Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Manipulacje "Rzeczpospolitej"

Treść

Od pierwszej chwili, gdy "Gazeta Polska" publicznie zarzuciła ks. abp. Stanisławowi Wielgusowi współpracę z SB, w środkach przekazu rozpoczęła się hałaśliwa kampania, która miała "zagłuszyć" wszystkich tych, którzy ze spokojem i rozwagą chcieli spojrzeć na sprawę. Nie było dziełem przypadku, że od samego początku w mediach zaroiło się od samozwańczych "ekspertów", którzy swe "analizy" prezentowali w taki sposób, aby udowodnić założoną z góry tezę...

20 grudnia na łamach "Gazety Polskiej" ukazał się artykuł pt. "Tajna historia metropolity" autorstwa Katarzyny Hejke i Przemysława Harczuka. Z artykułu nie można było dowiedzieć się niczego konkretnego poza sugestią, że ks. abp Stanisław Wielgus przez ponad 20 lat był tajnym współpracownikiem SB, że "miał zgodzić się na współpracę w zamian za możliwość rozwijania kariery naukowej", że "ani razu nie podjął próby odcięcia się od SB". W artykule podkreślono, iż "przeszłość nowego arcybiskupa Stanisława Wielgusa nie jest tajemnicą w najwyższych kręgach kościelnej hierarchii oraz - niejako dla potwierdzenia 'winy' - nie omieszkali podkreślić, że sam arcybiskup od kilku tygodni daje się poznać jako przeciwnik lustracji w Kościele".
Dokładnie tę samą metodę obrały niemal wszystkie największe środki przekazu w Polsce, mimo że pozorowano atmosferę oburzenia formą artykułu zamieszczonego w "Gazecie Polskiej". Jako pierwszy przykład weźmy "Rzeczpospolitą", która tego samego dnia całej sprawie poświęciła dużo więcej miejsca niż tygodnik Tomasza Sakiewicza.

Semka jak Graczyk, Graczyk jak Semka
W artykule pt. "Czy arcybiskup współpracował z SB?" Ewa Czaczkowska przytoczyła wypowiedź Katarzyny Hejke, która stwierdziła, że nie ma najmniejszych wątpliwości co do prawdziwości informacji zamieszczonych w "Gazecie Polskiej". "Materiał oparliśmy na wiadomościach uzyskanych od wielu informatorów, zarówno z Polski, jak i z Watykanu" - powiedziała "Rzeczpospolitej" Hejke.
W pozostałych artykułach zamieszczonych tego dnia na łamach "Rzeczpospolitej" starano się już przekonać do prawdziwości zarzutów "Gazety Polskiej", a jednocześnie podważyć wiarygodność twierdzeń ks. abp. Stanisława Wielgusa. Najbardziej ewidentnym przykładem może być komentarz Romana Graczyka, byłego publicysty "Gazety Wyborczej", który w tekście zatytułowanym "Dziwne przypadki Kościoła w czasach lustracji" ("Rzeczpospolita" 20.12.2006) bez wahania napisał: "Watykan już raz się sparzył na pośrednictwie abp. Józefa Kowalczyka, który nie umiał lub raczej nie chciał sensownie rozwiązać problemu skandalu z abp. Juliuszem Paetzem. Wiele wskazuje na to, że podobnie sprawa wygląda z abp. Stanisławem Wielgusem. (...) Z tego, co już teraz wiemy o sprawie ewentualnej agenturalnej przeszłości abp. Stanisława Wielgusa, zdaje się wynikać, że oskarżenia te mogą nie być bezpodstawne. Naturalnie trzeba się zastrzec sto razy i właściwie nie należy pisać nic pewnego, dopóki się samemu nie obejrzy dokumentów IPN. Jako czytelnik wielu tomów podobnych dokumentów mogę jednak zasygnalizować, że pierwsza reakcja arcybiskupa nie jest przekonująca. Mało prawdopodobne, żeby przez lata spotykać się z SB i nikomu nie szkodzić. Prawdę mówiąc, moje doświadczenie czytelnika IPN-owskich akt temu całkowicie przeczy. SB nie miała żadnego interesu, żeby ucinać sobie niezobowiązujące pogawędki z ludźmi, którzy oficerowi opowiadali w kółko tylko o pogodzie. Owszem, na początku sondowano kandydata, mówiono o sprawach neutralnych z punktu widzenia służby, ale ten etap nie mógł trwać długo. Sprecyzujmy: nie twierdzę, że abp Wielgus mija się z prawdą, bo dokumentów nie znam, twierdzę tylko, że sposób jego tłumaczenia się jest mało wiarygodny".
W powyższej wypowiedzi Roman Graczyk świadomie wysunął tezy, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Choćby tym, że stwierdził, iż "nie należy pisać nic pewnego, dopóki się samemu nie obejrzy dokumentów IPN", tak jakby wszystko można by stwierdzić z pewnością po ich obejrzeniu.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze wypowiedzi prezesa IPN Janusza Kurtyki, Roman Graczyk nie powinien mieć pewności nawet co do tego, czy jakieś dokumenty istnieją. Choć przyznał, że nie posiadał żadnej wiedzy na ich temat, z góry jednak starał się przekonać czytelników do rzekomej winy nowego metropolity warszawskiego. Mimo że sam przyznał, iż nie ma na nią żadnych dowodów, sam postanowił jeden z takich dowodów "stworzyć": "sposób jego tłumaczenia się jest mało wiarygodny".
W dalszej części usiłuje tę winę jednoznacznie potwierdzić, pisząc: "Już teraz jednak widać, że procedura nominacyjna szwankuje. I to bardzo. Przecież dobrych kilka tygodni przed nominacją nowego metropolity warszawskiego w prasie nawet pisano o podejrzeniach wobec ówczesnego ordynariusza płockiego. Oceniano, że musiały o tym wiedzieć wysokie gremia kościelne, nie wyłączając nuncjusza apostolskiego, który w kwestii nominacji biskupów gra pierwszoplanową rolę".
W podobnym tonie w komentarzu pt. "Pytania o teczkę arcybiskupa", opublikowanym na łamach "Rzeczpospolitej", tego samego dnia wypowiedział się Piotr Semka. Swój komentarz zaczął słowami: "Nie znam dokumentów, które chce ujawnić 'Gazeta Polska' na temat arcybiskupa nominata Stanisława Wielgusa. Nie wiem, czy publikacja rzuci cień na dobre imię byłego rektora KUL, czy okaże się jednym z wielu banalnych przykładów na to, jak oficerowie SB naciągali polskich księży na rozmowy. Nie wiem, jak IPN oceni wiarygodność tych dokumentów. O tym wszystkim nie sposób orzekać przed dzisiejszą publikacją. Czy przed nominacją na jedną z dwóch najważniejszych stolic arcybiskupich w Polsce nikt nie słyszał o istnieniu tych materiałów? Czy wcześniej nie można było ustosunkować się do tych dokumentów i ogłosić publiczną, rzetelną, ocenę ich zawartości?".
Rzecz w tym, że na pewno słyszał o nich właśnie Piotr Semka. Informacje o wspomnianych materiałach opublikowała przecież miesiąc wcześniej również "Rzeczpospolita", której jest publicystą. Dlaczego wówczas pan Semka nie postawił takich pytań? Dlaczego wówczas nie zainteresował się sprawą, która teraz tak bardzo przykuła jego uwagę?
W następnych zdaniach retoryka pana Semki niewiele różniła się od retoryki wspomnianego wyżej byłego publicysty "Gazety Wyborczej". Zwłaszcza gdy twierdził: "Pierwsze reakcje abp. Wielgusa muszą rozczarowywać. Słyszymy sugestie, że zapowiadane publikacje to reakcja na jego - nie zawsze akceptowane - poglądy, że "ktoś" chce go skompromitować. Utytułowani obrońcy hierarchy sięgają po znaną już skądinąd formułę: "nie wierzę w zarzuty i już". Słyszymy też, że "był czas, by wyciągać tego typu rzeczy, a ujawnienie ich teraz świadczy tylko o chęci wywołania sensacji". Nie słychać natomiast chęci opublikowania dokumentów, które z czasem i tak będą dostępne dla badaczy. Po raz kolejny powtarza się destrukcyjny dla powagi Kościoła schemat - wpierw ignorowanie zarzutów, a potem skarga na dziką lustrację. Ile jeszcze trzeba przypadków, by zrozumieć, że ta droga prowadzi donikąd?".

Krótka pamięć Ewy Czaczkowskiej
W tym samym numerze w tej samej sprawie "Rzeczpospolita" opublikowała jeszcze dwie rozmowy: z prezesem Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcinem Przeciszewskim oraz historykiem IPN Markiem Lasotą. Wszystko podsumował kolejny artykuł Ewy Czaczkowskiej pt. "Ingres w cieniu teczki". Autorka stwierdza w nim m.in.: "Wydaje się, że Stolica Apostolska nie była poinformowana o materiałach, jakie znajdują się w IPN na temat abp. Wielgusa. (...) Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że zachowało się wiele materiałów, także w formie mikrofilmów, w IPN w Warszawie. Skąd pochodzą dokumenty, na które powołuje się 'Gazeta Polska'? IPN twierdzi, że nie dawał nikomu z 'GP' materiałów na temat biskupa Wielgusa i nie chce komentować publikacji tygodnika. Nieoficjalnie wiadomo, że w IPN wczoraj ustalano, czy materiały na temat biskupa pochodzą z zasobów Instytutu".
W tym miejscu trzeba zapytać Ewę Czaczkowską: a skąd pochodziły dokumenty, na które powoływała się w "Rzeczpospolitej" 17 listopada ub.r., czyli niemal dokładnie miesiąc wcześniej, niż zrobiła to "Gazeta Polska"? Nie ulega wątpliwości, że informacje podane przez panią Czaczkowską były nawet dokładniejsze niż informacje podane przez publicystów "Gazety Polskiej". Może wypada wziąć pod uwagę fakt, że IPN dotychczas jeszcze nie stwierdził, że nie dawał nikomu z "Rzeczpospolitej" materiałów na temat ks. abp. Wielgusa?

Celowa ignorancja
W dniu publikacji "Gazety Polskiej", dotyczącej ks. abp. Stanisława Wielgusa, 20 grudnia 2006 r., Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wydało specjalny komunikat, w którym stwierdzono: "W związku z oskarżeniami wysuwanymi przez polskie media pod adresem Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa, Prezydium Konferencji Episkopatu Polski zwraca uwagę na publiczne naruszenie przez nie prawa do dobrego imienia konkretnej osoby.
Zaistniała sytuacja budzi tym większy niepokój, że staje się jaskrawym przykładem "dzikiej lustracji". Jest ona szczególnie krzywdząca w przypadku duchownego, bowiem sam fakt rozmowy księdza z pracownikami komunistycznych służb bezpieczeństwa nie może świadczyć o niemoralnej współpracy, jako że niejednokrotnie miała ona charakter urzędowy bądź też musiała być podjęta z racji naukowych czy duszpasterskich za zgodą jego biskupa.
Apelujemy zatem o uszanowanie decyzji Ojca Świętego Benedykta XVI, który okazał zaufanie Nominatowi, powierzając mu urząd Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego".
Solidarność i pełne zaufanie wobec nowo mianowanego metropolity wyraził ks. kard. Stanisław Dziwisz. W oświadczeniu przekazanym 20 grudnia wieczorem Katolickiej Agencji Informacyjnej metropolita krakowski napisał: "Jestem głęboko poruszony doniesieniami w sprawie nowo mianowanego arcybiskupa metropolity warszawskiego. Wiemy dobrze, że przed każdą nową nominacją jest prowadzony szczegółowy proces kanoniczny, a zebrani biskupi i kardynałowie należący do rzymskiej kongregacji oceniają kandydaturę na podstawie zgromadzonych dokumentów. Po tej dogłębnej analizie Ojciec Święty podejmuje swoją suwerenną decyzję. Tak było również przy nominacji nowego metropolity warszawskiego abp. Stanisława Wielgusa. Dlatego też z powodu ostatnich doniesień przekazuję mu swoją solidarność i pełne zaufanie".
Po ukazaniu się niepopartego żadnym materiałem dowodowym tekstu w "Gazecie Polskiej" solidarność z arcybiskupem wyraził m.in. Senat KUL, którego nowy metropolita warszawski był przez kilkanaście lat rektorem, Konferencja Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce i wiele innych środowisk.
Warto zwrócić uwagę, że racje przedstawione przez Prezydium Konferencji Episkopatu Polski czy ks. kard. Stanisława Dziwisza, tak samo jak wszystkie inne instytucje, które stanęły w obronie nowego metropolity warszawskiego, w środkach przekazu zignorowano, a nawet - w niektórych przypadkach - z góry usiłowano je podważyć. Ten fakt jest tym bardziej dziwny, że "Gazeta Polska" nie przedstawiła żadnych dowodów winy ks. abp. Stanisława Wielgusa. Właśnie brak tych dowodów był powodem do rozpętania agresywnej i hałaśliwej kampanii medialnej, która byłaby w stanie zagłuszyć wszystkich tych, którzy ze spokojem i rozwagą chcieli spojrzeć na sprawę. Nieprzypadkowo w środkach przekazu zaroiło się od samozwańczych "ekspertów", którzy swe "analizy" prezentowali w taki sposób, aby udowodnić założoną z góry tezę. Brzmiała ona: nowy metropolita warszawski był tajnym współpracownikiem SB, aby ułatwić sobie karierę naukową.
Jak mogliśmy zobaczyć powyżej, wy
pracowano również kilka tez "pomocniczych". Pierwsza głosiła, że "Watykan nic nie wiedział o przeszłości arcybiskupa Stanisława Wielgusa". Również ona od tej chwili z niezwykłym zapałem zaczęła być lansowana w mediach. Było to o tyle niezwykłe, że na jej potwierdzenie nie było żadnych dowodów, zaś zaprzeczał jej wyraźnie komunikat Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej wydany 21 grudnia ubiegłego roku
Wśród tez "pomocniczych" - traktowany jako pośredni dowód winy nowego metropolity warszawskiego - miał być rzekomy fakt, iż "arcybiskup Wielgus ostro krytykował lustrację", że "nie podjął próby wyjaśnienia problemu", że "duchowni nie zrobili nic w sprawie lustracji". W niemal wszystkich komentarzach od początku zaczął pojawiać się postulat: "nowy metropolita warszawski powinien przełożyć swój ingres do czasu wyjaśnienia zarzutów"...
Sebastian Karczewski
"Nasz Dziennik" 2007-07-02

Autor: wa