Miała być druga Irlandia
Treść
Ponad połowa spółek sektora rolno-spożywczego będących w posiadaniu Skarbu Państwa przynosi straty - wynika z danych ministerstwa. Największymi bolączkami spółek są te same problemy, które trapią polskich rolników: wysokie koszty produkcji przy niskich cenach płodów rolnych. Dodatkowo spółki nie mogąc korzystać z unijnych dopłat, jak czynią to rolnicy, mają pogorszoną możliwość poprawy dochodowości. Między innymi z tych powodów w styczniu Ministerstwo Skarbu Państwa rozważa przyspieszenie prywatyzacji. Obecnie trwa opracowanie koncepcji prywatyzacji tak, żeby jeszcze w styczniu rozpocząć szersze konsultacje z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Wczoraj, niemal w tym samym czasie, kilkuset rolników z "Solidarności" protestowało, domagając się lepszego zajęcia się sprawami wsi. Jak na razie dość ogólne plany prywatyzacji spółek branży rolno-spożywczej będących w posiadaniu państwa przedstawiła wczoraj na posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa Joanna Schmid, podsekretarz stanu MSP. We wrześniu tego roku powołany został zespół opracowujący koncepcję prywatyzacji spółek. Według wiceminister, jak na razie projekt jest na bardzo wstępnym etapie i ministerstwo zbyt wiele nie może o nim powiedzieć. Wiadomo jednak, że nie wszystkie spółki zostaną sprzedane. Pozostawione mają być te, które mają strategiczne znaczenie dla rynku rolno-spożywczego. Ministerstwo zamierza przy prywatyzacji dać możliwość uczestniczenia w spółkach w pierwszej kolejności ich pracownikom lub beneficjentom stale powiązanym z przedsiębiorstwem - plantatorom i grupom producenckim. Opracowane zostanie również to, w jaki sposób w prywatyzacji będą uczestniczyć przedstawiciele branżowi i komercyjni. Wiceminister Artur Ławniczak z ministerstwa rolnictwa mówiąc o prywatyzacji, jaka się już dokonała w sektorze rolno-spożywczym, dostrzega wady i zalety. Wśród wad przejęcia spółek przez obcy kapitał wskazuje na to, że rolnicy i producenci polscy nie mają wpływu na kształtowanie rynku i cen. Zaletą - zdaniem wiceministra - jest to, że kapitał, który napłynął, spowodował, że firmy, które działają na terenie Polski, mają jedne z najbardziej nowoczesnych technologii przetwórstwa oraz to, że cały czas rośnie poziom eksportu produktów rolniczych. W ubiegłym roku 22 proc. produkcji było sprzedanych poza granicami Polski. Podczas sejmowej komisji posłowie wskazywali również na słabe działanie ministerstwa rolnictwa i podległych mu organizacji podczas wykrycia mięsa wieprzowego pochodzącego z Irlandii i skażonego dioksynami. Posłowie Mojzesowicz, a później Dolata wskazywali na nierówne traktowanie rolników i przetwórców mięsnych. Rolnikowi, u którego zostanie wykryte skażone mleko czy stwierdzi się zarażone stado, zamyka się produkcję, często stado ulega wybiciu i utylizacji, a przywrócenie produkcji odbywa się po wielu kontrolach. - W przypadku sprowadzania mięsa niewiadomej produkcji i skażonego dioksynami nawet nie zatrzymano go do czasu wyjaśnienia sprawy - zwrócili uwagę posłowie, domagając się bardziej zdecydowanych działań. - Trwają intensywne kontrole i trzeba poczekać na ich wyniki - przekonywał wiceminister. - Czy od razu zamykać zakład, jeśli 30 proc. produktu pochodzi z importu, a 70 proc. od polskich producentów? - pytał wiceminister. Z tą argumentacją nie mógł zgodzić się poseł Dolata. - Jeśli takich argumentów używałby pan na spotkaniu z rolnikami, to nie wyszedłby pan bez garnituru obrzuconego jajkami - zauważył poseł Dolata. - Jeżeli będziemy stosować różne miary dla rolników i dla firm zajmujących się przetwórstwem mięsa, to zaszkodzimy jakości rynku i rolnikom - ocenia poseł. To, przed czym przestrzegał poseł PiS wiceministra Ławniczaka, nieco później stało się faktem. Gdy do zgromadzonych przed ministerstwem we wspólnym proteście kilkuset rolników wyszedł Ławniczak, został trafiony... jajkiem. Rolnicy zrzeszeni w NSZZ "Solidarność" protestowali wczoraj, domagając się dialogu z rządem i rozwiązania ich bieżących problemów. Oprócz wręczenia petycji zapowiedzieli jednocześnie, że jest to ostatni protest w tak łagodnej formie. Grzegorz Lipka "Nasz Dziennik" 2008-12-18
Autor: wa