Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Łukaszenka: Wiemy, kto dokonał zamachu

Treść

Na Białorusi zatrzymano kilka osób w związku z wybuchem w metrze w Mińsku, do którego doszło przedwczoraj. W wyniku eksplozji na stacji jednej z najbardziej ruchliwych linii stołecznego metra zginęło 12 osób, a około 200 zostało rannych. Władze kraju nakazały rozstawienie punktów kontrolnych na drogach, stacjach kolejowych i lotniskach, na granicach wzmocniono środki bezpieczeństwa.
Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka przejął osobistą kontrolę nad śledztwem dotyczącym wybuchu. Władze są już niemal pewne, że doszło do zamachu terrorystycznego. Informując o wydarzeniach z Mińska, posługują się wyłącznie tym terminem. MSW poinformowało, iż sporządziło portrety pamięciowe dwóch podejrzanych w sprawie "zamachu w mińskim metrze". Sam Łukaszenka był na miejscu już dwie godziny po wybuchu. W jego opinii, wydarzenia ze stolicy miały na celu doprowadzenie do destabilizacji kraju. - Rzucono nam wyzwanie, musimy dać adekwatną odpowiedź - powiedział. Jednocześnie sugerował, że przypuszcza, kto stoi za tymi wybuchami. - Ostrzegałem was, że nie dadzą nam spokojnie żyć - podkreślił. Białoruski prezydent nakazał służbom wewnętrznym oraz KGB, by znaleziono sprawców zamachu. - Ustalcie, komu chciało się burzyć spokój i stabilność w kraju! Komu ten pokój i stabilność nie odpowiadały. Przeanalizujcie wszystkie fakty - zaznaczył.
KGB odpowiedziało, że już otrzymało informacje dotyczące najbardziej prawdopodobnego sprawcy wybuchu i że jest on poszukiwany. Sporządzono portrety pamięciowe dwóch osób podejrzewanych o podłożenie ładunku, zatrzymano też kilka innych, które mogą mieć związek z wybuchem w metrze. Także prokuratura zakwalifikowała te wydarzenia jako "akt terroryzmu". Według białoruskich specjalistów, siła ładunku użytego w metrze była równa pięciu kilogramom trotylu. Twierdzą jednak, że był on sporządzony z nietypowego dla współczesnych terrorystów materiału - prochu. Cytowani eksperci uważają, że wskazuje na to charakter obrażeń ofiar, czyli poparzenia skóry. Zawierał on w sobie także gwoździe i metalowe kulki. Prawdopodobnie ładunek został odpalony zdalnie, w chwili gdy na stację wjeżdżał pociąg. Materiał wybuchowy umieszczony był pod ławką na peronie. Po wybuchu utworzył się lej o średnicy 80 centymetrów.
Jak informują media, prezydent zapowiedział także w związku z tymi wydarzeniami zaostrzenie kursu wobec osób podejrzanych o posiadanie broni. Miał - ich zdaniem - polecić bezzwłoczne postawienie przed sądem osób, u których znaleziona zostanie niezarejestrowana broń i materiały wybuchowe. - Tylko tak możemy zaprowadzić porządek - powiedział Łukaszenka podczas narady z szefami resortów i sił bezpieczeństwa.
Przedstawiciele reżimu sugerują jednocześnie, że obecny zamach może być łączony z eksplozją z 2008 r., kiedy to podczas koncertu podobnego rodzaju bomba raniła 50 osób. Wówczas Alaksandr Łukaszenka mówił wprost, że nie wyklucza, iż ładunek ten to "prezent zza granicy", najprawdopodobniej z Zachodu. Tamtych wydarzeń do dziś jednak jeszcze nie wyjaśniono. W tym przypadku prezydent zadeklarował, że "wywróci kraj na lewą stronę", aby odnaleźć sprawców ataku. Jak podkreślają białoruscy opozycjoniści, tego typu deklaracje wydają się tylko i wyłącznie usprawiedliwieniem do wywierania jeszcze większego nacisku na przeciwników politycznych obecnej władzy. Taki scenariusz jeszcze bardziej uprawdopodobniają wielokrotnie powtarzane przez Łukaszenkę tezy, że to właśnie kraje zachodnie, z Polską i Niemcami na czele, finansują działalność grup opozycyjnych na Białorusi.
Stacja Oktiabrskaja, na której doszło do eksplozji, jest jednym z najbardziej ruchliwych punktów stołecznego metra. Znajduje się ona zaledwie 100 metrów od siedziby prezydenta Łukaszenki. Obecnie pociągi kursują na tej linii z ograniczoną częstotliwością, na peronach rozmieszczono policyjne oddziały. Przy wejściu na stację mieszkańcy Mińska składają kwiaty i zapalają znicze. Jak podkreślają komentatorzy, w państwach policyjnych, rządzonych podobnie jak Białoruś, bardzo rzadko dochodzi do takich ataków. Z taką opinią zgadzają się sami Białorusini. - Czuję wielki smutek i bolesny gniew. Nie powinno się to nam przydarzyć. Nie jesteśmy krajem tego rodzaju, gdzie takie rzeczy się zdarzają - powiedział Agencji Reutera Valentin Lepen. - Jesteśmy w szoku. Nikt nie spodziewał się, że coś takiego może zdarzyć się w Mińsku. Wszędzie, ale nie tutaj - mówi z kolei 28-letnia Natalia. W związku z tragedią 13 kwietnia ogłoszono dniem żałoby.
Łukasz Sianożęcki
Współpraca Wiesław Sarosiek

Nasz Dziennik 2011-04-13

Autor: jc