Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Masakra w moskiewskim metrze

Treść

Co najmniej 38 osób zginęło, a 65 zostało rannych w dwóch zamachach bombowych w moskiewskim metrze. Ładunki zdetonowano około godziny 8.00 czasu lokalnego na stacjach Łubianka i Park Kultury. Działo się to w godzinach szczytu, a obie stacje były zatłoczone, jako że większość moskwian właśnie zmierzała do pracy, którą w stolicy Rosji rozpoczyna się zazwyczaj o godzinie 9.00. Jedna z hipotez mówi o zamachu ze strony Czeczenów, ale eksperci nie wykluczają także prowokacji rosyjskich służb specjalnych. Premier Władimir Putin wezwał do zniszczenia organizatorów zamachu w Moskwie.
Linia Sokolniczeskaja, na której doszło do zamachów, jest jedną z najbardziej ruchliwych nitek stołecznego metra. Codziennie korzysta z niej do miliona pasażerów. Pierwszy ładunek zdetonowano tuż przed godziną 8.00 na stacji Łubianka, leżącej tuż obok siedziby byłego KGB, a obecnie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Eksplozja rozerwała drugi wagon składu, zabijając 23 osoby. Druga bomba wybuchła ok. 40 minut później w pociągu oczekującym na pasażerów na stacji Park Kultury. W tym zamachu zginęło kolejnych 15 osób. W obu atakach użyto ładunków wybuchowych o łącznej sile rażenia odpowiadającej trzem kilogramom trotylu. Świadkowie mówią o wielkiej panice, jaką wywołały eksplozje, i o tratujących się nawzajem ludziach próbujących wydostać się z metra. - Ludzie strasznie krzyczeli. Po chwili wszędzie unosił się dym - mówi jeden ze świadków agencji RIA Nowosti. - Siedziałem gdzieś w środku pociągu, kiedy w jednym z pierwszych wagonów usłyszałem głośny wybuch. Poczułem silny wstrząs, który przebiegł całe moje ciało - dodaje inny.
Był to najbardziej krwawy zamach w Moskwie od sześciu lat. Żadna z grup terrorystycznych nie przyznała się do ataków, jednakże w mediach niezwłocznie pojawiło się kilka hipotez. Oskarżenia padły najpierw na ugrupowania czeczeńskie lub inne organizacje z Kaukazu Północnego. W pierwszych doniesieniach władze stolicy informowały o tym, iż ataków dokonały dwie kobiety, najprawdopodobniej szahidki (obwiązane pasami z materiałami wybuchowymi), co miałoby wskazywać na to, że były to zamachy samobójcze.
- Te ataki bombowe przeprowadziły dwie terrorystki-samobójczynie - powiedział mer Moskwy Jurij Łużkow. Jednocześnie zarządził wszczęcie śledztwa, które potwierdzi doniesienia o terrorystycznym charakterze ataków. Tego samego zdania są przedstawiciele Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) podkreślający, że ich wstępne dane również mówią o dwóch zamachowcach oraz wskazują na to, iż były to kobiety. Tych doniesień nie pomagają potwierdzić jednak w stu procentach nagrania z kamer przemysłowych na peronach. FSB poinformowała również, że według ich informacji, ataków dokonały ugrupowania powiązane z rebeliantami z Kaukazu. Zdaniem szefa FSB Aleksandra Bortnikowa, jeśli zamachowcy nie byli Czeczenami, to najprawdopodobniej wywodzili się z Dagestanu lub Inguszetii. Jak zauważa w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Andrzej Maciejewski, ekspert ds. Rosji z Instytutu Sobieskiego, przy tak małej liczbie faktów bardzo ciężko wskazać, kto rzeczywiście jest odpowiedzialny za zamachy w metrze. - Nie chciałbym na dziś tworzyć spiskowych teorii oskarżających o udział w zamachach np. FSB. Ale i one mogą być prawdopodobne - sugeruje Maciejewski.
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zaznaczył, że jego kraj z podobnymi aktami terroryzmu będzie sobie radził w sposób "bezkompromisowy". Szef Kremla zarządził wzmożoną ochronę transportu publicznego w całej Rosji, w tym także zwiększenie ochrony na wszystkich lotniskach. Z kolei premier Rosji Władimir Putin wezwał do ukarania osób, które przeprowadziły zamachy w moskiewskim metrze. Nazwał je nikczemną zbrodnią wobec cywilów i zapowiedział "zniszczenie terrorystów" odpowiedzialnych za nie. Szef rosyjskiego rządu zadecydował o przerwaniu wizyty w Krasnojarsku i wrócił do Moskwy.
Zarówno prezydent Polski Lech Kaczyński, jak i premier Donald Tusk złożyli kondolencje na ręce władz rosyjskich. Prezydent Kaczyński przekazał Dmitrijowi Miedwiediewowi także wyrazy solidarności i poparcia dla działań zmierzających do wyeliminowania terroryzmu. "Łączę się w żałobie z rodzinami i bliskimi ofiar, a rannym życzę szybkiego powrotu do zdrowia" - napisał z kolei w liście do Władimira Putina Donald Tusk.
Większość osób, które ucierpiały w zamachu, wymagała hospitalizacji. Część jest bardzo ciężko rannych, co stwarza ryzyko, iż liczba ofiar śmiertelnych wczorajszego ataku będzie jeszcze rosła. Niektórym udzielono pomocy w ambulansach, które przybyły na miejsce zdarzenia. Ci lżej ranni to osoby, które nie znajdowały się w bezpośredniej bliskości wybuchu, lecz doznały obrażeń od odłamków szkła itp.
Wczorajsze zamachy są najkrwawszymi z tych, do jakich doszło w Moskwie od ponad sześciu lat, kiedy to w lutym 2004 roku również wybuch bomby w metrze spowodował śmierć 39 osób i ranił ponad 100. Wówczas to liderzy czeczeńskich ugrupowań separatystycznych ogłosili, że od tej chwili ich wojna z Moskwą przeniesie się z Kaukazu do rosyjskich miast. - Jeśli potwierdziłyby się doniesienia o tym, że był to zamach samobójczy, to wiele wskazywałoby na to, aby skierować reakcję w stronę północnego Kaukazu. Jednak nic nie można powiedzieć definitywnie. Nikt nie ma bowiem monopolu na tego rodzaju ataki. Istnieje popularna tendencja w społeczeństwie masowym, aby oskarżać radykalne grupy, ponieważ osiąga się wówczas ogromny efekt strachu, efekt rozprężenia, a często także efekty ekonomiczne - twierdzi w komentarzu dla Agencji Reutera ekspert Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie Raphael Pearl. Z kolei Centrum Monitorowania Terroryzmu pisze, iż samobójcze zamachy wskazują na grupę Doku Umarowa, czeczeńskiego lidera, który to groził przeniesieniem wojny na teren Rosji i do wnętrza jej miast.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-03-30

Autor: jc