Mieliśmy sygnały, że będą prowokacje
Treść
Z prof. Rafałem Brodą rozmawia Zenon Baranowski Środowiska nieprzychylne Radiu Maryja z satysfakcją przyjęły zapowiedź odwołania planowanej na 23 kwietnia manifestacji w Warszawie, co można było dostrzec w medialnych przekazach... - Charakterystyczne, że różne media milczały o mającej się odbyć manifestacji. To pokazuje jeszcze raz, jak zmanipulowane są wszystkie te doniesienia. Cały czas bojkotowano praktycznie wszystkie wiadomości o mającej się odbyć manifestacji. Powstrzymywano się w ogóle z jakimikolwiek informacjami, ewidentnie uznając sprawę za nieważną. Natomiast w momencie pojawienia się pierwszej wzmianki o tym, że manifestacja będzie odwołana, nagle się okazało, że sprawa jest ważna - i zaczęto szeroko się na ten temat rozpisywać i podejmować różne dziwne spekulacje. Dlaczego Komitet Organizacyjny zdecydował się jednak na odwołanie protestu? - Rozwój zainteresowania tą manifestacją znacznie przerósł oczekiwania organizatorów. Do Warszawy wybierała się naprawdę ogromna liczba osób. Wydaje się jednak, że ta manifestacja nie była dostatecznie przygotowana pod względem zabezpieczenia. Po prostu baliśmy się o bezpieczeństwo uczestników. Mieliśmy sygnały, że będą różne prowokacje. W komunikacie czytanym na antenie Radia Maryja szeroko przedstawiłem ten problem. Poza tym w tym momencie stał się tak bardzo aktualny problem ratyfikacji traktatu lizbońskiego, wzrosło zainteresowanie tą manifestacją, a jednocześnie rozmył się jej cel, a zwłaszcza rozmył się adresat. Adresatem był rząd... - Adresatem był rząd, władze, koalicja rządząca PO - PSL. Miał to być protest przeciwko sposobowi rządzenia, w którym blokowane są nawet oddolne inicjatywy i te wszystkie działania podejmowane wobec Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, cofanie dotacji, itp. - generalnie akcje skierowane przeciwko szkole. Po pojawieniu się kwestii traktatu nagle zainteresowały się manifestacją różne grupy ludzi, którzy chcieli przyjść i zaprotestować przeciwko temu. Dlatego obawialiśmy się, że pojawią się pewne różnice poglądów wśród uczestników manifestacji, co mogłoby mieć niepożądane skutki, gdyby się okazało, iż nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi manifestantom. Trzecia sprawa związana była z różnymi wypowiedziami byłych polityków, którzy zostali odsunięci od władzy w ostatnich wyborach, którzy chcieli wykorzystać tę manifestację także dla swoich własnych politycznych celów. Rozważacie Państwo jakiś inny termin manifestacji? - Zastanawialiśmy się nad tym i doszliśmy do wniosku, że chyba najlepiej będzie, jeżeli w tym roku damy wyraz swoim niepokojom i protestom podczas lipcowej pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, oczywiście po zakończeniu jej religijnej części. Wszyscy ci, którzy się zmobilizowali, te wszystkie środowiska, niech podtrzymają swoją mobilizację i wykorzystają ją do przyjazdu w lipcu na Jasną Górę, ponieważ jest to właściwe miejsce dla myślenia o narodowych sprawach. Myślę, że jest wielka szansa, że w Częstochowie będzie rekordowa liczba uczestników, i to będzie najmocniejszy sygnał dla władzy. Jak szeroki był odzew na zapowiedź manifestacji w Warszawie? - Odwołaliśmy tę manifestację w chwili, kiedy zainteresowanie uczestnictwem zaczęło się rozwijać lawinowo. Mieliśmy wszystkie zezwolenia i policyjną ochronę. Kiedy planowaliśmy protest, to wydawało nam się, że jeżeli 5-10 tysięcy osób przyjedzie do Warszawy, to będzie wielki sukces. Manifestacja tej wielkości mogłaby się odbyć i byłaby mocnym, wyraźnym sygnałem dla władz. Ale tak jak powiedziałem, zainteresowanie było bardzo duże i w stolicy mogło być nawet 100 tysięcy osób, ale na Jasnej Górze spodziewamy się na pewno pół miliona ludzi. Spotkał się Pan z przejawami zawodu po odwołaniu tej manifestacji? - Po jej ogłoszeniu pojawiły się głosy wyrażające niezadowolenie z faktu, że organizuje ją wąska grupa osób. I że powinna być ona większa. Ale my byliśmy inicjatorami i każdy mógł się dołączyć. Potem docierało do mnie wiele opinii. Ale dopiero po tym obszernym oświadczeniu, które przeczytałem w Radiu Maryja, kiedy uzasadniłem odwołanie manifestacji, ludzie przyjęli, że to są argumenty naprawdę bardzo ważne i że to była słuszna decyzja. Ale z innej strony, zwłaszcza ze strony osób powiązanych z LPR, wyrażano niezadowolenie. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-04-12
Autor: wa