oczywiście ogólny kryzys gospodarczy, a więc głód; za głodem rozruchy. W samym Norwich wymarło na dżumę pół miasta, na wsiach nie było lepiej; ludzie uciekali przed morem, więc ziemia leżała odłogiem. Wkrótce, kto jeszcze na roli pozostał, nie miał ani sam co jeść, ani czym płacić podatków. Bunty chłopskie były krwawe i równie krwawo tłumione; w Norfolk dowódcą takiej pacyfikacji był… tamtejszy biskup. Mało tego, w roku 1378 zaczęła się w Kościele rzymskim tzw. wielka schizma: przez prawie czterdzieści lat dwaj, a przejściowo nawet trzej papieże walczyli ze sobą wzajemnie przy użyciu wszelkich środków, od ekskomuniki przez dyplomację do armat. A prawnicy pisali w obronie każdego z nich uczone dysertacje. Czego tu miał się trzymać zwykły wierny? Dość tego było, żeby wpędzić w rozpacz kogoś szczerze miłującego Kościół Boży!

A w dodatku autorka tego przekazu, imieniem Julianna, była w Norwich rekluzą, to znaczy żyła w zamurowanej celce, przylegającej do kościoła parafialnego i zaopatrzonej w trzy okienka: jedno na kościół, drugie do celki swojej służebnej, a trzecie na ulicę. Pod to ostatnie okno przychodzili ludzie strapieni szukać pociechy, a choćby i możności wyżalenia się; a jej reguła (specjalnie napisana dla rekuz) kazała tego słuchać, choćby ze szkodą dla czasu modlitwy; były tylko wskazówki, jak wykluczać zwykłe plotki. Mało kto w mieście, oprócz spowiedników oczywiście, mógł być tak dobrze obeznany z ludzkimi nieszczęściami jak miejscowa rekluza. I właśnie z jej celki pochodzi przekaz iluminacji, której doznała w ciężkiej chorobie, a więc w dodanym jeszcze do tego wszystkiego własnym cierpieniu fizycznym.

Wyzdrowiała z tej choroby, żyła jeszcze długo i poświęciła resztę życia na spisanie i zrozumienie tego, co wtedy w tym jednym momencie jasności pojęła. Jej tekst, pisany czternastowieczną angielszczyzną, dzisiaj jest znany najlepiej w przekładach na języki nowoczesne (w tym i nowoczesny angielski), wydawanych od 1901 roku. Mnóstwo wydań i wielka, stale rosnąca literatura opracowań ukazują, że jej dzieło niesie ludziom treść, której potrzebują. Nie próbując wyczerpać treści tego dzieła, ani nie wdając się w polemiki czy ujęcia przemijające, przedstawmy tu na podstawie kilku urywków zasadniczą treść przesłania Julianny.

…Wtedy także ukazał mi coś maleńkiego, wielkości laskowego orzecha; leżało to na mojej dłoni, okrągłe jak piłeczka. Patrzyłam na to okiem mojej myśli i zastanawiałam się: Cóż to takiego może być? I otrzymałam odpowiedź: To jest całe stworzenie. Zdumiałam się, jak coś tak maleńkiego może w ogóle przetrwać, bo wydawało mi się, że się zaraz rozpadnie w nicość: dlatego, że jest takie małe. I otrzymałam w myśli odpowiedź: Trwa i zawsze trwać będzie, ponieważ Bóg je kocha. Tak więc wszystko ma istnienie dzięki miłości Boga. I dostrzegłam w tym maleńkim przedmiocie trzy cechy. Pierwsza, że Bóg go stworzył; druga, że Bóg go kocha; trzecia, że Bóg go zachowuje…

…A wtedy Pan nasz otworzył mi oczy ducha i pokazał mi moją duszę, wewnątrz mego serca. Zobaczyłam duszę tak wielką, jakby jakiś świat nieskończony i jakby szczęśliwe królestwo. A po tym, co w nim zobaczyłam, poznałam, że jest to jakby czcigodne miasto. Pośrodku tego miasta zasiada Pan nasz, Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek, piękny i wysoki, jako najwyższy biskup, najchwalebniejszy król, najczcigodniejszy władca; i zobaczyłam Go, odzianego w majestat… A Jego Bóstwo rządzi i podtrzymuje niebo i ziemię, i wszystko, co jest … ale miejsca, które Jezus zajmuje w naszej duszy, nigdy On nie opuści na wieki, jak widzę: bo w nas jest Jego najmilszy dom i wieczne mieszkanie.

…A to widzenie Męki Chrystusowej napełniło mnie całą bólem. Bo wiedziałam wprawdzie dobrze, że On cierpiał raz jeden, ale było tak, jakby chciał mi to pokazać i napełnić mnie tą Męką, jak tego poprzednio pragnęłam. I przez cały ten czas cierpienia Chrystusa nie czułam innego bólu, tylko Jego ból. Pomyślałam wtedy: Nie wiedziałam sama, o co proszę! – i, nędzna, pożałowałam tej prośby, myśląc: Gdybym wiedziała, co to takiego, nigdy bym się o to nie modliła! Bo zdawało mi się, że zabija mnie ten ból. Myślałam: Czy jest drugi ból tak, jak ten? I usłyszałam w myśli odpowiedź: Piekło jest drugim takim bólem, bo tam jest rozpacz; ale z tych wszystkich bólów, które prowadzą do zbawienia, ten jest największy: widzieć, jak cierpi twoja Miłość. Jakże mógłby jakikolwiek ból być dla mnie większy, niż widzieć, jak cierpi On, który jest całym moim życiem, całym szczęściem, całą radością?

I w tym kontekście pada zdumiewające pytanie:

…Wtedy dobry nasz Pan, Jezus Chrystus, powiedział: Czy cieszysz się, że cierpiałem za ciebie?

Cóż mogła odpowiedzieć obdarowana?

…Powiedziałam: Tak, dobry Panie, dziękuję Ci; tak, dobry Panie, bądź błogosławiony! Wtedy Jezus, nasz dobry Pan, powiedział: Jeżeli ty się cieszysz, to i ja się cieszę: to jest radość, szczęście, nieskończone dla mnie zadowolenie, że wycierpiałem dla ciebie Mękę; a gdybym mógł cierpieć więcej, wycierpiałbym więcej…

Tu właściwie komentarza nie trzeba, ale streśćmy: stworzenie samo z siebie jest nicością, ale jako osobowy przedmiot miłości Boga ma wartość nieskończoną; bezwartościowy drobiazg okazuje się bezgranicznym królestwem i miłym Bogu mieszkaniem. A jest to miłość równie potężna jak delikatna: potrafi moce piekielne zwyciężyć, a jednocześnie powiedzieć nieśmiało: Jeżeli ty się cieszysz, to i ja się cieszę…

I dopiero w świetle tej niewyobrażalnej miłości wszystko inne nabiera właściwego sensu. Julianna, która żyła w świecie nie mniej groźnym i rozdartym od naszego, reaguje na objawienie się Chrystusa podobnie, jak przed wiekami zareagowała Samarytanka przy studni, postawieniem problemu teologicznego:

Potem Pan przypomniał mi moją dawną tęsknotę do Niego. I zobaczyłam, że nic mi nie stoi na przeszkodzie, tylko grzech. I spojrzałam w ogólności na nas wszystkich, i pomyślałam: Gdyby grzech nie zaistniał, bylibyśmy wszyscy czyści i podobni do Pana naszego, tak jak nas stworzył. Bo tak samo i wcześniej zastanawiałam się często w swojej głupocie, dlaczego przewidująca mądrość Boża nie powstrzymała grzechu; wtedy bowiem, jak mi się zdawało, wszystko byłoby dobrze… Ale Jezus, który w tym widzeniu pouczył mnie o wszystkim, co mi było potrzebne, odpowiedział tak oto: Grzech był nieunikniony, ale wszystko będzie dobrze, i wszystko będzie dobrze, i wszystko wyjdzie na dobre.

Grzech, jak się okazuje, nie ma nawet tyle bytu, ile go miał orzeszek symbolizujący całe stworzenie: w ogóle go nie widać, bo nie ma własnego istnienia, a poznać się daje tylko przez ból, którego jest przyczyną. Ból zaś jest czymś, jak rozumiem, ale tylko na czas: bo oczyszcza i pomaga nam poznać siebie i prosić o miłosierdzie.

Julianna nie ignoruje więc zła; zresztą za dobrze wie, ile ono kosztowało Chrystusa. Nie ignoruje także działania szatana. Niemniej Bóg nauczył ją patrzeć na wszystko, a więc także na zło, z perspektywy wieczności, a to sprawiło, że śmiała się głośno z wysiłków piekła. Bo usłyszała już głos Pana, stojącego w progu: Umiłowanie moje, cieszę się, że przychodzisz do mnie: w całym twym bólu byłem zawsze przy tobie, a teraz widzisz moją miłość i jesteśmy zjednoczeni w szczęściu.

Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.

Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

 

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj