Merkel zasłania się konstytucją
Treść
Jak zapewnić Europie wzrost gospodarczy i nie wydać na to pieniędzy - nad tym zadaniem będą debatować przywódcy krajów Unii na rozpoczynającym się jutro szczycie w Brukseli.
W przededniu szczytu nadal nie ma niemieckiej zgody na rozwiązanie fundamentalnego problemu unii walutowej, który stanowi hamulec wzrostu. Chodzi o zgodę na "solidarnościowe" transfery finansowe z bogatego centrum do krajów peryferyjnych, które grzęzną w coraz głębszej recesji. Jednak środki w tym celu, takie jak uwspólnotowienie długów eurostrefy poprzez emisję euroobligacji oraz pomoc zagrożonym krajowym systemom bankowym z europejskich funduszy ratunkowych, od miesięcy napotykają zdecydowany opór Berlina.
- Nie należy na szczycie tracić czasu na dyskusję o euroobligacjach, bo konstytucja zabrania Niemcom przyjmowania wspólnej odpowiedzialności za długi - oświadczyła Angela Merkel przed szczytem. Żelazna kanclerz stawia przed bankrutami strefy euro czytelną ofertę: pomoc bankrutom w zamian za oddanie przez nich suwerenności budżetowej.
Berlin nie kryje, że jego celem jest paneuropejska unia gospodarczo-polityczna pod wodzą Niemiec. Według ministra finansów Niemiec Wolfganga Scheuble, konieczna jest kontrola nad wydatkami z budżetów. Komisja Europejska mogłaby stać się europejskim rządem, Unia powinna mieć prezydenta wybranego w wyborach powszechnych, Parlament Europejski powinien uzyskać uprawnienia decyzyjne, zaś budżety narodowe powinny być poddane ścisłej kontroli.
- Dopóki państwa narodowe podejmują decyzje finansowe, dopóty muszą za nie ponosić odpowiedzialność - powiedział Scheuble. Jednak raport szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya rozesłany w przededniu szczytu do stolic europejskich mówiący o zacieśnieniu unii gospodarczej i walutowej spotkał się z chłodnym przyjęciem polityków niemieckich. Dlaczego? Powodem są narosłe w krajach peryferyjnych eurostrefy astronomiczne długi. Niemcy nie mają zamiaru współuczestniczyć w ich spłacaniu, chociaż długi te powstały wskutek błędnego ustanowienia obszaru wspólnej waluty, a gospodarka Niemiec jest głównym beneficjentem tego, że słabsze kraje się zadłużyły. Dlatego Berlin gra na czas i odsuwa uwspólnotowienie długów oraz powołanie unii bankowej (ze wspólnymi gwarancjami dla banków) do czasu, aż kraje dłużnicy w pocie i łzach spłacą stare długi. Wtedy przyjdzie czas na pełną integrację europejskiego mocarstwa na gruzach państw narodowych, o co przyparci do muru dłużnicy jeden po drugim już dzisiaj proszą. Szczyt UE poprzedziło spotkanie "wielkiej czwórki", tj. kanclerz Niemiec Angeli Merkel, prezydenta Francji Fran÷ois Hollande´a, premiera Włoch Mario Montiego i premiera Hiszpanii Mariano Rajoya, do którego doszło w ubiegłym tygodniu w Wiecznym Mieście. Szefowie państw i rządów zgodnie przyznali po spotkaniu, że zapisy paktu na rzecz dyscypliny fiskalnej muszą być uzupełnione przez pakt na rzecz wzrostu unijnej gospodarki. Monti zapowiedział podjęcie na szczycie "serii działań dla ożywienia gospodarki". Według Hollande´a, przywódcy zgodzili się, że na ożywienie wzrostu powinno być przeznaczone 1 proc. unijnego PKB, co - jak wyliczył - wyniesie 120-130 mld euro. Na kwotę tę mają się złożyć niewykorzystane środki w wysokości 55 mld euro z budżetu UE oraz kredyty z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (który kraje muszą dopiero dofinansować 10 mld euro) w powiązaniu z kapitałem sektora prywatnego, a ponadto unijne obligacje emitowane pod konkretne projekty inwestycyjne, o ile zainteresują się tym instrumentem inwestorzy. Tymczasem jest publiczną tajemnicą, że deklarowane transfery z UE na rzecz wzrostu w Europie to kropla w morzu, która nie zahamuje obecnego trendu - recesji i pogłębiania się bezrobocia.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik Środa, 27 czerwca 2012, Nr 148 (4383)
Autor: au