Małysz siódmy, Kowalczyk ósma
Treść
Za nami pierwsze dni rywalizacji na arenach 20. Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Najlepsze miejsce spośród reprezentantów Polski wywalczył jak na razie Adam Małysz, który we wczorajszym konkursie skoków narciarskich na obiekcie K-95 zajął siódme miejsce. Na ósmym bieg łączony na 15 km ukończyła Justyna Kowalczyk. Dobrą dziesiątą lokatę na dystansie 3000 m zajęła panczenistka Katarzyna Wójcicka. Pierwszym medalistą igrzysk został Michael Greis. Niemiec dość niespodziewanie triumfował w biatlonowym biegu na 20 km, w pokonanym polu zostawiając m. in. faworyta, Norwega Ole Einara Bjoerndalena.
Skoki dla Norwegów, czterech Polaków w trzydziestce
Zacznijmy od skoków narciarskich, bo w nich upatrywaliśmy medalowej szansy Adama Małysza. Polak dobrze zaprezentował się w sobotnich kwalifikacjach, widać było, że wraca mu pewność siebie i wydawało się, że wczoraj będzie w stanie włączyć się do walki o podium. Niestety, mimo dwóch naprawdę niezłych skoków (101,5 i 102,5 m) trzykrotny zdobywca Kryształowej Kuli musiał zadowolić się siódmym miejscem. Niezłym, biorąc pod uwagę wcześniejsze dokonania pana Adama z tego sezonu, ale mimo wszystko pozostawiającym lekki niedosyt. Bo przy dozie szczęścia, minimalnie lepszych skokach, Małysz mógł znaleźć się na podium.
Z dobrej strony pokazali się wczoraj pozostali nasi reprezentanci. Kamil Stoch zajął 16. miejsce (100 i 98,5), Robert Mateja był 25. (95,5 i 94,5), a Stefan Hula - 29. (95,5 i 90,5). Czterech Polaków w trzydziestce - to musiało cieszyć.
A złoty medal wywalczył zawodnik, który nie był wymieniamy w gronie faworytów. Ba, w swojej ojczyźnie jest uważany za skoczka numer trzy, nawet cztery. Norweg Lars Bystoel, bo o nim mowa, po niezłym pierwszym skoku (101,5 - co dawało mu szóstą lokatę), w drugim poszybował dwa metry dalej, wszystko wykonał w ładnym stylu i... został mistrzem olimpijskim. Skaczący po nim nie wytrzymywali presji, lądowali bliżej i sensacja stała się faktem. Rewelacyjny lider po pierwszej serii, Rosjanin Dmitrij Wasiliew (aż 104,5), zawalił następny skok i spadł aż na dziesiąte miejsce. Spalił się wspaniały Fin Janne Ahonen, który z drugiej ostatecznie spadł na szóstą pozycję! Srebro przypadło jego rodakowi - Mattiemu Hautamaekiemu (102 i 103,5 - punkt mniej od Bystoela), brąz innemu Norwegowi - Roarowi Ljoekelsoeyowi (102,5 i 102,5 - dwa punkty za zwycięzcą). Dodajmy, że do finałowej serii nie zakwalifikował się dwukrotny złoty medalista z Salt Lake City, Szwajcar Simon Ammann.
Sikora - gdyby nie strzelanie...
Walka o medale 20. ZIO rozpoczęła się sobotnimi zmaganiami biatlonistów. Wielkim faworytem biegu na 20 km był Ole Einar Bjoerndalen. Cztery lata temu Norweg wręcz zdominował igrzyska w Salt Lake City, zdobywając aż cztery złote medale, i zapowiadał, że w Turynie będzie chciał ten niezwykły wyczyn powtórzyć. W sobotę napotkał jednak na pierwszą przeszkodę i jej nie pokonał. Pogromcą mistrza okazał się Michael Greis, co... sensacją nie było. W tym sezonie Pucharu Świata Niemiec na dystansie 20 km spisywał się bowiem rewelacyjnie. O jego sukcesie zadecydowało strzelanie - podczas czterech serii Niemiec spudłował tylko raz, Norweg dwa razy. Na mecie Greis był szybszy o zaledwie 16 sekund. Jako trzeci metę minął Norweg Halvard Hanevold, który stracił do zwycięzcy 1.08,9 min.
My liczyliśmy na dobry występ (a po cichu i na medal) Tomasza Sikory. Nie bez podstaw, wszak właśnie na 20 km Polak odnosił największe sukcesy, bardzo lubi ten dystans. Rozpoczął dobrze, ale już podczas pierwszego podejścia na strzelnicy zanotował jedno pudło. Potem niecelnie strzelał jeszcze dwa razy, co pozwoliło mu zająć jedynie odległe, 21. miejsce. Gdyby nie słabe strzelenie, Sikora stanąłby na podium! Biegł bowiem rewelacyjnie.
Polak swój występ przyjął z umiarkowanym zadowoleniem. - Nie jestem rozczarowany, bo nie pobiegłem źle. O dalekiej pozycji zadecydowało tylko strzelanie. Nadal mam nadzieję na dobre miejsca w pozostałych startach - przyznał. Sikora uzyskał czas 57.22,1 min, Greis - 54.23,0.
Pozostali nasi reprezentanci w sobotę spisali się fatalnie. Wiesław Ziemianin zakończył zmagania na 53. pozycji, Grzegorz Bodziana na 73., a Krzysztof Pływaczyk - 76.
Wójcicka dziesiąta, Siudkowie zadowoleni
Pierwszego dnia igrzysk z nadzieją oczekiwaliśmy występu panczenisty Pawła Zygmunta. Sam zawodnik nie ukrywał, że na dystansie 5000 m liczy na miejsce w czołowej dziesiątce, my po cichu wierzyliśmy, że to może być nawet ósemka. Teoretycznie Polak rozpoczął całkiem dobrze. Wygrał swój wyścig (z czasem 6.35,01 min), wyprzedzając Kanadyjczyka Stevena Elma. Po starcie 10 z 28 zawodników zajmował wysoką 3. lokatę. Potem jednak na lód wchodzili coraz to lepsi łyżwiarze i systematycznie spychali Zygmunta na dalsze pozycje. Ostatecznie Polak zakończył zmagania na 18. miejscu, niezbyt dobrym, a co gorsze - nie dającym kwalifikacji do biegu na 10 000 m. Awans zyskiwało bowiem szesnastu najlepszych z biegu o połowę krótszego. Szkoda. - Nie mogę sobie nic zarzucić. Zrobiłem wszystko, na co było mnie stać - przyznał nasz reprezentant.
Na dystansie 5000 m triumfował Amerykanin Chad Hedrick, który wyprzedził Holendra Svena Kramera i Włocha Enrico Fabrisa. Dziś nie brakuje optymistów, którzy widzą Hedricka na najwyższym stopniu podium na 1000, 1500 i 10 000 m.
Wczoraj na dystansie 3000 m walczyła Katarzyna Wójcicka i zaprezentowała się lepiej niż dobrze! Polka wygrała swój wyścig (który był szóstym z kolei) z czasem 4.09,61 min i długo znajdowała się na prowadzeniu. Później wyprzedziło ją dziewięć znakomitych rywalek, ale i tak lokata dziesiąta była miłym zaskoczeniem. Nie da się ukryć - to był bodaj najlepszy występ zakopianki w sezonie, potwierdzający duże możliwości i wysoką formę. Wójcicka zakwalifikowała się zarazem do biegu na 5000 m. Brawo. Złoty medal przypadł Holenderce Ireen Wust, która wyprzedziła rodaczkę Renate Groenewold oraz Kanadyjkę Cindy Klassen.
Nie udał się występ na dystansie 1500 m naszemu jedynakowi w short tracku, Dariuszowi Kuleszy. Polak zajął ostatnie miejsce w swym wyścigu eliminacyjnym i został odsunięty z dalszej rywalizacji.
W sobotni wieczór swój program krótki zaprezentowała nasza para sportowa Dorota Zagórska i Mariusz Siudek. Polacy, którzy wiedzieli, że szans na medal nie mają, pojechali do Turynu powalczyć o czołową ósemkę i w połowie drogi są blisko realizacji tego założenia - zajmują dziewiątą lokatę. Zagórska i Siudek zaprezentowali się dobrze, odważnie, ustrzegli się błędów. Jeśli tylko poziom utrzymają w dzisiejszym programie dowolnym, mają szansę na lepszą pozycję. Na razie prowadzą Rosjanie Tatiana Totmianina i Maksym Marynin.
Justyna Kowalczyk - świetny występ
Wczoraj rano z uwagą śledziliśmy rywalizację w narciarskim biegu łączonym na 15 km. Wśród startujących zawodniczek była bowiem Justyna Kowalczyk, nasza wielka nadzieja na sukces w Turynie. Polka nie zawiodła. Rozpoczęła spokojnie, ale było widać, że czuje się dobrze i jest znakomicie przygotowana. Pierwszą część dystansu (stylem klasycznym) zakończyła na ósmym miejscu, później szybko zmieniła narty i równie dobrze pobiegła stylem dowolnym. Przez cały dystans utrzymywała swój poziom, biegła na dziesiątej-ósmej pozycji. Około 2,5 km przed metą przyspieszyły liderki, wśród których były faworytki - Estonka Kristina Smigun oraz Czeszka Katerina Neumannova. Obie panie stoczyły pasjonującą walkę o zwycięstwo - jeszcze kilkadziesiąt metrów przed metą prowadziła Neumannova, ale kapitalnym finiszem popisała się Smigun, która zdobyła złoty medal. Znakomitą rywalkę wyprzedziła o zaledwie 1,9 s!
Justyna Kowalczyk, ze stratą 36,9 s do triumfatorki, ostatecznie zajęła ósme miejsce - bardzo dobre, potwierdzające duże możliwości i świetne przygotowanie do igrzysk. Metę minęła ogromnie zmęczona, upadła na śnieg, ale zaraz ze śmiechem powstała. Kolejny raz pojawi się na olimpijskiej trasie 16 lutego. Tego dnia pobiegnie na swym ulubionym dystansie 10 km techniką klasyczną. Trener Aleksander Wierietielny nie ukrywa, że może na nim powalczyć o czołową piątkę, a może i o coś więcej.
Wczorajszego biegu do udanych nie będzie mogła zaliczyć największa kandydatka do złotego medalu, Norweżka Marit Bjoergen. Po kilku kilometrach zeszła z trasy, przegrywając z problemami żołądkowymi...
Ligoccy - zły miłego początek?
W snowboardowej konkurencji halfpipe zaprezentowali się wczoraj dwaj Polacy - bracia Mateusz i Michał Ligoccy. Niestety, swego występu nie będą mogli uznać ze najlepszy, nie udało im się awansować do 12-osobowego finału (startowało 44 zawodników). 20-letni Michał zajął 29. miejsce, trzy lata starszy Mateusz - 44. Złoty medal zdobył Amerykanin Shaun White. Mateusz jednak nie ukrywał, że rywalizację w halfpipe traktuje ulgowo, jako przetarcie przed startem w snowcrossie.
Dziś w halfpipe pojedzie trzecia reprezentantka klanu Ligockich, Paulina. I na jej występ czekać będziemy z ogromnymi nadziejami, wszak jest jedną z naszych kandydatek do dobrego miejsca, być może nawet medalu. Oby niedzielny występ jej dwóch kuzynów był złym miłego początkiem. Trzymamy kciuki!
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-02-13
Autor: ab