Matka
Treść
Ostatni odcinek drogi Jezusa zmierzał nieodwołalnie na szczyt Golgoty. Tam wykonano właściwy wyrok – ukrzyżowanie. Wcześniejsze biczowanie i ukoronowanie cierniem były jedynie okrutnym wstępem do właściwej egzekucji. One zadały Jezusowi wiele bólu; bardzo osłabiły organizm. Zostawiły mnóstwo krwawiących ran. Po uderzeniach rzymskimi biczami, które cięły i szarpały ciała skazańców jak tępy nóż, mało kto zostawał przy życiu. Piłat miał nadzieję, że widok skatowanego od biczowania Jezusa (scena Ecce Homo) zadowoli Żydów, a zwłaszcza Sanhedryn, i ci przestaną domagać się Jego śmierci. Pomylił się…
Zatem dźwiganie krzyża (niektórzy twierdzą, tylko jego belki poziomej) stanowiło dla Jezusa nieludzki wysiłek. Pora dnia, a więc dochodzące południe w tym klimacie, dodatkowo nie ułatwiały tej wspinaczki. Dał radę. Trzykrotnie upadł. Za każdym razem, ku zdziwieniu oprawców, zdołał się podnieść.
Przez chwilę wydawało się, że skona w drodze. Tego nie chcieli rzymscy żołnierze. Przecież wykonanie wyroku dopiero na górze. Czekali na to. Byli tym bardzo podekscytowani. Zgodnie ze zwyczajem żołnierzom krzyżującym przestępców, ze względu na wyjątkowe okrucieństwo kary, podawano wino ze swego rodzaju narkotykiem. Miało ono za zadanie wywołać u nich pewien stan podniecenia i znieczulić na zadawanie bólu. Z tego powodu nie brakowało z ich strony śmiechu, zadowolenia, rozrywki. Nawet przymuszenie Szymona Cyrenejczyka do pomocy Jezusowi na pewnym odcinku drogi nie było odruchem litości, ale wyrachowaniem. Nie mogli sobie pozwolić, by skazaniec zmarł jeszcze przed ukrzyżowaniem. Wszak najciekawszy dla nich i wielu „gapiów” moment egzekucji miał dopiero nastąpić.
Jezus wciągnął drzewo Krzyża na szczyt Golgoty. W czasie drogi podniósł się z każdego upadku. Wytrzymał wszystkie poniżenia. Dał radę. Był silnym, zdrowym, dobrze zbudowanym młodym mężczyzną. Ale czy tylko z tego powodu? Może prawdziwe źródło Jego siły nie tkwiło w mięśniach ciała, ale w miłości, jaką ukochał człowieka? Dla niego zgodził się złożyć Siebie w Ofierze.
Na drodze na szczyt Kalwarii pozostał już całkowicie sam. Żołnierzom niepotrzebnie kazano ochraniać Jezusa na wypadek prób interwencji Apostołów lub innych zwolenników Mistrza z Nazaretu. Nikogo z nich przy Nim nie było. Wszyscy pouciekali. Odsunęli się na bezpieczną odległość. Stchórzyli. Wystraszyli się…
Pozostała jedynie Matka i kilka osób, które nie uciekły być może dlatego, że to właśnie Ona nalegała, by tego nie robiły. Może prosząc ich o pomoc w zbliżeniu się do swego Syna, dodała im odwagi. Może nie potrafili po prostu Jej odmówić. Może tym, którzy w tym momencie znajdowali się najbliżej Maryi, łatwiej było zdobyć się na wierność Jezusowi. Nie wiemy. Może tak naprawdę to Maryja przyczyniła się do tego, że Jan i kilka kobiet z otoczenia Chrystusa zostali pod Krzyżem.
Z pomocą łaski Bożej spróbujmy teraz spojrzeć na Ofiarę Jezusa oczami, a może bardziej sercem Jego Matki…
Testament z Krzyża
A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19,25–27).
Maryja była obecna na Kalwarii w chwili agonii swego Syna. W pewnym momencie mogła stanąć pod samym krzyżem, na którym umierał. Słyszała Jego ostatnie słowa. Scena ta określana jest w Biblii Tysiąclecia jako „Testament z krzyża” (por. J 19,25–27). Ewangelista Jan, odnotowując, że „stała” pod krzyżem (por. J 19,25), używa greckiego czasownika ειστηκεισαν, którym określano postawę stojącą królowych. Zresztą cały Janowy opis ukrzyżowania stylizowany jest przez niego na ówczesne ceremonie koronacji królewskich (I. Gargano). Dlatego Czwarta Ewangelia posługuje się terminem „wywyższenia” Jezusa na krzyżu (por. J 12,32) w kontekście Jego męki i śmierci. Jezus umiera jak król, a Maryja ma swój udział w królowaniu Syna. Na szczycie Golgoty wypełniły się słowa Jezusa o Jego królestwie, jakie zapowiedział podczas przesłuchania w pretorium Piłata (por. J 18,37).
Maryja stała pod krzyżem z godnością Matki Króla. Nie padły tam wtedy żadne słowa lamentacji i pocieszania. Nie były potrzebne. Została tylko i aż postawa trwania z Jezusem, współcierpienia, kontemplacji misterium Ofiary. Ofiary, która stała się „koronacją” Chrystusa. Milczenie ust Maryi przenosi bardziej akcent na większą intensywność przeżyć Jej wnętrza – „cisza, która jest pełnią słowa” (Mnich kartuski Rana miłości).
W filmie Pasja Mela Gibsona ma miejsce scena unoszenia krzyża z przybitym do niego ciałem Jezusa. Maryja z wyrazem twarzy pełnym bólu klęczy w postawie niejako pokłonu przed krzyżem Syna. Podpierając się dłońmi z drżeniem i wielką siłą mięśni zaciska w nich kamienistą ziemię wzgórza Kalwarii. W tym geście Maryja zdaje się pokazywać cierpienie i może nawet jakiś żal wynikający z niesprawiedliwości oraz ludzkiej zawiści, które doprowadziły do śmierci na niewinnej osobie. W momencie, gdy krzyż zostaje wbity w ziemię, Maryja przez łzy spogląda na wiszące na nim skatowane ciało Swego Dziecka. Nagle rozluźnia pięści i wypuszcza kurczowo zaciśnięty w nich piasek. W Jej oczach pojawia się wręcz mistyczne spojrzenie wyrażające przyjęcie Ofiary Syna. Zapada jakby wewnętrzna na Nią zgoda. Maryja zdaje się w milczeniu adorować Jezusa na krzyżu. W jednej chwili zaczyna pełniej rozumieć sens całej swojej drogi życia u boku Syna. Dopiero teraz widzi, że wypełniają się wszystkie Jego wcześniejsze zapowiedzi o odrzuceniu przez starszych i uczonych w Piśmie, o konieczności męki i śmierci (por. Łk 9,22; Mt 8,31–33). Przyjmuje, że droga ta musiała i Ją zaprowadzić pod krzyż…
Maryja na szczycie Golgoty w trakcie kilkugodzinnej agonii Syna trwała w kontemplacji największej Tajemnicy. Spojrzała na wcześniejsze wydarzenia ze swojego życia w świetle wypełniających się proroctw mesjańskich Starego Testamentu (por. Za 9,9–10; Iz 52,13–53,12; Za 12,10; 13,1). Znała je na pamięć i teraz te słowa z pewnością wracały:
Na kimże się ramię Jahwe objawiło?
On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze;
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich (Iz 53,1–6)
Na nowo odżyły w Niej te chwile z życia, których wcześniej nie potrafiła zrozumieć. Teraz stanowiły spełnienie obietnic danych przez Boga Narodowi Wybranemu w całej historii Izraela. Odkryła prawdziwy sens również swojej drogi życia. Dostrzegła w nim proces działania łaski, który niejako zmierzał właśnie do tego momentu – współcierpienia z Synem. Przypomniała sobie słowa Symeona: A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk 2,34). Spróbujmy duchowo wejść w serce Maryi i odczytać niektóre sytuacje z Jej życia w świetle wydarzeń ze wzgórza Golgoty.
Maryja w chwili Zwiastowania (por. Łk 1,26–37), zgodziwszy się zostać matką Syna Bożego, weszła w pewne „ryzyko wiary”. Jej wolna decyzja okazała się być początkiem nowej drogi życia. Doszło do zmiany wszystkich dotychczasowych planów na przyszłość. Maryja weszła w nieznane tylko i aż z obietnicą Boga: (…) moc Najwyższego okryje Cię cieniem (Łk 3,35).
We wcześniejszych tłumaczeniach Biblii Tysiąclecia znajdowały się słowa: „(…) a moc Najwyższego osłoni Cię”. Obecne tłumaczenie wydaje się być bogatsze w treść. Otóż, efekt naszego cienia powstaje, gdy na naszymi plecami jest światło. By czyjś cień nas okrył, to za nami musi stanąć coś lub ktoś większy od nas. Bóg obiecując Maryi, że okryje Ją swoim cieniem, zapewnił o Swojej ochronie, pomocy, a przede wszystkim o stałej obecności. Jednocześnie chciał, by uwierzyła, że On jest zawsze „większy” niż wszystkie inne siły w świecie. Zapewnił Ją, iż będzie mocniejszy od przeciwności i zła, które mogą ją spotykać. I Maryja uwierzyła tej obietnicy. Zawierzyła swoje życie Bogu. Zaufała Jego planom względem Niej. Proces działania łaski w Jej sercu od chwili Zwiastowania zaczyna się od zawierzenia. Maryja od chwili poczęcia Jezusa uczyła się żyć okryta cieniem Boga (por. Łk 3,35). A były to pierwsze chwile Jej nowej drogi z Bogiem, w Bogu i dla Boga.
Wtedy odszedł od Niej anioł (Łk 2,38). Odejście anioła dla Maryi oznaczało początek przyjęcia Słów Boga w codzienności. Powróciło zwykłe ludzkie życie. Radości i cierpienia. Kłopoty i niedogodności. Piękne spotkania z jednymi ludźmi i trudne z innymi. Chciałoby się powiedzieć, proza życia. Ewangelista, przekazując informację o odejściu anioła, chciał być może pokazać, iż cudowne pełne nadprzyrodzoności wydarzenia w chwili Zwiastowania dobiegły właśnie końca. Od tego momentu zostały już jedynie w pamięci Maryi. Nie chodzi wyłącznie o pamięć jako intelektualny zapis-rejestracja przeszłości, ale przede wszystkim o „pamięć serca”. Ona pozwalała Jej stale szukać głębszego, Bożego sensu we wszystkim, co Ją spotykało w odniesieniu do obietnic Boga z przeszłości (por Łk 3,51). Uczyła się w ten sposób myślenia po Bożemu. Po odejściu anioła dla Maryi rozpoczął się życiowy egzamin wiary w prawdziwość tych obietnic. A wiara ta przeszła niejedną próbę…
W chwilach trudnych z pewnością często wracała do Zwiastowania. Słowa: (…) moc Najwyższego okryje Cię cieniem (Łk 3,35) musiały być dla niej jak tarcza, którą broniła się przed przeciwnościami życiowymi. Sercem rozważała je, a może nawet po cichu wypowiadała na głos. W nich odnajdywała Bożą siłę i pociechę. Stopniowo stawała się świadkiem, iż Bóg jest wierny danej Jej obietnicy i nigdy nie odwołuje swojego wyboru.
Bóg i nam daje takie szczególne, wręcz nadprzyrodzone chwile łaski. Wolelibyśmy, by trwały bez końca (może dlatego niektórzy tak rozpaczliwie gonią od jednych rekolekcji charyzmatycznych na drugie). Nieraz tą łaską jest jakiś udział w rekolekcjach, wysłuchanie czyjegoś świadectwa nawrócenia, a może głębokie niespodziewane poruszenie wewnętrzne podczas modlitwy, Mszy św. czy spowiedzi. Jakkolwiek, są one darami, który w sferze przeżyciowej nie może trwać wiecznie. Dane przez Boga mają zapaść na tyle głęboko w pamięć serca, by w różnych momentach życia sięgać po nie jak do skarbca: wielkich dzieł Boga nie zapominajmy (por. Ps 78,7).
Na przykładzie Maryi widzimy, iż człowiek ufający planom Boga musi zmierzyć się często z sytuacjami, których w danym momencie nie zrozumie i nie odczytuje jako przejaw Jego woli.
Mogą one według ludzkich wyobrażeń początkowo nie wskazywać nawet na działanie Boże. Od momentu Zwiastowania Maryja miała w sobie wewnętrzną zgodę na niezrozumienie wielu wydarzeń w Jej życiu. Wymagało to od niej pokornego wyczekiwania spełnienia woli Boga w czasie, miejscu i formie zamierzonej wyłącznie przez Niego. Z pewnością postawa Maryi wyrastała z Jej życia duchowego, modlitwy, otwartości na Ducha Świętego. Kosztowało Ją to zapewne wiele walki wewnętrznej, ale pozostała wierna odpowiedzi danej Bogu w chwili Zwiastowania. Może i Ty obecnie znajdujesz się w sytuacji, w której zadajesz sobie: „Gdzie teraz Jesteś Boże?”. Może i Ciebie, podobnie jak Maryję, Bóg prosi o pokorną cierpliwość, zawierzenie, oczekiwanie na wypełnienie się woli Boga? To nigdy nie jest zachęta do bezczynności, ale do wiary. Może rozwiązanie Twojej sprawy przyjdzie z miejsca, z które w ogóle się nie spodziewasz, w terminie niezaplanowanym?
Wspomniana już zgoda na niezrozumienie różnych sytuacji życiowych wraz z postawą zawierzenia obietnicy Boga (por. Łk 3,35) pozwalały Maryi cierpliwie przyjmować „niespodzianki” losu. Choć niespodzianka zwykle ma wydźwięk pozytywny, tak w przypadku Maryi (również Józefa, ale jego postawa zasługują na całkiem odrębną medytację) częściej oznaczała trudności i kłopoty. Miały miejsce wydarzenia, które po ludzku może nie powinny były spotykać Rodzicielkę Mesjasza, której zapewniono stałą pomoc Boga. Do takich z pewnością należały trudne okoliczności narodzin Jezusa, niebezpieczeństwo śmierci z rąk Heroda, ucieczka do Egiptu czy zaginięcie Jezusa podczas świątecznej pielgrzymki do Jerozolimy. To ostatnie wydarzenie (por. Łk 2,19), zdaniem ojca Augustyna Jankowskiego, w sposób szczególny „ustawiło Maryję, zawsze refleksyjną na przyszłość” (A. Jankowski, Dwadzieścia dialogów Jezusa, Kraków 2017, s. 48). Ojciec Augustyn, kontynuując myśl, pisze: „Maryja od tej chwili lepiej pojęła, że wypadnie jej żyć obok niezgłębionego misterium. Okazuje się bowiem, że niepojęta osobowa relacja synowska jej Dziecka do tego prawdziwego Ojca w niebie (…) przerasta wszelkie ludzkie powiązania na poziomie li tylko natury, nawet tak szlachetne, jak prawa Matki do Dziecka” (tamże, s. 48n).
Życie Maryi w tak zażyłej relacji z Jezusem – „obok niezgłębionego misterium” (tamże) był szkołą kontemplacji. Specjaliści od życia monastycznego doprecyzowali by, że kontemplacji czynnej. Maryja nie tylko była Matką Chrystusa, ale w jakiś sposób też z biegiem czasu stawała się coraz bardziej Jego uczennicą. Pierwsze trzydzieści lat Jezusa było dla Maryi okresem stałego przebywania z Nim w ramach zwykłego życia rodzinnego. Wówczas doszło do najściślejszego złączenia codzienności życia z obecnością Syna Bożego. Ta obecność uświęcała codzienne życie Maryi. Można powiedzieć, iż ani na moment nie dochodziło do rozdzielenia czasu trwanie w obecności Boga (tak często określamy przecież naszą modlitwę) od zwykłych czynności życiowych jak praca, posiłki, sen, spotkania z bliskimi, odpoczynek. Jezus przez sam fakt bycia przez te pierwsze lata w domu w Nazarecie z Matką, nauczył Ją „mistyki codzienności” – przeżywania każdej chwili dnia w obecności Boga (K. Wons).
Wielu katolików przeżywa niepotrzebne frustracje w związku z organizacją swojego czasu na modlitwę. Niektórzy żyją w ciągłym poczuciu winy, że pochłonięci różnymi zajęciami za mało go przeznaczają, a inni, że za dużo kosztem wypełniania swoich zwykłych powinności np. praca, dom, opieka nad dziećmi itp. Warto zastosować tutaj nie tyle zasadę tzw. złotego środka, ale benedyktyńską zasadę ora et labora (łac. módl się i pracuj). Chodzi o to, by dążyć do umiejętności łączenia jednego z drugim. Nauczyć się modlić, pracując i pracować nad sobą modląc się, co św. Bazyli Wielki określił jako nieustanną „pamięć o Bogu” (por. Filokalia. Teksty o modlitwie serca, Kraków 2012, s. 57). Ów Ojciec Pustyni daje nam cenną radę: „Modlitwa stanowi prośbę o dobro skierowaną do Boga. Nie ogranicza się jednak do samych słów. Stwórca wie przecież, co jest dla nas pożyteczne, nawet gdybyśmy Go nie prosili. Nie trzeba Mu o tym przypominać. (…) Będziesz zatem modlił się nieustannie, jeśli nie ograniczysz modlitwy jedynie do słów, ale całym swoim postępowaniem i sposobem myślenia przylgniesz do Boga. Wtedy twoje życie stanie się ciągłą i nieustanną modlitwą (tamże, s. 66n).
Chrześcijanin najczęściej kojarzy modlitwę z bardzo uciążliwym obowiązkiem odmawiania (recytowania) pacierza rano i wieczorem, najlepiej na kolanach. A ludzie, którzy się kochają, potrafią bez skrępowania milczeć razem. „Mówić” do siebie bez wypowiadania słów: spojrzeniem, dotykiem, pocałunkiem, mimiką twarzy, gestem. Prawdziwi przyjaciele potrafią razem milczeć. Może dlatego tak się męczysz, gdy się modlisz, bo źle się modlisz? Może modlisz się tak jak nie chcesz i nie potrafisz? Może uciekasz przed modlitwą, bo masz złe jej wyobrażenie?
Niektórym wydaje się, że modlitwa i praca to dwa odrębne tory. Mylą się. Bóg postanowił, by „pociąg” naszego życia jechał jednym torem: modlitwy i pracy. Człowiek jest poukładany w sobie, kiedy dusza i ciało „oddychają” tym samym „powietrzem” – Bogiem, choć wykonują różne czynności. Nie rozbijajmy siebie! Starajmy się łączyć pracę z modlitwą. Nie wydzielajmy Bogu czasu na wspólne spotkanie, ale uczmy się stałej „pamięci o Nim” podczas każdej chwili dnia. W tym kontekście św. Bazyli pisze: „Powinniśmy więc tak wykonywać każdą czynność, by mieć przed oczyma Pana i zwracać ku Niemu wszystkie nasze myśli tak, jak gdyby On je przenikał. (…) Będziemy więc utrzymywać umysł w skupieniu, przy każdej pracy błagać Stwórcę o jej powodzenie i dziękować Mu za to, że dał jakieś zadanie do wykonania” (tamże, s. 70n).
Św. Bazyli daje nam też cenną wskazówkę „techniczną” co do nauki modlitwy w trakcie codziennych czynności. Proponuje zachwycać się dobrem, które jest wokół poprzez częste dziękowanie Bogu za nie: „(…) Gdy więc zasiadasz do stołu (…) złóż Dawcy dziękczynienie. (…) Dziękuj Mu, gdy się ubierasz. (…) Okaż wdzięczność Temu, który dał nam słońce (…). Bądź wdzięczny Bogu, który darował ogień (…). Kiedy bacznym okiem spojrzysz na niebo i ogarniesz piękno gwiazd, skieruj modlitwę do Pana, wielkiego artysty wszechświata” (tamże, s. 66n). Szkoda, że dopiero gdy coś nagle tracimy albo gdy czegoś nam zabraknie, mówimy: „Jaka szkoda!”. Ktoś stracił wzrok w wypadku i potem stale żałował, że wcześniej tylko narzekał na deszcz i śnieg zamiast je podziwiać. Można tak przyzwyczaić się do dobra, które jest blisko, że przestaje się je w ogóle zauważać. Kiedy przestajemy dziękować, jest to znak, iż tracimy „wzrok”… Może za mało dziękujesz? Czy w ogóle dziękujesz Bogu, drugiemu człowiekowi, sobie?
Dla Maryi czas spędzony z Jezusem w rodzinnym domu w Nazarecie był właśnie szkołą przemieniania codziennego życia w nieustanną modlitwę, czyli trwanie w obecności Jezusa. W okresie publicznej działalności Jej Syna potrafiła poprzez modlitewne przywoływanie samego Imienia Jezus, bez Jego fizycznej już obecności, trwać nawet nie tyle przy Jezusie, co w Jezusie. Można by powiedzieć, że Maryja stała się pierwszą, która praktykowała tzw. modlitwę Jezusową. Bardzo powszechna od wieków w Kościele wschodnim, a na Zachodzie zdobywającej dziś coraz więcej zwolenników.
Wróćmy jeszcze raz do tzw. „Testamentu z krzyża” (por. J 19,25–27). Zanim o samej treści testamentu, warto zwrócić uwagę na cierpienie Maryi. Jaki ból musiał przeszywać Jej matczyne serce na widok umierającego Dziecka. Była to śmierć bardzo okrutna. Świadomość Maryi o konieczności tej Ofiary nie powodowała braku cierpienia. Zgoda na taką wolę Boga nie stawała się znieczuleniem na ból. Każda kochająca mama, choć wie, że leczenie dziecka (np. bolesna operacja) jest konieczne dla jego dobra, i tak cierpi na widok cierpienia dziecka, które wiąże się z tym leczeniem.
Działalność publiczna Jezusa wcześniej też wiązała się z cierpieniem Maryi, która była świadkiem, jak niektórzy nie wierzyli Jej Synowi, usiłowali Go kamienować, oskarżali o bluźnierstwo, wyśmiewali. Jednak tu pod krzyżem ból Jej serca był nieporównywalnie największy. Prorok Jeremiasz opisał go słowami: Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza, którą doświadczył mnie Pan (Lm 1, 12). Święty Bonawentura w taki sposób próbuje wczuć się w jej ból: „Zebrawszy odważnie wszystkie swe siły, stała przed Nim, Ukrzyżowanym. Ileż razy musiała szlochać, z jękiem opłakując swego syna i wołając: »Jezu, Synu mój, kto mi pozwoli umrzeć z Tobą i za Ciebie, Synu mój najsłodszy?«. Ileż razy musiała podnieść swe skromne oczy ku tym palącym ranom, czy w ogóle się w nie wpatrywać choćby przez chwilę, czy zdołała w ogóle widzieć je wyraźnie za zasłoną swoich łez. Któż wątpi, że mogła omdleć z powodu ogromnego bólu w swoim wnętrzu? Dziwię się wręcz, że nie umarła. Jest jakby umarła, choć żyje, ponieważ żyjąc, cierpi najokrutniejszy ból śmierci (Św. Bonawentura, Vita mystica). Może dla kogoś ten rodzaj bólu jest teraz bardzo bliski z powodu choroby czy śmierci swojego dziecka? Może Ty, jako syn czy córka cierpisz, bo Twoja choroba lub inna trudna sytuacja życiowa stała się źródłem cierpienia dla Twoich rodziców? Bóg chce być z nami zawsze…
Maryja słyszała ostatnie słowa swego dziecka przed śmiercią. Zanim wypowiedział: Wykonało się (J 19,30), Jezus zlecił Jej swoją ostatnią wolę. Powierzył swojej Matce ostateczną misję: uczył ją Matką Kościoła. Cała scena (por. J 19,25–27) pełną jest symboliki. Zacznijmy od szczególnych terminów. Jezus zwrócił się do Maryi, podobnie jak podczas wesela w Kanie Galilejskiej (por. J 2,4), greckim gynaj tj. niewiasto.
Zdaniem ojca Augustyna Jankowskiego słowo to wskazuje na wyższy poziom całej sprawy. Otóż wypowiada je nie tyle umierający Syn, ile Mesjasz Izraela, który nadaje głębszy sens całemu temu aktowi (A. Jankowski, Dwadzieścia dialogów Jezusa, s. 58). Ponadto użycie takiego zwrotu do własnej Matki, nie było dowodem na jakiś większy dystans między nimi w chwili ukrzyżowania. Było to wskazaniem na rajską Protoewangelię, kiedy to została przez Boga ustanowiona nieprzyjaźń między Niewiastą a wężem (Rdz 3,15). Później nawiąże do tego słowa naoczny świadek „Testamentu z krzyża”, św. Jan, w Apokalipsie:
Potem wielki znak się ukazał na niebie:
Niewiasta obleczona w słońce
i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu (Ap 12,1).
Nieco dalej Umiłowany Uczeń opisuje trudny rys maryjny w obrazie Niewiasty wyrażony w słowach: woła, cierpiąc bóle i męki rodzenia (Ap 12,2). Jednoczenie potwierdza ogromny bólu Maryi pod krzyżem i określa Ją jako Nową Ewę, a więc o wiele doskonalsza, Matkę wszystkich żyjących (por. Rdz 3,20; por. A. Jankowski, Dwadzieścia dialogów Jezusa, s. 59n).
Znaczenie symboliczne ma również przekazanie Maryi pod opiekę Jana. Jezusowi nie zależało na znalezieniu Maryi opieki w sensie dachu nad głową itd. Jan podobnie nie potrzebował opieki matczynej ze strony Maryi. Tym bardziej, ze jego biologiczna matka stała w pobliżu w gronie kobiet, które wytrwały pod krzyżem Chrystusa. Jezus ustanowił Maryję duchową Matką Kościoła, który reprezentował w tym momencie św. Jan. Umiłowany uczeń Jezusa w imieniu ludzkości wziął Ją do siebie (por. J 19,27). Pojawia się termin eis ta idia – gr. domowa intymność, ciepło domu i rodziny, do której wraca żołnierz po wojennej wyprawie, kupiec po dalekomorskiej podróży lub syn po pracy albo po spotkaniu z przyjaciółmi. Eis ta idia oznacza więc nie tyle dom jako budynek, co raczej domową intymność (I. Gargano). Tak zrozumiał wolę Jezusa św. Jan. Wszedł w bliską, intymną, rodzinną więź z Maryją, a tym samym dał przykład dla nas. Chrystus dał nam Maryję jako dodatkową pomoc w drodze do Niego samego. Udzielił swojej Matce nadzwyczajnego przywileju duchowego macierzyństwa dla Kościoła, co pozwala Maryi (podobnie jak w Kanie Galilejskiej, por. J 2,1–12) na okazywanie pomocy ludziom na ziemi odnalezienia właściwej drogi. Maryja zawsze prowadzi do Chrystusa. Czy korzystasz z tego przywileju i prosisz Maryję o duchową pomoc?
W trakcie wypowiadania przez Jezusa swojego „testamentu” Maryja milczy. Jej milczenie jest oprócz zgody na ostatnią wolę Jezusa, dowodem na inny rodzaj dialogu miedzy Nią, a Jej Synem. Nastała cisza, która była pełnią słowa (Mnich kartuski)
Chwila refleksji… może modlitwy…
Z tradycji mniszej i Ojców Kościoła:
Przez Jej [Maryi] wstawiennictwo Bóg okazał miłosierdzie i udzielił mu łaski Ducha Świętego. Ta zaś dała mu siłę wzniesienia się ku niebu i uczyniła go godnym ujrzenia światła, którego wszyscy pragną, otrzymuje zaś niewielu (Symeon Nowy Teolog).
Choć świętym to było, iż Pan przebaczył łotrowi, to jeszcze świętszym to było, iż Syn uczcił swą Matkę (św. Ambroży z Mediolanu).
Najświętsza Maryja w doskonały sposób wypełniła wolę Ojca. Ważniejszą sprawą było dla Maryi, że się stała uczennicą Chrystusa, niż to, że była matką Chrystusa. Ona bardziej strzegła prawdy w sercu, niż ciała w łonie. Chrystus Prawda jest w sercu Maryi, Chrystus Ciało jest w Jej łonie. Być w sercu znaczy więcej niż być w łonie (św. Augustyn).
Śmierć przyszła przez Ewę, a życie pojawiło się przez Maryję (św. Hieronim).
Wspominając przenajświętszą, przeczystą, wielce błogosławioną i pełną chwały Panią naszą Bogurodzicę i zawsze Dziewicę Maryję oraz wszystkich świętych, polecajmy siebie samych, naszych bliskich i całe nasze życie Chrystusowi Bogu (św. Jan Chryzostom).
Maryja stała się nam niebem, niosąc Boga, który do niej zstąpił i w niej zamieszkał (św. Efrem Syryjczyk).
Dziewiąty stopień pokory: jeżeli mnich powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany, gdyż Pismo poucza, że nie uniknie się grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i że mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi (Ps 139,12 Wlg) (RB 7,36).
Pewien brat pytał abba Sisoesa: „Co mam robić?”. Odrzekł mu: „To, czego szukasz, to głębokie milczenie i pokora, bo napisano: Szczęśliwi ci, którzy w Nim trwają: w ten sposób zdołasz się ostać (Apoftegmaty Ojców Pustyni).
Abba Pojmen rzekł: „Każdą trudność, którą spotkasz, pokonasz dzięki milczeniu” (Apoftegmaty Ojców Pustyni).
Modlić się można na różne sposoby: ustnie, wykorzystując dar mowy otrzymany od Boga, ale też w milczeniu (św. Klemens Aleksandryjski).
(…) serce zachować zawsze w głębokim milczeniu oraz zyskać wyciszenie, które daje wolność od wszelkiej myśli. I na tym, aby się modlić (Hezychiusz z Synaju Filokalia. Teksty o modlitwie serca).
Pierwszą bramę, wiodącą do duchowej Jerozolimy, a więc do uwagi umysłu, stanowi świadome milczenie ust, nawet jeśli umysł nie osiągnął jeszcze wyciszenia (Filoteusz z Synaju Filokalia. Teksty o modlitwie serca).
Godny podziwu Arseniusz wystrzegał się zadawania pytań na piśmie i wysyłania listów. Nie dlatego, by nie mógł w ten sposób czynić. Któż bowiem potrafił przemawiać tak łatwo, jak on i jasno mówić do innych? Przyczyną był jednak fakt, że przywykł do milczenia i nie lubił, by był przedmiotem uwagi. Dlatego nawet w kościele, podczas liturgii, starał się zająć miejsce, z którego nikogo nie widział i sam był niewidoczny dla innych. Stawał za filarem albo chował się za inną zasłoną, by uniknąć spotkania z innymi. Tak bardzo bowiem pragnął nie zważać na siebie i skupić umysł w swym wnętrzu, by w ten sposób wznieść się ku Bogu (Nicefor Pustelnik Filokalia. Teksty o modlitwie serca).
Abba Pojmen: „bywa człowiek, który niby to milczy, ale jego serce osądza innych: ten mówi nieustannie. Ale bywa i taki, który mówi od rana do wieczora, a zachowuje milczenie: to znaczy nie mówi nic niepożytecznego (Apoftegmaty Ojców Pustyni).
Cisza przytłacza niedoświadczonych. Nie zakosztowawszy jeszcze słodyczy Boga, tracą oni czas na bycie zniewalanym i ograbianym przez zło, na zniechęcenia i wewnętrzne niepokoje. (…) Jeśli ktoś wychodzi do świata i nie pozbawia się wewnętrznej ciszy, ten jest łagodny i staje się mieszkaniem miłości. Nie będzie skory do mówienia, nie zapłonie też gniewem. Gdy natomiast ktoś postępuje odmiennie, skutki tego są oczywiste (św. Jan Klimak Filokalia. Teksty o modlitwie serca).
Cisza zatem, zachowywana we właściwym czasie, stanowi piękną cnotę: nie jest niczym innym, jak matką bardzo mądrych myśli (Diadoch z Fotyki Filokalia. Teksty o modlitwie serca).
Cisza jest pełnią słowa (Mnich kartuski Rana miłości).
Podsumowanie
Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko…
Źródło: ps-po.pl, 4 kwietnia 2017
Autor: mj
Tagi: Matka