Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Małysz wiary nie traci

Treść

Adam Małysz ani razu nie stał w tym sezonie na podium zawodów Pucharu Świata, nie odniósł sukcesu w zakończonych w niedzielę mistrzostwach świata w lotach narciarskich. Kamil Stoch skacze poniżej możliwości i oczekiwań, o pozostałych ich kolegach z kadry lepiej milczeć. Coraz głośniej mówi się o pożegnaniu z trenerem Hannu Lepistoe, a jedynym, który mocno bierze Fina w obronę, jest nieustannie... sam Małysz. W poprzednim sezonie było świetnie. Małysz po raz czwarty w karierze, i to w wielkim stylu, zdobył Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej PŚ, kilka razy z niezłej strony pokazał się Stoch, reszta nieco odstawała, ale wierzyliśmy, iż w bliskiej przyszłości pójdzie zdecydowanie do przodu. Lato ugruntowało nadzieję. Orzeł z Wisły świetnie skakał w Grand Prix i całego cyklu nie wygrał tylko dlatego, iż nie wystąpił we wszystkich konkursach. Celowo, wychodząc ze słusznego założenia, iż ważniejsza jest forma na zimę. Latem błysnął Stoch, który zapisał na swym koncie pierwsze zwycięskie zawody, rozbudzając oczekiwania. I co? I zima wszystkich mocno sprowadziła na ziemię. Sezon co prawda się nie skończył, być może Małysz (nie łudźmy się, jeśli ktoś może pokusić się o coś pozytywnego, to tylko on) znajdzie się jeszcze na podium jakichś pucharowych zawodów, ale i tak to będzie marne pocieszenie. Zakończone w niedzielę mistrzostwa świata w lotach pokazały, że wciąż mamy jednego zawodnika liczącego się w świecie i jednego, który jest wiecznym, niespełnionym talentem. Reszta albo powinna zastanowić się nad zmianą zawodu, albo trafić w ręce specjalisty, który zdoła wydobyć z nich to, co najlepsze. Lepistoe przez dwa lata pracy w Polsce tego nie zrobił. Czy to wina Fina? Rok temu świetnie przygotował Małysza i ponownie doprowadził na szczyt. Sam mistrz podkreśla, iż nie chce zmiany na trenerskim stołku. - Lepistoe to dobry szkoleniowiec, wiele się przy nim nauczyłem - podkreśla. Pan Adam daje też wyraźnie do zrozumienia, że jeśli po sezonie jego zdanie będzie się liczyło w rozmowie na temat przyszłości Fina w Polsce - wypowie się na "tak". Z drugiej strony, po wspaniałym ubiegłym sezonie w tym przyszedł kryzys, który mocno dotknął naszego najlepszego skoczka. Winę wziął na siebie Lepistoe, który przyznał się do błędu popełnionego w ostatniej części okresu przygotowawczego. Szczerość trenera wzbudziła szacunek, aczkolwiek również niepokój, iż tak doświadczony i świetny przecież fachowiec pozwolił sobie na podobną wpadkę. Gorzej, iż postępów nie widać u żadnego z pozostałych członków kadry. Stoch wygląda na zmęczonego i zniechęconego, Piotr Żyła, Marcin Bachleda, Stefan Hula i Maciej Kot ani razu nie zapisali się w pamięci kibiców czymś pozytywnym. Brutalnie mówiąc, trzej pierwsi są w tym samym miejscu od lat. Czy to oznacza, iż powinni zmienić zajęcie, czy kolejni trenerzy nie poznali się na ich talencie? Pozostawmy to bez odpowiedzi, bo... wydaje się jasna. Doszło do tego, że Małysz rozmawiał z trenerami o wycofaniu Polski z konkursu drużynowego mistrzostw świata w lotach, nie widząc żadnych szans walki o czołową ósemkę. Jak się okazało - słusznie. Co dalej? Apoloniusz Tajner, prezes PZN, stoi przed sporym wyzwaniem. Pozostawienie Lepistoe jest ryzykiem, ale to znakomity trener i jak każdy ma prawo do błędów. Jeśli szukać następcy, to jedynie takiego, który jest nie tylko świetnym fachowcem, ale będzie też partnerem dla Małysza i zadba o rozwój całej grupy. Kandydat, nawet doskonały, jest - nazywa się Mika Kojonkoski, ale Norwegowie go nie oddadzą... Pozytyw? Jeden. To optymistyczne myślenie Małysza i jego wiara, że po złych chwilach przychodzą lepsze. Nasz mistrz wciąż marzy o olimpijskim sukcesie i spogląda na Vancouver, gdzie za dwa lata rozegrane zostaną kolejne igrzyska. A na razie chce zrobić wszystko, by do końca sezonu choć raz wskoczyć na podium pucharowych zawodów. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-02-26

Autor: wa