Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Męczeńska śmierć za posiadanie Biblii

Treść

Posiadanie w Korei Północnej egzemplarza Pisma Świętego grozi torturami, a nawet utratą życia. Katolicka agencja misyjna AsiaNews poinformowała o śmierci kolejnego chrześcijanina, 50-letniego Sona Jonga, który trafił do aresztu po tym, jak znaleziono przy nim Biblię. Fakt wyszedł na jaw dopiero po dwóch latach. Sytuacja chrześcijan w tym komunistycznym kraju jest tragiczna, a ewangelizacja prawie niemożliwa.
- Z naszych bardzo ograniczonych informacji o tym kraju wiemy, że za samo posiadanie Pisma Świętego grozi chrześcijanom kara śmierci. Wielu za modlitwę, za czytanie czy posiadanie Biblii zostało zabitych. Podobnie jak w Chinach sytuacja chrześcijan w Korei Północnej jest bardzo trudna, gdyż trwają tam ogromne prześladowania - powiedział "Naszemu Dziennikowi" ks. Waldemar Cisło, dyrektor polskiej sekcji organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie.
- Wiara w Chrystusa odmieniła zupełnie jego życie. Marzył o wybudowaniu kościoła w Phenianie, gdzie głoszono by Ewangelię - wspomina Son Jung-hun, młodszy brat zamęczonego w więzieniu chrześcijanina. Son Jong urodził się w stolicy komunistycznej Korei 11 marca 1958 roku. Po przepracowaniu 10 lat w służbie ochrony prezydenta, w 1983 roku został mianowany starszym sierżantem jako osoba oddana władzy. W 1997 roku żona mężczyzny, która była w ósmym miesiącu ciąży, została aresztowana za to, że rzekomo obarczyła dyktatora Kim Dzong-ila odpowiedzialnością za katastrofalny głód, który dotknął cały kraj. Jak podaje AsiaNews, aby uzyskać od kobiety pisemne przyznanie się do winy, bito ją po brzuchu. W wyniku okrutnych tortur kobieta straciła dziecko. Zrozpaczony Son i jego rodzina zdołali uciec w 1998 roku do Chin, gdzie po kilku miesiącach jego żona zmarła na białaczkę. Wtedy Koreańczyk zetknął się ze wspólnotą protestancką, która pomogła mu przeżyć tragedię. Wówczas nawrócił się i postanowił poświęcić całkowicie ewangelizacji swej ojczyzny. Po kilku latach nauki i odpowiednim przeszkoleniu mężczyzna powrócił do Korei Północnej. Miał ze sobą 20 egzemplarzy Biblii oraz inne materiały religijne. Kiedy został schwytany, osadzono go w obozie karnym. Torturowano go tam i musiał "wyznawać" swoje winy. Wycieńczony mężczyzna zmarł. Choć doszło do tego przed dwoma laty, rodzina dowiedziała się o jego śmierci od innego z uchodźców dopiero niedawno.
Komunistyczna Korea Północna formalnie zapewnia wolność religijną mieszkańcom. W rzeczywistości jednak stosuje okrutne prześladowania ludzi każdej wiary, a zwłaszcza chrześcijan. Jak podaje agencja AsiaNews, w całej Korei Północnej żyje obecnie niespełna 200 katolików, przy czym wszyscy są w bardzo podeszłym wieku. Koreańskie władze uważają wyznawców Chrystusa za członków religii "zachodniej", która kojarzona jest przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi. W całym kraju zezwala się jedynie na kult "Ukochanego Wodza", dyktatora Kim Dzong-ila i jego ojca - "Wieczystego Przewodniczącego", Kim Ir-sena.
Wprawdzie w stolicy kraju - Phenianie istnieją trzy świątynie: dwie protestanckie i katolicka, ale nie ma tam jednak duchowieństwa. Jak podkreśla wielu analityków, budynki sakralne stanowią jedynie makiety do "zamydlenia oczu" tych nielicznych turystów, którzy odwiedzają miasto. Od kilku lat w stolicy czynna jest również cerkiew prawosławna, w której pracuje dwóch obywateli Korei Północnej przeszkolonych w Rosji. Nie ma jednak informacji, jak i czy w ogóle działa ta placówka. - Choć istnieją w tym państwie budynki sakralne, władze odbierają je Kościołowi. Nie tylko świątynie, ale także ziemie czy sanktuaria. Do tego wszystkiego mamy bardzo mały dostęp do informacji bieżących w tym kraju, a wiemy, że chrześcijanie, Kościół jest tam ogromnie prześladowany - podkreśla ks. Cisło.
Z powodu licznych prześladowań ewangelizacja w Korei Północnej jest prawie niemożliwa. Niektóre Kościoły chrześcijańskie próbują ewangelizować poprzez uciekinierów z Północy, którzy po odpowiednim przeszkoleniu wracają do ojczyzny, tak jak Son Jong. Ksiądz Cisło wyjaśnia, że ci, którzy uciekają z Korei, a zostają na tym przyłapani, zostają w okrutny sposób męczeni, często spotykają ich za to surowe kary, z karą śmierci włącznie. Ewangelicki misjonarz Isaac Lee, z pochodzenia Koreańczyk, ale urodzony w Stanach Zjednoczonych, wyjaśnia, że jest to ogromne ryzyko, ale to często jedyna możliwość zaniesienia tam wiary w Chrystusa, bo oni najlepiej znają swój kraj. - Mówią tym samym językiem, wiedzą, dokąd się udać i jak się ukrywać. Za każdym razem jednak, gdy mam wysłać kogokolwiek z nich do domu, ogromnie cierpię - wyznaje.
Małgorzata Pabis
Nasz Dziennik 2010-07-09

Autor: jc