Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Marks wraca na sztandary

Treść

Zamieszki w Rzymie wywołane przez protestujących "Oburzonych" nie były spontanicznym wybrykiem manifestantów, lecz skrupulatnie zaplanowaną akcją, przeprowadzoną przez działaczy bojówek komunistycznych, szkolonych m.in. w Grecji.

Taki obraz zajść sprzed dwóch dni w Wiecznym Mieście wyłania się z relacji włoskich mediów, w tym dziennika "La Repubblica", który przeprowadził wywiad z jednym z uczestników starć. Mężczyzna ze szczegółami opowiada, jak wraz z "towarzyszami" od ponad roku przygotowywali się do rozpętania walk w stolicy Włoch, które zakończyły się m.in. profanacją kościoła i roztrzaskaniem figury Matki Bożej. W całym kraju rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja policji mająca na celu znalezienie inspiratorów i organizatorów zajść.
W wywiadzie pod tytułem "To dopiero początek" 30-letni mieszkaniec Apulli opowiada o skutecznych sposobach walk ulicznych, demolowania miasta oraz oszukiwania policji, tak by jej funkcjonariusze myśleli, iż mają do czynienia z pokojową demonstracją. W jego opinii, właśnie zaczyna się wojna. Pozostający anonimowy młody człowiek daje jasno do zrozumienia, że chodzi o wojnę komunistów z panującymi władzami. Wielokrotnie wspomina swoich kamratów z różnych regionów Włoch, a także z zagranicy, którzy uczestniczyli w przygotowywaniu zamieszek.
O tym, że protesty "Oburzonych" - jak każą siebie nazywać - są inspirowane przez grupy o poglądach komunistycznych i anarchistycznych, świadczy również zakrojona na szeroką skalę obława przygotowana przez włoskich karabinierów na takie właśnie organizacje. Setki policjantów zostały zaangażowane w tę operację w wielu regionach kraju, w tym Trentino, Piemoncie, Lombardii, Lacjum, Kampanii i Sycylii. Funkcjonariusze dysponują ogromną liczbą przesłanek, aby szukać dowodów wskazujących na podjudzanie do rzymskich zamieszek wśród takich właśnie grup. Jak zauważa przedstawiciel ministerstwa spraw wewnętrznych Alfredo Mantovano, nie chodzi jednak o to, aby odpowiedzialnością zbiorową obciążyć wszystkich anarchistów, ale aby dotrzeć do konkretnych grup i osób, które przygotowywały zamieszki. Zadanie to będzie utrudnione, ponieważ demonstranci przyjęli podczas starć z policją tzw. taktykę czarnego bloku, co dodatkowo wskazuje na dobre zorganizowanie grupy. Czarny blok to sposób demonstrowania polegający na ubieraniu się w ciemne stroje i maskowaniu się w celu utrudnienia identyfikacji.

Trening w Atenach
Przedstawiciele prokomunistycznych bojówek nie ukrywają, że twierdzenia, iż starcia w Rzymie, w których rannych zostało 135 osób, w tym ponad stu policjantów i karabinierów, były spontanicznym aktem "Oburzonych" - są fałszywe. "Nie ukrywaliśmy się" - czytamy w wywiadzie dla dziennika "La Repubblica". Grupa rozmówcy gazety już dużo wcześniej zapowiadała, jak będzie wyglądał 15 października w Wiecznym Mieście. "Wszyscy wiedzieli, co chcemy zrobić. I wiedzieli, że to potrafimy, bo przygotowywaliśmy się od roku" - mówi. Następnie młody człowiek szczegółowo opisuje szkolenie, jakie on i jego koledzy przeszli w Grecji. Opowiada o tym, jak przez rok regularnie co miesiąc płynęli promem do Aten, aby pod okiem tamtejszych "towarzyszy" odbyć trening. "Towarzysze z Aten nauczyli nas, że walki uliczne to sztuka, w której wygrywa się dzięki dobrej organizacji. Przed rokiem chcieliśmy tylko wszystko rozwalać. Teraz wiemy, jak to się robi. W Rzymie wygraliśmy, bo mieliśmy plan, byliśmy zorganizowani" - cytuje fragmenty wywiadu PAP. "Byliśmy podzieleni na dwie falangi. Pierwszych pięciuset uzbroiło się na początku manifestacji i miało za zadanie zniszczenie Via Cavour. Kolejnych 300 ludzi ochraniało pochód z tyłu, by nie dopuścić do tego, by zostali odizolowani" - opisuje mężczyzna. Najważniejsze jednak było w jego ocenie zamydlenie oczu policjantom, tak by myśleli, iż mają do czynienia z pokojową manifestacją. Dlatego bardzo istotne było skrzętne ukrycie kasków, kijów, masek przeciwgazowych, koktajli Mołotowa i innych niebezpiecznych substancji. Jak wyjaśnia bojówkarz, dzięki temu, że bardzo dobrze udało się przeprowadzić tę część planu, możliwe było zniszczenie Via Cavour oraz rozprzestrzenienie zamieszek na inne dzielnice miasta. "Mówię jako ktoś, kto jest na wojnie. Ona się nie skończyła" - konkluduje młody komunista. Straty w pierwszej bitwie rozpętanej przez włoskich komunistów oszacowano na co najmniej 5 mln euro. Aresztowano 12 najbardziej agresywnych uczestników zajść.
Łukasz Sianożęcki

Nasz Dziennik Wtorek, 18 października 2011, Nr 243 (4174)

Autor: au