Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Łukaszenka zdelegalizuje opozycję?

Treść

Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka nie obawia się restrykcji ze strony Zachodu, który oskarża władze o sfałszowanie niedzielnych wyborów prezydenckich i krytykuje je za to, że milicja spacyfikowała uczestników opozycyjnej manifestacji w Mińsku. Władze nazwały biorących udział w demonstracji "bandytami" i zagroziły delegalizacją ugrupowań, które stały za jej zorganizowaniem.
Ponad 580 opozycjonistów, którzy protestowali w niedzielę przeciwko reelekcji prezydenta Alaksandra Łukaszenki, zostało skazanych na kary od 5 do 15 dni więzienia - poinformował szef milicji w Mińsku Leanid Farmahiej. Zwolniono jedynie osoby niepełnoletnie i rodziców więcej niż dwojga dzieci. Władze poinformowały, że w areszcie nie będą przetrzymywani także obywatele innych krajów ani dziennikarze. W niedzielę zatrzymywano przedstawicieli zagranicznych mediów, w tym fotoreportera z Petersburga i dziennikarkę radia Echo Moskwy.
Około stu osób zebrało się wczoraj wieczorem pod więzieniem przy ul. Akreścina w Mińsku, by wyrazić solidarność z zatrzymanymi. Wśród zgromadzonych byli ich krewni. Wielu trzymało zapalone świeczki.
- To, co usiłowano zrobić w Mińsku, to nie demokracja, to bandytyzm - mówił o zorganizowaniu manifestacji Alaksandr Łukaszenka. - Musieliśmy obronić nasz kraj i jego przyszłość - tłumaczył zachowanie milicji, która w jego opinii, zareagowała "bardzo delikatnie". Innego zdania są przedstawiciele opozycji, którzy podkreślają, że atak był wyjątkowo brutalny i funkcjonariusze nie oszczędzali nikogo. - Wszystkich kandydatów na prezydenta pobito celowo - stwierdził w czasie konferencji prasowej Aleś Bialacki, organizator kampanii "Obrońcy praw człowieka za wolne wybory". Według jego informacji, po manifestacji setki osób zwróciły się o pomoc do służb medycznych. W nocy bezpośrednio po zajściach zatrzymano siedmiu z dziewięciu opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich. Wszystkich przedstawicieli milicji, którzy w jakiś sposób starali się pomagać poszkodowanym, również spotkały represje. Jak poinformowały niezależne media, specsłużby wtargnęły m.in. do mieszkania Alaksandra Kłaskouskiego, byłego milicjanta, który starał się powstrzymywać OMON przed natarciem na demonstrujących. Przedstawiciele KGB wyważyli drzwi w mieszkaniu, wtargnęli do środka, rzucili Kłaskouskiego na podłogę, zakuli w kajdanki i zabrali ze sobą. Mieszkanie przeszukano. Wszystkie nośniki informacji zostały skonfiskowane. Europejskie władze domagają się uwolnienia zatrzymanych działaczy. Między innymi szef polskiego MSZ Radosław Sikorski poinformował, że w rozmowie z ministrem spraw zagranicznych Białorusi Siarhiejem Martynauem zażądał uwolnienia wszystkich zatrzymanych i aresztowanych działaczy opozycyjnych.
- Wedle źródeł, którym dajemy wiarę, prezydent Łukaszenka nie wygrał tych wyborów - powiedział wczoraj polski minister spraw zagranicznych. - Być może tu kryje się przyczyna tak brutalnej i nieracjonalnej reakcji - dodał Sikorski. Jak wyjaśnił, w głosowaniu wczesnym, w którym można głosować na pięć dni przed wyborami, Łukaszenkę poparło znacznie mniej niż 50 procent wyborców i mniej niż 50 procent także w głosowaniu w niedzielę.
Kara: delegalizacja
Białoruskie władze zagroziły jednocześnie, że w związku z niedzielnymi wydarzeniami rozważa się delegalizację partii opozycyjnych. Minister sprawiedliwości Wiktar Hołowanau oznajmił, że rząd rozważy delegalizację tych ugrupowań, których udział w powyborczych "zamieszkach" zostanie dowiedziony. - Podniesiemy kwestię likwidacji partii i ruchów, których organy kierownicze podjęły decyzję o udziale w nielegalnej akcji i masowych zamieszkach - powiedział Hołowanau. Podobnego zdania jest sam prezydent Łukaszenka, który stwierdził, że przed podjęciem takich kroków nie powstrzymają go nawet protesty opinii międzynarodowej. W wywiadzie dla kanału telewizyjnego Euronews oświadczył, że nie boi się europejskich struktur. - Nie boję się żadnych europejskich struktur. Boję się tylko jednego. Mam swój naród i muszę zagwarantować temu narodowi pokój i bezpieczeństwo. Wszystko, co się wczoraj wydarzyło, zostało zarejestrowanie, m.in. przez zagranicznych dziennikarzy i Euronews. Jeśli jesteście uczciwi, pokażcie to. To były masowe rozruchy - oznajmił Łukaszenka. Prezydenta także zupełnie nie obchodzi opinia OBWE, która jednoznacznie skrytykowała przebieg wyborów, zwłaszcza w kwestii liczenia głosów. Ta opinia "zupełnie go nie martwi", a jego zdaniem, w zupełności nie przeszkodzi w budowaniu stosunków z Unią Europejską. Z drugiej strony przewodniczący Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie Nursułtan Nazarbajew z Kazachstanu pogratulował Alaksandrowi Łukaszence zwycięstwa w niedzielnych wyborach prezydenckich na Białorusi. Kazachstan objął przewodnictwo w OBWE, a Nazarbajew rządzi w kraju od czasów sowieckich.
Pomimo pochlebnych ocen Kremla dotyczących przebiegu białoruskich wyborów, rosyjska prasa jest zaniepokojona wydarzeniami, do jakich tam doszło. Dziennik "Wiedomosti" wyraził obawy, że postępowanie Łukaszenki względem opozycji może "stać się zaraźliwe" dla władz w Moskwie. Zdaniem komentatora gazety, pozytywne wypowiedzi Dmitrija Miedwiediewa w sprawie wyborów dowodzą, że także Kreml zastanawia się, jak powinny być zorganizowane wybory w Rosji w latach 2011-2012. Dziennik stwierdza, że władze, obawiając się wyraźnego spadku poparcia dla rządzącego obozu, mogą sięgnąć po stary sprawdzony "sowiecki scenariusz" i rozprawić się z opozycją w taki sam sposób jak Łukaszenka.
Także zachodnioeuropejskie tytuły prasowe krytykują przebieg wyborów, podkreślając, że dotychczasowa polityka Unii Europejskiej wobec Mińska okazała się nieskuteczna. "UE powinna jak najszybciej ponownie wprowadzić w życie sankcje wobec prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki i jego popleczników zawieszone w zeszłym roku" - napisał niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Z kolei "Financial Times Deutschland" podkreśla, że cała sytuacja na Białorusi powinna być nauczką dla unijnych władz. Dodaje, że wizyty ministrów Sikorskiego i Guido Westerwellego w Mińsku nie przyniosły niczego poza rozzuchwaleniem białoruskiego dyktatora. Podobne oceny płyną zza oceanu. Amerykański dziennik "Washington Post" stwierdził, że plan, by białoruskiego prezydenta odwieść od sojuszu z Rosją i zachęcić go do poprowadzenia kraju w kierunku prawdziwej niepodległości i demokracji legł w gruzach.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-12-22

Autor: jc