Manchester to jest klasa. To charakter!
Treść
To miał być sezon londyńskiego Arsenalu. Znakomity skład, świetny trener, wielkie i nieukrywane nadzieje - "Kanonierzy" byli uznawani za faworyta nie tylko Premiership, lecz także Ligi Mistrzów. Tak, tak, to właśnie w podopiecznych francuskiego szkoleniowca Arsene'a Wengera widziano siłę, która może powstrzymać zwycięski marsz artystów z madryckiego Realu. Tymczasem miniony sezon okazał się dla stołecznych piłkarzy wielkim rozczarowaniem. Nie dość, że nie zdołali zawojować Ligi Mistrzów, to na dodatek na krajowym podwórku zdystansował ich Manchester United. I to na samym finiszu rozgrywek. I to całkowicie zasłużenie!
Przyznać trzeba, że Arsenal miał wszystkie atuty w ręku. Przede wszystkim świetny skład, w którym pierwsze skrzypce grali znakomici Francuzi - Thierry Henry, Robert Pires i Patrick Vieira, wspomagani przez całą plejadę reprezentantów Anglii, Holandii, Szwecji, Brazylii, Kamerunu i Nigerii. Po drugie, Arsenal prezentował futbol naprawdę piękny, pełen polotu oraz finezji i, co ważne, efektywny. Po trzecie wreszcie, przez długi czas przewodził stawce w Premiership, w pewnym momencie mając nad MU przewagę aż ośmiu punktów. Wydawało się, że nikt i nic nie odbierze mu mistrzostwa Anglii. Wreszcie jednak w sprawnie funkcjonującej maszynie coś się zacięło. Arsenal, co dla wielu było szokiem, szybko odpadł z Ligi Mistrzów. To wtedy piłkarzy z Londynu opuściła pewność siebie, bo oto okazało się, że rywale potrafią znaleźć na nich skuteczny sposób. Coraz częściej tracili punkty, również na własnym podwórku. Zaczęli grać bardzo nerwowo, co objawiało się m.in. w szokująco dużej liczbie traconych bramek samobójczych (i to decydujących o wyniku).
W sobotę, 5 kwietnia "Kanonierzy" stracili prowadzenie w lidze na rzecz Manchesteru. Podopieczni sir Aleksa Fergusona w pięknym stylu rozbili Liverpool aż 4:0, a chłopcy Wengera zaledwie zremisowali na boisku walczącej o utrzymanie Aston Villi, oczywiście... strzelając sobie wyrównującego gola. I to był początek końca marzeń o mistrzostwie. Prawdę mówiąc, zasłużony, bo tytuł trafił w ręce nader godne.
Bo nikt na niego nie zasłużył w stopniu równie dużym, jak Manchester. Drużyna, która w trakcie sezonu przechodziła różne koleje, której przepowiadano rychły kres. Która miała spore kłopoty kadrowe (kontuzje czołowych graczy), która miała także niemałe problemy wewnętrzne - pamiętamy choćby, jak but kopnięty w szatni przez zdenerwowanego Fergusona skaleczył boleśnie Davida Beckhama. Na szczęście konflikty udało się zażegnać, wszyscy podali sobie ręce i pokazali charakter godny mistrzów. Rozpoczęli pogoń za "Kanonierami"; pogoń skuteczną. Fantastyczny sezon miał Holender Ruud van Nistelrooy, który strzelał bramki jak na zawołanie i ukończył sezon w koronie "króla strzelców" (25 goli). Kapitalnie grał najbardziej chyba niedoceniany, a najbardziej pożyteczny i waleczny gracz "Czerwonych diabłów" Paul Scholes, ważne bramki zdobywał Norweg Ole Gunnar Solskjaer, jak zwykle niezastąpiony był Beckham. Bardzo dobrze spisywała się defensywa, wyjątkowo pewnie bronił chimeryczny Francuz Fabien Barthez - w sumie MU stracił najmniej bramek w lidze, tylko 34.
Kiedy w sobotę, 12 kwietnia, Manchester w olśniewającym stylu pokonał na wyjeździe mający jeszcze szanse na mistrzostwo Newcastle United aż 6:2, na Arsenal padła trwoga. Cztery dni później oba zespoły zmierzyły się ze sobą w Londynie. Po pięknym meczu padł remis 2:2. Wtedy sir Alex triumfalnie podnosił ręce do góry, bo wiedział, że nikt nie powstrzyma jego podopiecznych.
Manchester United był jedynym zespołem, który w tym roku nie przegrał ani jednego ligowego meczu. To pozwoliło mu po raz piętnasty cieszyć się z mistrzostwa Anglii. Aż osiem tytułów podopieczni Fergusona wywalczyli w ciągu ostatnich 11 lat. To o czymś świadczy.
- Trofeum, jakie w tym roku wywalczyliśmy, jest jednym z moich największych sukcesów. W ubiegłych latach startowaliśmy w rozgrywkach w roli faworytów, tym razem tak nie było. Wszyscy twierdzili, że Arsenal obroni tytuł. Jednak wykazaliśmy dużo cierpliwości i wielką wolę walki. Z meczu na mecz byliśmy coraz silniejsi i bardziej zdeterminowani, co sprawiło, że ostatecznie przegoniliśmy londyńczyków. Pokazaliśmy, że w piłce nożnej opłaca się walczyć do samego końca - to słowa Paula Scholesa, jednego z bohaterów Manchesteru.
A sir Alex już dziś myśli o następnym sezonie. Bo chce z zespołem osiągnąć jeszcze więcej, marzy o kolejnym triumfie w prestiżowej Lidze Mistrzów. Wszystko wskazuje na to, że w drużynie pozostanie Beckham, który - jak sam mówi - nigdy nie kontaktował się z działaczami Realu Madryt w sprawie transferu. Na Old Trafford trafi natomiast na pewno kilku świetnych graczy, mówi się m.in. o Australijczyku Harrym Kewellu z Leeds United, Argentyńczyku Claudio Lopezie z Lazio Rzym, Włochu Gennaro Gattuso z AC Milan, Brazylijczyku Ronaldinho z PSG czy też Francuzie Claude Makelele z Realu. No, i o klasowym bramkarzu, bo choć Barthez sezon miał niezły, to Ferguson potrzebuje golkipera nieco pewniejszego i mniej chimerycznego.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 14-05-2003
Autor: DW