Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mądrość św. Benedykta w praktyce (3)

Treść

Po raz kolejny, i nie ostatni, widzimy tutaj, że dla św. Benedykta istotą powołania monastycznego nie jest żadne wynajdywanie nowych ani zwłaszcza niezwykłych dróg, ale raczej pokorna i pilna nauka aż do śmierci…

Następnie otrzymujemy kilka krótkich wskazówek co do mowy:

Strzec ust swoich od złej i przewrotnej mowy.
Nie mieć upodobania w wielomówstwie.
Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu.
Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu.

I znowu na początek zasada obowiązująca nie tylko mnichów: bo przecież żaden uczeń Chrystusa, w jakimkolwiek stanie żyjący, nie powinien dopuszczać się mowy złej – to jest obelg i nienawiści – ani przewrotnej, to jest fałszywej. Tę ostatnią potrafimy ukrywać pod frazesami nieszkodliwie brzmiącymi: „umyślnie mu tak powiedziałem” zamiast prostego „skłamałem”. Otóż prawdomówności nie osiąga się w gadulstwie. Św. Benedykt, wzorem Ojców Pustyni, widzi jeszcze inną przeszkodę do niej, mianowicie śmiech i żarty; ale o tym wszystkim będzie osobny rozdział. W każdym razie powinniśmy mówić mało i nie byle co, ale to tylko, co służy życzliwej ludzkiej komunikacji: bądź poważnie, dając potrzebną informację, bądź wesoło, dla wspólnej radości. Oczywiście to wyklucza gadanie niepotrzebne, a tym samym dostarcza wolnego czasu na rozmowę z Bogiem, której dotyczą wskazówki następne:

Słuchać chętnie czytania duchownego.
Często znajdować czas na modlitwę.

W klasztorze św. Benedykta było wielu takich, którzy psalmy mówili z pamięci, a czytać sami nie umieli, więc pozostawało im czytania duchownego słuchać. Mieli je też zapewnione. Ale czytać czy słuchać, chodzi o to, żeby treści duchowne czyli po prostu Boża prawda, słowo Boże, były dla mnicha skarbem, a nie jednym więcej punktem rozkładu dnia do odbębnienia. Tak samo z modlitwą: jeśli kto myśli, że skoro przychodzi regularnie na Oficjum, to już ten problem ma z głowy – tym samym traktuje Boga jako problem, a nie jako swoją miłość, swój cel, swoje TY.

Oczywiście stając przed Bogiem jak osoba wobec Osoby, a nie jak wobec problemu czy „wartości” – nie możemy uniknąć prawdy o sobie, i to nas pobudza do skruchy i pokory.

Dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu.
A na przyszłość poprawić się z tych grzechów.

Bo nie chodzi o taką pokorę, jaka bywa u wielu bohaterów dziewiętnastowiecznej powieści rosyjskiej, którzy pławią się w demonstrowaniu światu, jacy to z nich wielcy grzesznicy, i na tym koniec. Pokora musi pobudzać do walki, do czynnego opowiedzenia się po Bożej stronie odwiecznego konfliktu. A więc:

Nie spełniać zachcianek ciała.
Nienawidzić własnej chęci,

– a to znaczy: pilnie zestawiać ją z wolą Bożą, i w razie niemożliwości pogodzenia – opowiadać się przy tej ostatniej. Tutaj okazuje się przydatność zakonnego posłuszeństwa:

Poleceń opata we wszystkim słuchać, nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował, mając wówczas w pamięci ten nakaz Pana: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie (Mt 23,2).

Właśnie bowiem przez polecenia opata mnich poznaje zasadnicze linie woli Bożej co do siebie; i tej woli właśnie przyszedł tu szukać, a dobry przykład samego opata może mu w tym oczywiście pomóc, ale można się obejść (jeśli trzeba) i bez tego przykładu. Jeżeli opat nie stoi na wysokości własnej nauki, jeżeli mądrzej uczy niż sam żyje – to jest ból, ale to jeszcze nie jest słuszny motyw do zejścia z drogi szukania woli Bożej. Co robić, jeśli opat i żyje, i uczy źle – będzie o tym mowa w rozdziale o ustanowieniu opata.

Tymczasem jeszcze trzeba wykluczyć szukanie próżnej chwały:

Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy; lecz najpierw świętym zostać, by nazwa ta odpowiadała prawdzie.

Tu małe zastrzeżenie co do słownictwa. Musimy pamiętać, że terminologia, której używamy, nie tylko wyraża nasze myśli, ale je także kształtuje. Jeśli mówimy świętość, dążenie do świętości – ryzykujemy, że ten rzeczownik bezosobowy zastąpi nam osobowe słowo „Bóg”. I w końcu możemy rzeczywiście szukać czegoś, nie Kogoś; a w dodatku tym czymś będzie nasza własna cecha, nasza chwała. Niech mnie Bóg broni przed „dążeniem do świętości”; niech mnie Bóg prowadzi drogą do Niego, przez Jego służbę. A kto mnie za co będzie miał, czy tu, czy w wieczności, to już zupełnie uboczna sprawa. Niewątpliwie św. Benedykt to samo miał na myśli… chociaż wyraził to nie całkiem jednoznacznie. Bo wprawdzie można takiej terminologii bronić, tłumacząc, że przecież „świętość” to nic innego niż służba Bogu; ale jeśli to jest to samo, święty Ojcze – czemu nie użyć określenia bardziej jednoznacznego, które już tłumaczenia nie potrzebuje?

Ostatnie dwanaście „narzędzi” streszcza raz jeszcze postawę sługi Bożego. Prawie wszystkie dotyczą życia wspólnego, które przecież jest naszą jedyną prawdziwą szansą na okazanie Bogu miłości:

Przykazania Boże codziennie w czynach wypełniać.
Kochać czystość.
Nikogo nie nienawidzić.
Nie zazdrościć.
Nie czynić niczego z zawiści.
Nie lubić kłótni.
Unikać wyniosłości.
Starszych szanować.
Młodszych miłować.
W duchu miłości Chrystusowej modlić się za nieprzyjaciół.
Jeśli zdarzy się jakaś kłótnia, pojednać się przed zachodem słońca.

A ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nawet mimo starań używamy tych wszystkich narzędzi trochę niezgrabnie, trochę też czasem wybiórczo – i serce nasze oskarża nas o to (por. 1 J 3,20) – to pamiętajmy, że Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko; i że od czasów psalmistów poprzez św. Jana i wszystkich mistrzów modlitwy płynie wciąż, i stosuje się także do nas, to podstawowe i zarazem ostatecznie wezwanie:

I nigdy nie tracić ufności w miłosierdzie Boże.

I trzeba pamiętać, że „nigdy” znaczy naprawdę NIGDY. Czy dręczy nas wina, czy pustka wewnętrzna, czy jakaś duchowa anemia – to, a nie co innego, jest miejscem zmiłowania Bożego, bylebyśmy o nie choćby ostatnim tchnieniem prosili. I choćby nasza niegodność przedstawiała się nam, jak niektórym świętym, w całej swojej ohydzie – nie do nas należy sąd. To Judasz w męce świadomości winy sam siebie osądził i nawet wyrok wykonał… ale lepiej by zrobił, zdając się na sąd Boży. Do nas należy zdać się na Boży sąd miłosierdzia.

Oto są narzędzia duchowego rzemiosła. Jeżeli zasady te będziemy nieustannie, we dnie i w nocy, wypełniać i jeżeli w dzień sądu zyskają one uznanie, wówczas otrzymamy od Pana nagrodę, którą On sam obiecał: Czego oko nie widziało, ani ucho nie słyszało… jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Naszą zaś pracownią, w której mamy się posługiwać pilnie tymi wszystkimi narzędziami, jest klasztorna klauzura i stałość we wspólnocie.

Po raz kolejny, i nie ostatni, widzimy tutaj, że dla św. Benedykta istotą powołania monastycznego nie jest żadne wynajdywanie nowych ani zwłaszcza niezwykłych dróg, ale raczej pokorna i pilna nauka aż do śmierci: nauka modlitwy i przetwarzania modlitwy na działanie. Każdy mnich, nawet i opat, jest zawsze i aż do końca w tej szkole uczniem. I musi być uczniem wytrwałym, musi zgodzić się na to, że wciąż jeszcze ma się czego uczyć, że aż do końca nie jest i nie będzie mistrzem, który by mógł powiedzieć sobie, że już posiadł wszystkie rozumy, i całą „umiejętność świętych”. I prawdę mówiąc, nie ma na świecie miejsca ani instytucji, które by to tak dobrze mogły człowiekowi uświadomić, jak właśnie klasztorna klauzura i życie we wspólnocie.

We wspólnocie stykamy się ciągle z cudzą oceną zdarzeń i nas samych, i to nam pomaga zrozumieć prędzej czy później, że jakaś inna od naszej ocena jest możliwa; może równouprawniona; kto wie nawet, czy nie słuszna? W klasztorze mamy od rana do wieczora, rok po roku, zwykłe, codzienne zadania do wykonania, i to zadania płynące z cudzej woli, którą obiecaliśmy Panu przyjmować jako Jego własną; i powoli, może nawet bardzo powoli, uczymy się rozumieć, że Bóg nie stworzył nas na duchowych celebrytów, na barwnych bohaterów w stylu filmowym; ale że owszem, stworzył nas na bohaterów w tym sensie, w jakim bohaterstwem jest cierpliwa praca nad sobą i nad powierzonymi nam zadaniami we wspólnocie. Bo to jest droga do Niego; i tego rodzaju bohaterstwa oczekuje od nas, do tego daje nam wszelkie potrzebne łaski. Będzie to nasza wina, jeśli zamiast pobierać od Niego tę energię i dążyć prosto w ramiona Pana, zaczniemy szukać sobie prywatnych ideałów.

Fragment książki Nad Regułą św. Benedykta. Uwagi mniszki

Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj