Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Miętowy śpiew ognia

Treść

Ostatni wiersz z omawianego przez nas cyklu poezji s. Hedwig (Silji) Walter OSB Taniec posłuszeństwa albo słomianka jest tyleż podsumowaniem co otwarciem. Można go traktować jako zakończenie, ale i jako kolejne ogniwo ciągu, który trwa dalej tyle, że już nie na papierze, w wierszach, lecz w sercu i życiu czytelnika. Bo można chyba mieć nadzieję, iż ktoś, kto doszedł do końca ich cyklu nie mógł nie zżyć się z tymi wierszami, z rytmem obrazów i idei autorki, jak i z pejzażem, którego horyzonty nieustannie poszerzała. W tym przypadku aż trudno zgodzić się, że wszystko się kończy: i cykl bliskiej naszemu sercu poezji, niesione przez nią obrazy, pulsująca kreatywność. Dobre, wzruszające teksty, kompozycje, nie powinny się kończyć. Czas powinien się nad nimi zlitować i wypuścić ze swych objęć. Może kiedy go już nie będzie, wrócą by pozostać z nami na zawsze. Może na tym właśnie będzie polegał, między innymi, raj? Póki co, pozostaje tylko do nich wracanie. I wspomnienie chwil lektury, już bezpowrotnie minionych – jak oddalający się krzyk dzikich kaczek nad rzeką, jak zmieniająca się intensywność blasku słońca wraz z upływem dnia.

Ale ważne teksty poznaje się po tym, że pozostawiają trwały ślad w sercu. Jest to może nawet więcej niż ślad – żar, płomień: nowa jakość mocy, gorliwości i otwartych w ten sposób perspektyw. Św. Benedykt przedostatni rozdział swojej Reguły poświęca właśnie temu tematowi, tj. gorliwości, która może być zła lub dobra, pokazując jej wagę i piękno we wspólnotowym życiu. Nadaje mu ona jakość i smak:

Podobnie jak istnieje zawziętość zła i gorzka, która oddala od Boga i prowadzi do piekła, tak jest i gorliwość dobra, która oddala od grzechów, a prowadzi do Boga i do życia wiecznego.

Ta więc właśnie gorliwość niechaj wyróżnia mnichów w ich życiu żarliwej miłości tak, aby w okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzali. Niech słabości swoje duchowe i cielesne znoszą cierpliwie. Niech prześcigają się nawzajem w posłuszeństwie. Niechaj nikt nie szuka tego, co uważa za pożyteczne dla siebie, lecz raczej tego, co dla drugiego. Niech darzą się wzajemnie czystą w intencji miłością braterską. Niech Boga boją się dlatego, że Go miłują. Opata swego niech kochają miłością szczerą i pokorną. Niech nic nigdy nie będzie dla nich ważniejsze od Chrystusa, który oby nas razem raczył doprowadzić do życia wiecznego (RB 72).

W takiej perspektywie codzienność staje się naprawdę czymś niezwykłym. Przykazania i reguły przestrzenią biegu czy nawet lotu. Wszystko jest przeniknięte jakimś żarem. Wszystko jest jakoś oświetlone, płomienne. Ale to ten biblijny płomień z Księgi Wyjścia, który płonie nie spalając się (Wj 3,2). Niby jest zjawiskiem naturalnym, ale działa ponad naturą. Bierze z niej tylko to, co najpiękniejsze, oddala zaś to, co może być negatywne. Tak cały świat jest jakby podniesiony na jakiś wyższy wymiar, w którym łączą się wszelkie zmysłowe doznania. Wszystko jakoś wychodzi z siebie, by stworzyć coś nowego, niespotykanego, gdzie każdy element rzeczywistości uzyskuje swoją pełnię – blask, żar, który może okazać się śpiewem:

Dzikie kaczki
krzyczą nad rzeką
razem z porannymi syrenami
gazowni
nie dalej.
I Gomer idzie nucąc
na górę do kuchni
zaparzyć miętę
Nie dalej.
Jednak wszelkie stworzenie
jej serce i kuchnia
pełne są śpiewającego
ognia [Wiersz nosi tytuł Pełne śpiewającego ognia].

W takim kontekście słowa Pana Jezusa o tym, że przyszedł rzucić ogień na ziemię i że bardzo pragnie, by zapłonął (Łk 12,49) mogą nabrać nowego sensu. Niekoniecznie takiego, o jakim pisał poeta:

Patrzę Jezus na brzegu
wydawał się łatwy
taki do serca na co dzień
Mówił: – Przyjdź
czekam
tylko nie licz na cuda
do mnie się idzie przez ogień.

Jasne, że ogień nie jest czymś łatwym i przyjemnym. Jest więcej niż wysiłkiem. Głównym przesłaniem tego ostatniego wiersza z omawianego przez nas cyklu – ale i chyba całego cyklu – jest paradoksalna i realna możliwość… oswojenia ognia, a może zintegrowania czy po prostu… wejścia w jego rzeczywistość – tak z Bożej strony, poprzez łaskę, co stało się udziałem trzech młodzieńców w piecu ognistym. Trochę przeczuwał to poeta:

Nam trzeba za cenę życia
po ogień jasny iść,
przejść siedem czarnych pól,
minąć siedem czarnych bram,
aż się zhartuje ból…
do samego dotrzeć ołtarza,
porwać ogień strzeżony,
zanieść w ojczyste strony.
To cel…

Bo ta sprawa z ogniem to misja. Tak było od Prometeusza. Niekoniecznie musi to być jednak misja drastyczna i dramatyczna. Raczej wręcz przeciwnie. Owszem, trzeba ludzi zapalać, wzniecać ich gorliwość. Tu jednak chodzi o ogień, który śpiewa, pachnie miętą, łączy całe stworzenie, pozwala je przycisnąć do serca, i czyni z kuchni kościół, świat…

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 10 lipca 2019

Autor: mj

Tagi: Miętowy śpiew ognia