Melcer jest znakomity
Treść
Z wybitną pianistką Joanną Ławrynowicz rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik Ukazał się właśnie Pani najnowszy album z koncertami fortepianowymi Henryka Melcera. Skąd u Pani taka pasja, chęć grania i nagrywania muzyki polskiej, na dodatek repertuaru zupełnie nieznanego... - To wspaniałe móc nagrywać utwory, których nie zna się ze słyszenia, bo dzięki temu uczenie się ich to jak czytanie nowej książki o nieznanej treści. Po zapoznaniu się z treścią mogę ukształtować własny, zupełnie niezależny sposób jej interpretowania, dla mnie jest to fascynujące, jak przemierzanie nowych, nieznanych szlaków! To już Pani druga płyta poświęcona twórczości Melcera (pierwszą były utwory kameralne). Czy uważa Pani, że powinniśmy wykonywać tę muzykę zarówno w kraju, jak i za granicą? - Z punktu widzenia patriotycznego - na pewno tak! Bo kto będzie promował muzykę polską za granicą, jak nie my - Polacy? Dla mnie prywatnie kompozycje Melcera w większości są znakomite, znalazłabym z pewnością wielu muzyków, którzy mają podobny pogląd, być może też wielu, którzy temu zaprzeczą. Każdy z muzyków ma własny kodeks artystyczny. Dla mnie z pewnością jednym z najważniejszych celów mojej pracy jest promocja rodzimej twórczości, znanej i nieznanej, ale zawsze najlepszej, bo naszej... A skąd wziął się pomysł na nagranie koncertów Melcera? - Dobre pomysły zawsze pochodzą od Jana A. Jarnickiego. Nim koncerty zostały nagrane, wykonała je Pani podczas koncertu filharmonicznego w Koszalinie. Jak zostały przyjęte? - Tuż przed koncertem zaczęłam się zastanawiać nad sprawą najważniejszą - jak publiczność przyjmie tak dużą dawkę muzyki, zupełnie im nieznanej. Podzieliłam się moimi obawami z dyrygentem, a na to Ruben Silva mi odpowiedział: "Spokojnie, kupią to!". I stało się rzeczywiście tak, jak powiedział. Publiczność koszalińska owacyjnie przyjęła oba koncerty, nie obyło się bez bisów, a po występie odwiedziło mnie wielu ludzi, entuzjastycznie wypowiadających się o muzyce, którą słyszeli... Jest to Pani pierwsze nagranie z dyrygentem, dyrektorem artystycznym Filharmonii Koszalińskiej, Rubenem Silvą. Jak się układała Wasza współpraca przy koncercie i potem przy nagraniu? - Podczas prób rozumieliśmy się doskonale, ale dopiero na koncercie pojawiło się coś wręcz magicznego; udało nam się stworzyć interpretację, która wzruszyła nie tylko publiczność, ale również nas samych... Późniejsze nagranie było już tylko naturalną kontynuacją tego fantastycznego porozumienia emocjonalnego, jakie zdarzyło się nam na koncercie. Wprawdzie Ruben Silva od chyba 30 lat mieszka i pracuje w Polsce, ale jednak pochodzi z Boliwii. Jak poradził sobie z muzyką niewątpliwie bardzo polską? - W przypadku człowieka tak wrażliwego i o tak głębokiej muzykalności, jak Ruben Silva, jego miejsce urodzenia dla wykonawstwa muzyki polskiej nie ma żadnego znaczenia. Wykonawca, tak doskonale rozumiejący i - co jeszcze ważniejsze - prawdziwie kochający muzykę, potrafi z łatwością odnaleźć się w każdym jej rodzaju i gatunku, bez względu na szerokość geograficzną. Tak naprawdę interpretacja rodziła się na gorąco, podczas prób w Koszalinie. Ciągłe dyskusje, nie tylko z dyrygentem, ale i z poszczególnymi członkami orkiestry, miałam wrażenie, że wszyscy żyjemy Melcerem... Pamiętam, jak telefonowałam późnym wieczorem do dyrektora Silvy, zupełnie nie zważając na godzinę, żeby przedyskutować tempa w części, od której następnego dnia rano zaczynaliśmy nagranie... Nie byłoby tej interpretacji bez wspólnego zaangażowania, ciągłej "burzy mózgów", i za to jestem orkiestrze i dyrygentowi ogromnie wdzięczna! Orkiestra to kilkadziesiąt osób, każdy ma jakiś własny pogląd na to, co w danej chwili interpretuje, jak również prawo do ludzkich słabości. Podobnie rzecz ma się z dyrygentem i solistą. Czułam, że polubiliśmy się z orkiestrą i to nam z pewnością pomagało. Oni po prostu naprawdę starali się grać jak najlepiej, co mnie i dyrygenta jeszcze bardziej mobilizowało. Myślę, że kluczem do sugestywnej interpretacji jest przede wszystkim intensywność zaangażowania wszystkich wykonawców. Ile w sumie ma Pani już nagranych płyt? Jest Pani bowiem współcześnie pianistką najbardziej "aktywną fonograficznie"... - Efekt jest zawsze niewiadomą, nie można go całkowicie przewidzieć i zaplanować. Przez lata moich doświadczeń z mikrofonem wiele się nauczyłam, nie popełniam już tych błędów, kiedy wchodziłam do studia dziesięć lat temu. Chcę ogólnie powiedzieć, że sztuka nagrywania stała się w dzisiejszych czasach odrębną ze sztuk i wymaga innego rodzaju słyszenia niż wykonawstwo na żywo. Jakie ma Pani plany na przyszłość? - Bardzo gęsto już wypełniony kalendarz koncertowy na przyszły rok i kolejne nagrania. Ale mimo to planuję przede wszystkim znalezienie równowagi pomiędzy działalnością artystyczną i rodziną. Mój synek potrzebuje więcej mojego czasu i zamierzam tę potrzebę spełnić. Przy obopólnej radości. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-06-09
Autor: wa