Marketing duchowy
Treść
W ofercie Wydawnictwa Tyniec moją uwagę zwróciła książka o. M. Basila Penningtona OCSO Modlitwa prowadząca do środka. Powrót do starochrześcijańskiej metody modlitwy. Książka wydana po polsku w roku 2013, na podstawie oryginału z roku 1980. Nie jest to więc nowość wydawnicza. Tym, co moim zdaniem ją wyróżnia, jest spojrzenie z trochę innej perspektywy na modlitwę kontemplacyjną, która dzięki zaangażowaniu benedyktynów tynieckich staje się lepiej znana i chętniej praktykowania, także przez osoby świeckie w formie zwanej modlitwą Jezusową. Podejście o. Penningtona przypomniało mi tytuł książki – Zen i sztuka oporządzania motocykla. Zainspirowany takim podejściem, postanowiłem opisać moje wrażenia w sposób praktykowany w recenzjach np. butów biegowych (jestem biegaczem, amatorem długich dystansów). Nie będzie jednak otwierającej zwykle takie opisy części „co w pudełku”, postaram się także szczerze, choć subiektywnie wypunktować to, co w książce mnie (trochę) rozdrażniło i to, co mi się w niej spodobało. Recenzje zwykle kończą się optymistycznym akcentem, zachęcającym do wejścia w posiadanie danego produktu. Ja pozostawiam czytelnikowi tego tekstu – o ile dobrnie do końca – wybór, bez jednoznacznej sugestii, jaki ma podjąć.
Ojciec Basil, amerykański trapista, rozpropagował kontemplacyjną metodę modlitewną, zwaną „modlitwą prowadzącą do środka”, w uwspółcześnionej formie modlitwy praktykowanej przez Ojców Pustyni. Tym, co w jakiś sposób nie dawało mi spokoju od pierwszych kart książki, jest jej „amerykańskość”. Postaram się wyjaśnić, co rozumiem pod tym określeniem. W ciągu ostatnich 40 lat ukazało się wiele ciekawych pozycji na temat medytacji i kontemplacji. Wymienię tylko kilka z nich: „Modlitwa Kontemplacyjna” Thomasa Mertona OCSO, „Rozmowy o Milczeniu” Luciana Cheneviere’a OCR, „Droga Wewnętrznego Poznania” Parmanandy Divarkara SI, „Powrót do Środka” Bede’a Griffithsa OSB czy „Wprowadzenie w Medytację” Johannesa Lotza SI. Wszystkie te książki zostały napisane, by zachęcić czytelnika do podjęcia trudu medytacji. Jednak dopiero w książce o. Penningtona spotkałem się z tak silnym akcentem położonym na „marketing duchowy”. Cóż to takiego?
Po pierwsze, określenie, które przewija się przez całą książkę, a mianowicie „nowe opakowanie”. Mnie osobiście kojarzy się to z jakimś duchowym konsumpcjonizmem. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że to „nowość” będzie budzić zainteresowanie, a po rozpakowaniu i krótkim używaniu produkt zostanie odrzucony i zapomniany, zastąpiony kolejną nowością. Może to prowadzić do „obżarstwa duchowego” (patrz systematyka ośmiu złych myśli według Ewagriusza z Pontu), nieustannego poszukiwania nowych bodźców zamiast wytrwałej współpracy z łaską Bożą.
Po drugie, Autor proponuje metodę modlitwy niejako przystosowaną dla szerszego grona odbiorców. Cytat ze wstępu: To co praktykujemy, nasza modlitwa, musi być odpowiedzią na rzeczywistość, na to, co realnie istnieje. Pisze także o ojcach i matkach duchowych, którzy – po dość krótkim okresie praktykowania medytacji – wprowadzają w tę formę modlitwy kolejne osoby. Pozwolę sobie w tym miejscu na bardzo osobistą uwagę. Wchodzenie w kontemplację jest wchodzeniem w bezpośrednią relację z Bogiem, w rzeczywistości nadprzyrodzonej, niezmiennej. By zilustrować moją tezę, posłużę się freskami z Faras, których ciekawy zbiór możemy podziwiać w Muzeum Narodowym w Warszawie, dzięki pracom archeologicznym prof. K. Michałowskiego. Na niektórych freskach możemy zobaczyć dwie postacie stojące jedna za drugą. Na przykład na jednym z fresków na pierwszym planie stoi biskup Faras Piotr, a za nim – Apostoł Piotr. W starożytności do króla mogli przemawiać tylko wybrani, orędownicy. Stający przed królem zdawali sprawę takiemu orędownikowi, a ten ich wprowadzał i przekazywał ich sprawę królowi. Sam „petent” milczał. Stając do modlitwy kontemplacyjnej przed Bogiem milczymy, albo, wzywając Imienia Jezus, oddajemy się w miłosierne ręce najwyższego Orędownika, Drogi i Życia. Cały świat, rzeczywistość, wszystkie nasze sprawy, pozostają poza nami. Moje wątpliwości dotyczą propozycji dość szybkiego przejścia od ucznia do ojca/matki duchowej. Na poparcie moich wątpliwości mam mnóstwo przykładów opisanych w apoftegmatach Ojców Pustyni. Wprowadzającym przed Oblicze Najwyższego Króla powinna być osoba doświadczona, „zaufana”. Tu nie ma mowy o kompetencjach, które się nabywa po jakiś warsztatach, czy krótkiej „praktyce zawodowej”.
Kolejnym niepokojącym mnie motywem jest zwracanie uwagi na owoce każdej medytacji. To tak, jakby Bóg był zobowiązany nagradzać medytującego za każde 20-30 minut spędzonych na modlitwie. Co w przypadku, gdy po kilku pierwszych, być może owocnych sesjach, nastąpią kolejne, już nie tak satysfakcjonujące?
To także kwalifikuję jako zbyt amerykańskie podejście: „muszę coś z tego mieć, muszę odczuwać satysfakcję, rozlewający się pokój, muszę nabierać pogłębionego dystansu do otaczającej mnie rzeczywistości”. Czy naprawdę muszę? Medytacja chrześcijańska powinna pozostawać błogosławionym marnowaniem czasu rzeczywistego (termin informatyczny) ze względu na Boga. On jest naszym Panem i ma prawo do wszystkiego, także czasu, bo czas nie jest nasz. Autor wskazuje na różnicę w znaczeniu dwóch greckich terminów oznaczających czas, czyli chronos i kairos. Ten pierwszy oznacza po prostu upływ czasu: tik, tak, tik, tak… Kairos to czas konkretnego, zorganizowanego działania, a w teologii określony moment zbawczego działania Boga. Nikt nie może wymusić na Bogu działania, chociaż w Biblii odnajdujemy takiego śmiałka, a był nim Jakub walczący z aniołem, posłańcem Boga, by Ten mu pobłogosławił.
Amerykańskość i nowe opakowanie przejawiają się także w propozycji słowa, którym medytujący posługuje się, by utrzymać koncentrację. Nie musi to być Imię Jezus, jak w modlitwie Jezusowej, a dowolnie wybrane słowo. Przypomina to mantrę czy praktyki medytacji transcendentalnej (TM), o czym autor także wspomina w swojej książce. By nie mnożyć krytycznych uwag, wspomnę jeszcze o propozycji szybkiego stawania się ojcem duchowym, czy też matką duchową dla innych, którzy wchodzą na tą drogę. W tym miejscu znowu odwołam się do znamienitego Ojca Pustyni: Niedoświadczony sternik doprowadzi nieuchronnie do rozbicia okrętu, a nieumiejętny przełożony jest zgubą dla uczniów (Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, tom 1).
Mam nadzieję, że ci, którzy dotarli do tego miejsca, nie zniechęcili się do książki o. Basila. To, co napisałem wyżej, umieszcza się zwykle po stronie „cons” w każdej recenzji. Jeżeli recenzent chce zasugerować, by dany produkt kupić, po stronie „pros” umieszcza znacznie więcej cech wyróżniających. Ja pozostanę neutralny.
Do zalet zaliczyłbym wskazanie wielości dróg prowadzących do zjednoczenia z Bogiem. Nie każdy musi oddawać się modlitwie prowadzącej do środka lub praktykować ją w podany sposób. Można nawet nie wiedzieć, że się oddaje takiej modlitwie, jak opisany w książce chłop, po prostu siedzący w kościele, czasem nawet godzinami. Zapytany, co robi odpowiedział, że siedzi tak sobie przed Bogiem i patrzą na siebie nawzajem. Czyż może być prostsze wytłumaczenie, czym jest kontemplacja?
Ta wielość dróg, a także „amerykańskość” książki ma swój wyraz w opisie zmian, jakie zachodzą pod wpływem medytacji w grupach modlitewnych, tzw. charyzmatycznych, w których o. Basil prowadził warsztaty. Wiele z nich włączyło na stałe ten sposób modlitwy do swoich praktyk, niektóre poświęciły się jej całkowicie. To wymowny przykład, że to, co wydaje się duchowo atrakcyjne, nie jest szczytem i najwznioślejszą formą zjednoczenia z Bogiem. Wiele problemów w takich wspólnotach (sam tego doświadczyłem) rodzi się w momencie, gdy nadzwyczajne charyzmaty zaczyna się traktować niemalże na równi z sakramentami, co może prowadzić do podziałów i odłączania się od Kościoła Katolickiego. Bóg najgłośniej przemawia, kiedy my milczymy. Jest tak delikatny, że nigdy nam nie przerywa. Dlatego tak ważne są chwile całkowitego wyciszenia oraz konsekwencja.
Przejdę od razu do bardzo ważnego, moim zdaniem, rozdziału traktującego o roli Bogarodzicy. Autor akcentuje w nim Jej medytacyjną postawę: „A Maryja zachowywała wszystkie te słowa i rozważała je w swoim sercu” (Łk, 2,19). Cytując o. Basila: „Medytacja nie jest rozmyślaniem, […] Raczej jest przyzwoleniem na to, by objawienie w ciszy rozbrzmiało w umyśle i delikatnie odcisnęło swoje piętno w sercu. By w sercu nabrało wagi i nim pokierowało. Serce odpowie na Objawioną Rzeczywistość”. Trudno w bardziej syntetyczny sposób wyjaśnić, czym była postawa Maryi wobec tego, co się dokonywało, i czym jest medytacja. Wytężanie woli, wyobraźni, rozumu nie przydaje się tu na nic. W ciszy pozwalamy przemawiać Bogu. Tak, pozwalamy, ponieważ obdarzył nas wolną wolą. Tak należy rozumieć tytuł tej książki „modlitwa prowadząca do środka”, do naszej najgłębszej istoty, do naszej natury, gdzie przemawia tylko Bóg.
Na koniec pozostawiłem to, co najważniejsze. Bóg pragnie naszej miłości i modlitwy. Nie ma prawdziwej miłości bez modlitwy, nie ma modlitwy bez prawdziwej miłości. By wzrastać w miłości po prostu musimy się modlić, słuchać, pozostawać czujnymi na wszelkie poruszenia Ducha Świętego, Nowego Parakleta. Na to, nie na samą metodę, o. M. Basil Pennington zwraca uwagę w wielu miejscach swojej książki.
Sporo tu krytyki, jednak przyznaję, że jest ona trochę prowokacyjna. Chciałbym nakłonić czytelników książki o. Basila do polemiki i dyskusji. Zachęca do tego sam autor książki.
Henryk Metz – kierownik projektów i programów w branży IT oraz ekspert/trener metod ciągłego doskonalenia. Ikonopisarz, członek Senatu Śląskiej Szkoły Ikonograficznej, reprezentuje Wydział Światło i Zbawienie ŚSI. Wraz z żoną Zofią pomaga zainteresowanym poznawać i doskonalić się w sztuce pisania ikon we wspólnocie Ikonopisarzy Wszystkich Świętych przy parafii pw. Wszystkich Świętych w Gliwicach.
Źródło: ps-po.pl, 20
Autor: mj
Tagi: Marketing duchowy