Marek: Nie brałam, jestem winna
Treść
Nie brałam żadnego dopingu, ale czuję się winna, bo pozwoliłam sobie zrobić zastrzyk i bezgranicznie ufałam swojemu lekarzowi - powiedziała wczoraj Kornelia Marek, polska biegaczka narciarska przyłapana na stosowaniu dopingu podczas igrzysk olimpijskich w Vancouver. Wszystkie ślady w śledztwie prowadzą do lekarza naszej kadry, Witalija Trypolskiego, ale on sam również się zarzeka, że niedozwolonych substancji swej podopiecznej nie podawał. Zeznania ma złożyć w poniedziałek, wtedy też swe prace zakończy specjalna komisja dyscyplinarna PZN.
Wczoraj komisja rozpoczęła swe obrady i jeśli ktoś spodziewał się rewelacji i przełomu, mógł poczuć się zawiedziony. Przesłuchiwani - Marek i jej trener Wiesław Cempa - nie wnieśli bowiem do sprawy niczego nowego i potwierdzili tylko wszystkie swe wcześniejsze słowa. Szkoleniowiec przyznał, że nic nie wiedział o stosowaniu dopingu w jego grupie, nie miał żadnej wiedzy na ten temat i był zaskoczony pozytywnym wynikiem testu Marek. Biegaczka twierdziła, iż świadomie nie przyjmowała zakazanych środków, zastrzyki robił jej Trypolski, ale wedle jej wiedzy nie miały one zawierać dopingu. - Nie wiem, skąd wzięło się EPO w moim organizmie, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jedyną osobą, która robiła mi zastrzyki, był doktor, ale miałam do niego pełne zaufanie. Nigdy nie dociekałam, jakie znajdowały się tam specyfiki, wystarczały mi jego słowa, że to odżywki, witaminy i środki regenerujące. Gdybym chciała sprawdzać każdy lek, musiałabym pobierać próbki i iść z nimi do laboratorium, byłoby to nienormalne - powiedziała Marek. Przed igrzyskami zawodniczka przeszła dwie kontrole, obie dały wynik negatywny. Wpadła po biegu sztafetowym 4 x 5 km, który Polki zakończyły na wysokim, szóstym miejscu. 12 marca na jej żądanie w laboratorium w Richmond rozpoczęła się analiza próbki B, która potwierdziła obecność EPO, czyli najcięższej formy dopingu, w organizmie naszej reprezentantki. Wczoraj Marek przyznała, że zastrzyki brała, ale za nic w świecie nie przypuszczała, iż mogły znajdować się w nich niedozwolone środki. - Tak naprawdę nikt nie wie, co wstrzykuje mu lekarz. Może mówić, że witaminę C, a tak naprawdę podaje truciznę - powiedziała zdenerwowana. Skąd w ogóle wziął się pomysł przyjmowania zastrzyków już w Vancouver? - Mój organizm ma dużo dłuższą drogę regeneracji, było to widać choćby po mojej zmianie sztafety. Padłam na śnieg i przez pięć minut nie byłam w stanie się podnieść - zauważyła.
Po wypowiedziach Marek i Cempy wszystkie tropy zaprowadziły zatem do Trypolskiego, dziś głównego podejrzanego w sprawie. Sam zainteresowany do winy oczywiście się nie przyznał, powiedział, że EPO zawodniczce nie podawał. Do Krakowa na posiedzenie komisji ma przyjechać w poniedziałek, ale czy tak się stanie, nie ma stuprocentowanej pewności. Bez obaw o pomyłkę można za to przewidzieć, że jego słowa niczego nowego nie wniosą. Potwierdzi jedynie swe dotychczasowe stanowisko, czyli nie posunie dochodzenia do przodu ani o krok. Marek wczoraj powiedziała, że nie ma do lekarza żalu, ale już mu nie ufa. - Nie ufam zresztą już nikomu - dodała. Zarzekała się jednak, iż sama sobie zastrzyku nie zrobiła. - Nie potrafię tego zrobić, podobnie jak nie jestem w stanie załatwić sobie EPO - przyznała. Gdy zawodniczka kilka dni temu zapytała Trypolskiego, skąd wzięły się niedozwolone substancje, on odpowiedział, że nie wie...
Wczorajsze prace komisji przełomu zatem nie przyniosły, nie zaowocowały też żadnymi rewelacjami. - Zauważyliśmy jednak pewien brak logiki, bo słowa Marek i Trypolskiego wzajemnie się wykluczają - powiedział wiceprezes PKOl, prezes Polskiego Związku Biatlonu, rektor AWF Katowice Zbigniew Waśkiewicz, który przewodniczył obradom. Jak dodał, Marek podczas rozmów była pewna siebie i tego, co mówi. - Trudno mi oceniać szczerość, bo to niemożliwe. Być może taka jest prawda i nie miała nic więcej do powiedzenia - zauważył. Waśkiewicz przyznał, że komisja najprawdopodobniej nie będzie w stanie znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania i odszukać wszystkich winnych. - Na pewno jednak poszerzyliśmy nieco swą wiedzę na całą sprawę i przedstawimy pewne sugestie zarządowi Polskiego Związku Narciarskiego - powiedział. W poniedziałek komisja ma przesłuchać Trypolskiego, który przyleci tego dnia do Polski, oraz pozostałych zawodników z kadry (oprócz oczywiście Justyny Kowalczyk, która przygotowuje się indywidualnie), serwismenów i lekarzy. Czy ich zeznania wniosą coś nowego? Raczej nie. Tego dnia komisja ma zakończyć swe prace.
Co dalej? Marek jest zagrożona co najmniej dwuletnią dyskwalifikacją (jeśli będzie dłuższa, zawodniczka złoży odwołanie), nie wystąpi na kolejnych igrzyskach w Soczi. Już została wyrzucona z kadry, straciła także stypendium. Wczoraj przyznała, że do sportu wróci. - To całe moje życie, kocham biegi i na pewno nie zrezygnuję.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-03-25
Autor: jc