Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Łukaszenka zdany na Rosję

Treść

Jako wypowiedzenie "dyplomatycznej wojny" oceniają białoruscy politolodzy i opozycyjni politycy wtorkową decyzję białoruskich władz o wezwaniu ambasadorów Unii Europejskiej i Polski do opuszczenia Białorusi i udania się na przymusowe konsultacje. Zdaniem jednego z nich - Alaksandra Kłaskouskiego, w całą sprawę niewątpliwie zamieszany jest Kreml.
- To faktycznie ogłoszenie wojny dyplomatycznej. Perspektywy rozwoju tej sytuacji są bardzo pesymistyczne. Następuje eskalacja konfliktu. Każda ze stron musi odpowiadać coraz ostrzej, bo inaczej straci twarz. Jeśli wczoraj UE rozszerzyła sankcje na 21 urzędników, to teraz, chcąc nie chcąc, będzie zmuszona jeszcze powiększyć czarną listę i wprowadzić elementy sankcji gospodarczych - oświadczył w rozmowie z opozycyjnym portalem Biełorusskij Partizan Alaksandr Kłaskouski, którego cytuje PAP. Kłaskouski dodaje też, że Mińsk nie może spalić za sobą wszystkich mostów, bo to zaszkodziłoby Białorusi. Analityk nie ma ponadto złudzeń, że obecne wydarzenia są podsycane przez Moskwę, gdyż - jak zauważa - antyzachodnia histeria jest jednym ze składników walki przedwyborczej w Rosji. Co do zamieszania Moskwy w tę sprawę nie ma też złudzeń lider partii Sprawiedliwy Świat Siarhiej Kalakin, który dodał, że we wtorek Mińsk wybrał "najgłupszą decyzję", jaką można było podjąć. - Takimi czynami reżim Łukaszenki nie rozwiązuje żadnych problemów, a tylko pogarsza stosunki z całym światem. Przy tym czekają go bardzo trudne relacje z Rosją. Będzie musiał prowadzić trudną walkę pozycyjną na dwa fronty - zauważa Kalakin.

Droga w objęcia Kremla
W powyższe opinie wpisują się również wypowiedzi dwóch byłych kandydatów opozycji na prezydenta Białorusi - Witalija Rymaszeuskiego i Ryhora Kastusioua, którzy zgodnie podkreślają, iż wtorkowa decyzja Mińska bardzo zaszkodzi krajowi. - To polityczny błąd, który będzie miał dla Białorusi katastrofalne skutki. Konfrontacja z UE zagraża niepodległości Białorusi i pogłębia jej zależność od Rosji - oświadczył Witalij Rymaszeuski, który jest współprzewodniczącym komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja. Jak zauważa, UE wykazała się i tak zrozumieniem, wprowadzając sankcje zaledwie wobec 21 osób. - Wprowadzając sankcje przeciwko 21 osobom, a nie 135, jak zamierzano, UE poszła na poważne ustępstwa wobec reżimu. Dlatego [działanie Mińska] jest po prostu irracjonalne - ocenił cytowany przez PAP Rymaszeuski. - To droga w objęcia Kremla, która jeszcze nieraz odbije się na naszych kieszeniach - wtóruje mu wiceszef opozycyjnej partii Białoruski Front Narodowy Ryhor Kastusiou w komentarzu udzielonym niezależnemu portalowi internetowemu udf.
W podobny sposób o całej sprawie wypowiada się również szef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Labiedźka, który decyzję Mińska określił jako "oficjalne wypowiedzenie wojny Zachodowi". Podobnie jak i Kłaskouski, także on widzi w tej sytuacji olbrzymie konsekwencje, w tym m.in. gospodarcze i finansowe. Z kolei komentator polityczny Roman Jakowlewski dodaje, że należy się teraz spodziewać "wojny psychologicznej". - Nie wykluczam, że wkrótce staniemy się świadkami kolejnych "seriali telewizyjnych" dotyczących dyplomatów - powiedział Jakowlewski w rozmowie z opozycyjnym portalem Karta´97, odnosząc się do materiałów nadawanych przez państwową telewizję białoruską. - To oświadczenie wyjaśniło nam, co miał na myśli Łukaszenka, gdy mówił o jakiejś "czerwonej linii" w stosunkach między UE i Białorusią, której nie radził przekraczać. Ta linia właśnie się pojawiła - dodał. Jak przypomina PAP, chodzi o wypowiedź Łukaszenki z 20 lutego, kiedy przyjmując listy uwierzytelniające od ośmiu ambasadorów, oznajmił: "Zrozumcie, że na razie znosimy te sankcje, którymi wy, Europejczycy, machacie nam przed nosem. Ale jeśli tylko przekroczycie czerwoną linię, odpowiemy bardzo ostro". Także politolog Uładzimir Mackiewicz uważa, że decyzja władz białoruskich to krok w stronę konfrontacji. - Odesłanie ambasadorów, a tak można pojmować propozycję, by pojechali do domu, to demonstracyjny krok świadczący o tym, że białoruski reżim odmawia dialogu. Jest to krok w stronę konfrontacji - ocenił w rozmowie z Radiem Swaboda.

Mińsk nie czuje się winny
Z kolei białoruski reżim umniejsza swoją winę, twierdząc z uporem, jakoby to UE szukała pretekstu do konfliktu. Białoruskie ministerstwo spraw zagranicznych uznało wczoraj, że wybrany przez Unię "sposób eskalacji napięcia" w stosunkach z Białorusią był "ślepą uliczką". - Nerwowa reakcja Unii Europejskiej na propozycje Białorusi, by przeprowadzić konsultacje ambasadorów przedstawicielstwa UE oraz Polski w ich stolicach, świadczy tylko o jednym: że Bruksela wybrała drogę eskalacji napięcia. To ślepa uliczka - oznajmił rzecznik MSZ Andrej Sawinych. - W Brukseli i stolicach państw Unii Europejskiej nie powinno się zapominać, że wobec Białorusi taktyka zastraszania nie skutkuje - dodał.
Białoruskie MSZ zwróciło się we wtorek do ambasadorów UE i Polski w Mińsku, by opuścili ten kraj i jednocześnie wezwało na konsultacje swoich ambasadorów w Brukseli i Warszawie. W reakcji kraje UE (w tym m.in. Niemcy i Francja) zaczęły wczoraj wycofywać swoich ambasadorów z Mińska.

Marta Ziarnik

Nasz Dziennik Czwartek, 1 marca 2012, Nr 51 (4286)

Autor: au