Mao ukryty za Konfucjuszem
Treść
Komunistyczne Chiny przez dziesięciolecia robiły, co mogły, aby zniszczyć konfucjonizm, a teraz za jego pomocą chcą ocieplić swój wizerunek na świecie. Takie rozwiązanie podsunął prezydentowi Hu Jinatao jeden z chińskich think tanków, sugerując położenie nacisku na wykorzystanie kultury do promocji komunistycznej ideologii. Dlatego powołano Instytut Konfucjusza, który nie tyle propaguje konfucjonizm, co służy partii.
W ostatnich latach Pekin rozesłał po świecie ponad 2 tys. nauczycieli języka chińskiego i zreformował swoją służbę dyplomatyczną (ponad połowa chińskiego korpusu dyplomatycznego to ludzie poniżej 35. roku życia, kształceni za granicą, mający już wyrobione kontakty choćby w środowiskach akademickich w danym kraju). Ważnym narzędziem są media, więc dokonano modernizacji chińskiej agencji prasowej Xinhua. Dziś gazety czy telewizje na całym świecie powołują się na tę agencję, tak jak powołują się na Reutera, zapominając przy tym, że Xinhua nadal podlega władzom, a dziennikarze pracujący dla Xinhua nadal podlegają indoktrynacji. "Renmin Ribao" ("Dziennik Ludowy"), gazeta Komunistycznej Partii Chin, ma dziś wydania w kilku językach, a państwowa Centralna Telewizja Chińska (CCTV) zatrudniła zagranicznych dziennikarzy i jej programy mogą oglądać widzowie w całej Azji.
Ale jednym ze sztandarowych narzędzi polityki "miękkiej siły" są Instytuty Konfucjusza, powoływane przez państwowe Biuro Międzynarodowej Promocji Języka Chińskiego (Hanban). Często porównuje się Instytut Konfucjusza do British Council czy niemieckiego Instytutu Goethego, których działalność także sponsorują rządy tych państw, ale nie dochodzi do żadnego łączenia się owych instytucji z lokalnymi organizacjami. Tymczasem Instytut Konfucjusza zakłada swoje siedziby na czołowych uniwersytetach zagranicznych, przez co staje się częścią instytucji naukowej danego kraju. Jak uważa prof. Jocelyn Chey, wykładowca na wydziale Studiów nad Chinami na Uniwersytecie Sydney, właśnie taki układ pozwala władzom chińskim mieć bezpośredni wpływ na program danej uczelni i kierunek rozwoju studiów nad Chinami. - Nie muszę wyjaśniać, dlaczego wśród oferowanych wykładów nie będzie nic na temat wolności religijnej w Chinach, niepodległości Tajwanu czy Tybetu - powiedziała nam prof. Chey.
Do 2010 r. ma powstać kilkaset Instytutów Konfucjusza na całym świecie. W 2006 r. utworzono taką placówkę w Polsce - na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W 2008 r. powstały jeszcze trzy: na Politechnice Opolskiej, na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i na Uniwersytecie Wrocławskim. Mimo że w innych krajach, np. w Australii, USA, Kanadzie czy Szwecji, pojawiły się głosy protestów na łączenie Instytutu z uczelniami, to polskim środowiskom naukowym wydaje się to zupełnie nie przeszkadzać. Gdy w 2007 r. uniwersytet w Sydney popisał umowę o współpracy z Instytutem Konfucjusza, prof. Jocelyn Chey głośno wyraziła swoje obawy, iż najstarsza uczelnia w Australii naraża na szwank swoje dobre imię i niezależność. - Instytuty są częścią międzynarodowej kampanii KPCh, gdyż za pomocą współpracy kulturalnej dużo łatwiej wpływa się na publikę i osiąga się cele natury politycznej - argumentuje.
W Stanach Zjednoczonych, gdzie działa ponad 40 Instytutów Konfucjusza, coraz częściej pojawiają się głosy, że pod przykrywką nauki języka chińskiego eksportowana jest ideologia komunistyczną. Yao Zhe, nauczycielka chińskiego, w wywiadzie dla ukazującej się m.in. w Stanach i na Tajwanie gazecie "Epoch Times", przyznała, że przygotowywane w Pekinie podręczniki do nauki języka chińskiego "propagują nie tyle kulturę chińską, co partię komunistyczną". Z tych materiałów korzysta większość studentów ucząca się chińskiego w USA. - Ludzie poddawani są praniu mózgów, nawet o tym nie wiedząc - dodaje nauczycielka.
W jednym z podręczników można było znaleźć między innymi następujące zdanie przetłumaczone na angielski: "Zobaczyć Makesi to jak zobaczyć Boga". Oczywiście chodzi tu, jak wyjaśnia jeden z nauczycieli, o "boga komunizmu" Marksa, którego chińskie imię to w transkrypcji Makesi. Takiej indoktrynacji są nieświadomi także rodzice dzieci uczęszczających na lekcje chińskiego. Praca domowa to na przykład wypracowanie na temat jednego z komunistycznych przywódców Chin albo na temat korzyści, jakie przynosi komunizm. Studenci muszą korzystać z chińskich źródeł (np. stron internetowych agencji Xinhua czy gazety "Renmin Ribao") dostępnych w języku angielskim. - Jeden z moich amerykańskich uczniów wyznał, że pragnie studiować w Chinach. Zapytałem, dlaczego. - Bo u was jest komunizm, nie rozumiem, dlaczego my nie mamy komunizmu w USA - powiedział dziennikarzom "Epoch Times" jeden z byłych nauczycieli chińskiego.
Bliskie związki Instytutu Konfucjusza i lokalnych uczelni są też niepokojące ze względu na zatrudnianą tam kadrę z Chin. Większość tamtejszych studentów i naukowców przed wyjazdem np. do USA musi odbyć "spotkanie" z przedstawicielem chińskiej służby wywiadowczej. Z reguły wyjeżdżający nie są zmuszani do szpiegowania, ale mają bacznie się rozglądać i "przywozić wszystko, co uznają za użyteczne dla ojczyzny". Tych, którym udało się uzyskać tajne informacje, władze hojnie wynagradzają. Szpiedzy i ich rodziny zyskują także przychylne traktowanie ze strony partii komunistycznej.
W USA pod lupę FBI trafiło Stowarzyszenie Studentów i Naukowców Chińskich (CSSA). Choć filie CSSA nie są oficjalnie powiązane z Komunistyczną Partią Chin, to ich władze wybiera partia, a działalność znajduje się pod ścisłą kontrolą ambasad i konsulatów ChRL. Są też przypadki, kiedy to Amerykanie chińskiego pochodzenia szpiegują na rzecz Pekinu. Stąd też w Waszyngtonie pojawiły się głosy, aby bardziej się przyjrzeć, do jakich ważnych informacji mają dostęp osoby chińskiego pochodzenia. Al Santoli, zastępca dyrektora Amerykańskiej Rady ds. Polityki Zagranicznej, zauważył, że "sukcesy, jakie odnosi wywiad chiński, to bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa USA, ale także dla światowego pokoju". Paul Moore, jeden z czołowych analityków spraw chińskich w FBI, mówiąc o Ameryce, twierdzi, iż to "nie duże, egzotyczne akcje szpiegowskie (ze strony Chin) nas wykańczają, ale zwykłe, codzienne kontakty".
Hanna Shen
"Nasz Dziennik" 2009-09-26
Autor: wa