Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mądrość św. Benedykta w praktyce (1)

Treść

Dlatego w klasztorze mamy się uczyć nie tylko wiedzy, nie tylko znajomości treści wiary, ale i wypływającego z niej działania, bez którego marnowalibyśmy tylko czas.

Ustaliwszy w ogólnym zarysie ideę szkoły służby Pańskiej (wezwanie Boże, życie wspólne, posłuszeństwo) św. Benedykt sięga po nieco dokładniejsze porównanie: chodzi mu nie o jakąkolwiek szkołę, na przykład filozofii albo retoryki, jakich było mnóstwo w jego czasach; chodzi mu o szkołę rzemiosła. Trudno by wyraźniej zaznaczyć konieczność, w naszym życiu, zastosowania zasady św. Jana: Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą (1 J 3,18) oraz św. Jakuba: Wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2,26). Miłość bez uczynków także jest martwa. Dlatego w klasztorze mamy się uczyć nie tylko wiedzy, nie tylko znajomości treści wiary, ale i wypływającego z niej działania, bez którego marnowalibyśmy tylko czas.

Znamienne, że ten Rzymianin ze starego rodu, wychowany w społeczeństwie, w którym wszelkie rzemiosła zostawiano niższym stanom (a zwłaszcza niewolnikom), nie tylko przyjmuje w organizacji życia klasztornego zasadę, że wszelkie potrzebne prace rzemieślnicze powinny być wykonywane w obrębie murów przez samych mnichów, jak to nieco dalej przeczytamy; ale także swoje pojęcie o klasztorze ilustruje obrazem warsztatu – officina – i nauki fachu. Rękodzieła. Taki obraz mógł być wtedy dla wielu Rzymian szokujący; ale to jest dowód, jak wielką wagę przykłada św. Benedykt do wykonywania czynem tego, co się zrozumiało dzięki wierze. I dziś też niektórzy ludzie są przekonani, że życie zakonne upływa w chmurach teorii, myśli, uczuć, pojęć – gdy ono właśnie polega na nauce praktycznego stosowania tego, co się poznaje. Wiedza i życie muszą stanowić jedno, a właśnie rzemiosło jest tego najlepszym obrazem, gdyż jest i wiedzą, i działaniem jednocześnie. Rzemieślnik musi posiadać i wiedzę (o materiale i metodach), i biegłość, to jest zręczność manualną, praktyczną. Tu nie wystarczą artes liberales, sztuki wyzwolone, to znaczy uprawiane w Rzymie przez ludzi wolnych, a najczęściej polegające na samym tylko myśleniu, mówieniu lub pisaniu; tu trzeba uczyć się działania. Jakiego?

I teraz dostajemy bardzo długi spis.

Przede wszystkim kochać Boga z całego serca, z całej duszy i z całej mocy, następnie bliźniego, jak siebie samego.
Następnie: nie zabijać.
Nie cudzołożyć.
Nie kraść.
Nie pożądać.
Nie świadczyć fałszywie.

Podstawa jest oczywista: podwójne przykazanie miłości. Dalej zaś idzie najpierw to wszystko, co stanowi program ogólnoludzkiej moralności. Z Dziesięciorga Przykazań św. Benedykt zacytował jednak te tylko, które są zakazami, nie zaś nakazami (jak cztery pierwsze); może dlatego właśnie, żeby przez sam wstrząs przypomnieć mnichom, którzy mogliby oczekiwać dla siebie bardziej „zaawansowanych” i podniosłych wskazówek, że wszelka świętość na ziemi, nawet ta najbardziej mistyczna, buduje się na gruncie najprostszych obowiązków ludzkich. I nie można ich zaniedbać nawet wtedy, kiedy się już przypisuje sobie „wyższy” poziom. Nawet ten zresztą, kto wie dobrze, że nie zabija ani nie cudzołoży, powinien nieraz zrobić gruntowny rachunek sumienia na temat niepotrzebnych zachcianek (nie kradnij!) albo zwłaszcza grzechów języka.

W dodatku przecież Chrystus Pan wyraźnie uczy, że gniew to ten sam grzech, co zabójstwo (por. Mt 5,22); tylko stopień inny. Czy wobec tego nie powinien także cały lud klasztorny zrobić rachunek sumienia z przykazania „nie zabijaj”? Lepiej nie wyobrażać sobie, że św. Benedykt przywołał to przykazanie Boże tylko przez pamięć na buntowniczych mnichów z Vicovaro, i że oczywiście, w ciemnych wiekach to aktualne, ale nie w naszym… Gniew może nas ogarnąć wbrew naszej woli, ale wtedy jest naszą rzeczą zgasić go jak najszybciej i nie trwać w nim; ani tego trwania nie usprawiedliwiać.

A kiedy nasz Pan mówi, że pożądliwe patrzenie to już ten sam grzech, co cudzołóstwo (Mt 5,28), tyle że jeszcze czynem nie dopełnione – to najwyraźniej przewidział epokę pornografii dostępnej w Internecie. Ankieta niedawno przeprowadzona wśród kleryków wykazała, że 40% przyszłych księży raczy się takimi treściami regularnie. I każdy, płci obojga, kto nieodpowiedzialnie buszuje po sieci, może wpaść w tę pułapkę: najpierw to będzie tylko przypadek, potem „tylko” ciekawość, aż wreszcie przyzwyczajenie. Kogo przed tym nie uchroni rozwaga i sumienie, ten niech wie, że to o nim mowa w Kazaniu na Górze. Więc: nie zabijaj, nie cudzołóż – słusznie to umieszczono w Regule.

A dalej idzie jeszcze 67 krótkich wskazówek, nakazów i zakazów, które są albo cytatami (lub aluzjami) biblijnymi, albo praktycznymi wskazówkami wziętymi z długiego już doświadczenia, chrześcijańskiego i monastycznego. W czasach pierwszych pustelników wiele z tych wskazówek mogło któremuś mnichowi wystarczyć jako program życiowy, zamiast reguły; na przykład dwa pierwsze, albo spośród dalszych: Kochać post… Chorych nawiedzać… Ale św. Benedykt podaje w sumie ponad 70 takich mikro-reguł. Najwyraźniej jest dziedzicem tego nurtu myśli monastycznej, według którego nie można ograniczać się do jednej cnoty, jednej praktyki, jednego przykazania; ale trzeba starać się, wedle okazji i możności, pełnić wszystkie. Więc nie można sobie założyć, na przykład, że będę pościć, ale to wystarczy i mogę żądać od ludzi szacunku za darmo, bo cnota życzliwości albo pokory jest poza moją prywatną regułą. Albo że będę chętnie ludziom pomagać w ich pracach, ale nie wyrzeknę się własnej woli, bo to całkiem inna sprawa; w takim wypadku otoczenie szybko dojdzie do wniosku, że to jest z mojej strony wścibstwo i chęć dominacji, a nie pomoc. I będzie mojej pomocy unikać.

Szanować wszystkich ludzi.
Nie czynić nikomu tego, co tobie niemiłe.

Wydawałoby się, że w klasztorze, mając do czynienia z ludźmi tej samej wiary i tej samej profesji, nie ma się problemu z ich szanowaniem. Okazuje się jednak, że i tu może dojść do głosu ogólna ludzka tendencja do przeprowadzania w grupie podziałów, tak oczywiście, żeby to służyło naszemu poczuciu wyższości. Wszystko może posłużyć jako pretekst: konkretne umiejętności albo ich brak, wrodzone cechy charakteru, dzieje osobiste, wszystko. Konieczności pokory w życiu zakonnym św. Benedykt poświęci osobny, bardzo ważny rozdział, ale tutaj, niejako na początek, interesuje go nie tyle to, czy mnich w sobie rozwinie tę podstawową cnotę, ile to, czy współbracia mnicha mogą się przy nim czuć bezpieczni. Bezpieczni od jego pogardy, kompulsywnie wyrażanej krytyki, jednym słowem: uszanowani zarówno w swojej inności, jak i w swoim podobieństwie do niego. Oczywiście ten nakaz szacunku dotyczy także wszystkich innych ludzi, dokładnie wszystkich, nawet tych, bliskich czy dalekich, z którymi się zupełnie nie możemy zgodzić. Człowiek w takim wypadku raczej gotowy jest stawać do walki, na słowa czy na kije, czy jeszcze jakąkolwiek broń siłową, i ma to sobie często nawet za cnotę, że taki jest bojowy i odważny w obronie prawdy. W czasach ogólnego upadku kultury bycia, w takich sporach słowa stają się bardzo szybko wyzwiskami, a kije idą w ruch, zanim jeszcze wyzwisk zabrakło. I powie ktoś: to przecież mnichom nie zagraża. A zagraża od dawna: już w V wieku arcybiskup aleksandryjski Teofil zwoływał mnichów z pustyni egipskiej i formował z nich bojówki do burzenia pogańskich świątyń. I szli, nie wszyscy, ale wielu, z kijami i garnkami żaru, a te kije nie były na podpałkę, tylko na pogan; i burzyli, i jeszcze wyobrażali sobie, że to święty ich wzywa, żeby zrobili na świecie porządek. To ku rozwadze naszej napisano; bo nie tak przecież, nie siłą i nie cudzym kosztem, Chrystus robił porządek na świecie.

A nie czynić innym, co nam niemiłe… zdawałoby się, rzecz oczywista, skoro na własnej skórze już doświadczyliśmy, że coś jest niemiłe. Ale żeby tę zasadę czynem wypełniać, trzeba przede wszystkim w konfliktach zwalczyć w sobie chęć odwetu: Ty mnie tak, no to ja ci pokażę, jak to przyjemnie! I trzeba także wyrzec się postawy wychowawcy, który chce wychowywanego prowadzić – ku dobru, oczywiście, jakżeby inaczej! – ale właśnie przez ból, taki bardzo zbawienny; a zapomina, że nikt tego bliźniego nie zrobił jego uczniem. Nawet przeciwnie: Bóg zrobił go jego bratem, na równi, nie poniżej; wszyscy wy braćmi jesteście (Mt 23,8). Więc jeśli nawet prawnie ustanowiony przełożony musi tak rządzić, żeby tej zasady braterstwa nie naruszyć, to po co ma sobie ten niełatwy problem sprowadzać na głowę mnich szeregowy?

A z drugiej strony nie wolno też bliźniego uszczęśliwiać na siłę, bo i to jest brak szacunku.

Cztery następne punkty mówią o wyrzeczeniu, a zaczynają od intencji:

Wyrzekać się samego siebie, aby iść za Chrystusem.
Ciało poskramiać.
Nie szukać przyjemności.
Kochać post.

To oczywiste: nie można dwóm panom służyć. Trzeba wybierać. A wybór wielki musi się wyrażać w codziennych wyborach małych. Ciało musi dostać codziennie tyle pokarmu, ochrony i wypoczynku, ile mu rzeczywiście potrzeba, ale koniecznie trzeba także poskramiać jego dopominanie się o coś ponad to. Dla wprawy okresowo ogranicza się nawet te konieczne, żeby nie stało się tak, że naszym celem w życiu jest szukanie przyjemności. Łatwo się w to zsunąć stopniowo, ale nie tak łatwo jest potem wrócić do właściwych proporcji. Dlatego też zalecono nam takie dodatkowe wyrzeczenie pokochać, po prostu jako poręcz zabezpieczającą nas przed osunięciem się w dogadzanie sobie.

To jest także przyczyna, dla której powinniśmy dziękować Bogu, ilekroć nam czegoś zabraknie. Bo w praktyce mamy wszystko, co nam jest rzeczywiście konieczne, według pojęć czasu i środowiska, w jakim żyjemy. Jakakolwiek  niewygoda, przyjęta bez narzekania, jest w tej sytuacji szansą na zdobycie prawa, żeby mimo wszystko mówić Bogu cichutko, że wybraliśmy Jego. Gdyby wszystko dookoła nas układało się po naszej myśli, zakwaterowanie wygodne, pożywienie zawsze dla naszego podniebienia smaczne, obsługa we wspólnocie bez zarzutu – i jeśli coś nie tak, wolno nam chwytać natychmiast za księgę zażaleń – a toż by się mogło okazać, że siedzimy tu jak w Domu Spokojnej Starości i tylko pilnujemy, żeby nam tego spokoju nie zamącano. Ojcowie Pustyni nieraz sami sobie utrudniali „zakwaterowanie”, osiadając o kilka mil od najbliższej studni, żeby z daleka trzeba było nosić wodę; nam grozi najwyżej, że nie mamy w celi własnego kranu i wodę sobie przynosimy o kilka kroków ze wspólnego. Nasze poprzedniczki, nie tak dawno jeszcze, nosiły ją ze studni w podwórzu. Z upływem lat niewątpliwie rośnie komfort w klasztorze, ale właśnie tym bardziej nie wolno nam narzekać na jego jakiekolwiek braki czy zaburzenia.

Fragment książki Nad Regułą św. Benedykta. Uwagi mniszki

Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

 

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj