Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mamy swoją drogę do sukcesów

Treść

Rozmowa z Adamem Korolem, wioślarzem AZS AWFiS Gdańsk

Przygotowania do nowego sezonu, olimpijskiego, trwają już na dobre?
- Tak. Rozpoczęliśmy je jeszcze w listopadzie, w klubach, indywidualnie według planu trenera Aleksandra Wojciechowskiego. Za nami obóz w Zakopanem, podczas którego pracowaliśmy głównie nad wytrzymałością. Na razie zajęcia były stosunkowo lekkie, budujące bazę, na której będziemy mogli dołożyć więcej objętości. Jak wygląda dzień pracy? W Zakopanem mieliśmy po dwa, rzadziej trzy treningi dziennie, biegaliśmy po około 20 kilometrów, ćwiczyliśmy na ergometrze bądź siłowni, chodziliśmy na basen lub jeździliśmy na nartach biegowych. Trochę tego było, ale nie ma innego wyjścia. Zresztą naprawdę ciężkie zajęcia dopiero przed nami.

Zakopane to etap pierwszy. Co będzie po nim?
- W tym okresie zwykle nie jeździliśmy do Zakopanego. W tym roku postanowiliśmy nieco inaczej, a to z tej racji, że olimpiada wypada wcześniej niż mistrzostwa świata. Zaczynamy od trzech obozów górskich, na początku stycznia jedziemy do Szklarskiej Poręby, a pod koniec na trzy tygodnie do Sierra Nevada. To będzie prawdziwy, klasyczny obóz wysokogórski, z noclegami na wysokości 2300 metrów.

Kiedy zacznie się coś przyjemniejszego, czyli zejdziecie na wodę?
- Ależ ja nie narzekam, teraz zajęcia nie są najgorsze. Zresztą my nie lubimy przesadzać z wodą. Nasi koledzy z reprezentacji wioseł długich już w grudniu wyjechali do Portugalii, rezygnując z przygotowań ogólnorozwojowych na rzecz zajęć na wodzie. W ten sposób spędzą cztery z zaplanowanych pięciu obozów, my postawiliśmy na coś innego. Nie chcemy, by woda nam się przejadła. Nasze plany nie różnią się za bardzo od tych z lat minionych, mamy swój sprawdzony system, który od trzech lat przynosi najbardziej pożądany skutek. Eksperymenty nie są nam potrzebne.

Czuje Pan już olimpijski dreszczyk emocji?
- Nie, nie. Być może pojawi się dopiero na pierwszych regatach, gdy przyjdzie nam bronić miana osady niepokonanej od trzech lat. Wszystkim się wydaje, że nie powinniśmy przegrywać (śmiech).

Wiem, że być może to pytanie będzie nietaktem, ale czy osada będąca od trzech lat na absolutnym topie ma jeszcze jakieś rezerwy, elementy do poprawy?
- Oczywiście, to żaden nietakt, raczej dobre pytanie. Cały czas staramy się poprawiać naszą technikę wiosłowania. Mimo że wygrywamy, dostrzegamy jakieś błędy i staramy się je niwelować. To jest nasza droga do sukcesu, nie popadamy w samozachwyt, że skoro jesteśmy mistrzami świata, to nic już nie musimy poprawiać. Przeciwnie. Na każdym treningu pracujemy maksymalnie skupieni i staramy się naprawiać najdrobniejsze błędy. Czujemy, że mamy jeszcze rezerwy.

Brzmi to optymistycznie, gdyż to oznacza, że możecie pływać jeszcze szybciej, ale i zaskakująco, bo wszyscy fachowcy chwalą Was właśnie za technikę.
- Wiem o tym. W powszechnej opinii rytm wiosłowania jest naszą główną bronią, wierzę, że w nowym sezonie nie tylko go nie zagubimy, ale i poprawimy. Ale to nie jest jedyna tajemnica sukcesu. Stanowimy bardzo zgraną grupę ludzi, uzupełniającą się nawzajem, nadającą na tym samym tonie. Klucz tkwi też w świetnym przygotowaniu fizycznym.

Presja, oczekiwania mają na Was jakiś wpływ?
- Powiem tak: przez ostatnie trzy lata osiągnęliśmy sukcesy jak nikt inny w historii. Rokrocznie zostawaliśmy mistrzami świata, uznano nas za najlepszą osadą świata, pobiliśmy rekord świata. Pewnie wszystkich przyzwyczailiśmy do sukcesów, siebie zresztą też. Od 2005 roku nie przegraliśmy ani jednego wyścigu, tylko w dwóch ktoś był od nas szybszy na pierwszych 500 metrach. W pozostałych prowadziliśmy od początku do końca. Wszystko to jednak tylko... dodatkowo nas mobilizuje do dalszej pracy. Nigdy nie schodzimy do wody z myślą, że skoro jesteśmy mistrzami świata, to na pewno pływamy doskonale. Dążymy do tego, by było jeszcze lepiej, bo przecież olimpijski medal można przegrać o ułamek sekundy, najdrobniejszy szczegół.

Zamieniłby Pan wszystkie złote medale mistrzostw świata na jeden olimpijski krążek?
- Owszem. Byliśmy blisko już w Atenach - w nieco innym składzie - wtedy się nie udało. Niektórzy uważają, że gdyby wówczas nam się powiodło, nie byłoby obecnych sukcesów. Nie polemizuję z tym, bo sam nie wiem, co by było. Wiem tylko, że olimpijskie podium musimy wywalczyć własną krwawicą, nikt nam go nie poda na tacy. Wiem, że czekać nas będzie straszna walka od początku do końca, ale z drugiej strony nie oszukujmy się - na mistrzostwach świata jest podobnie. Pewnie, na igrzyskach jest większa presja, zainteresowanie, ale jeśli wszystko będzie szło jak do tej pory, powinno być dobrze. Musi.

Co zrobić, by było?
- Przede wszystkim trenować z głową i tak samo rozsądnie, jak do tej pory. Musimy podejść do igrzysk zwyczajnie, po prostu jak do najważniejszego startu w sezonie. Od trzech lat takowym były mistrzostwa świata i za każdym razem je wygrywaliśmy.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-12-19

Autor: wa