Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ludobójcze rzezie na Kresach (2)

Treść

Prof. Jerzy Robert Nowak Gdy zastanawiamy się nad tak wielką liczbą polskich ofiar ludobójstwa na Kresach, wciąż cisną się do głowy dwa podstawowe pytania: Czy nie można było zapobiec tak dużym rozmiarom Zagłady (sto kilkadziesiąt tysięcy Polaków zamordowanych przez ukraińskich rezunów)? Czy Polacy nie mogli szybciej i skuteczniej zorganizować samoobrony przeciw mordercom z OUN-UPA? Odpowiedź na pierwsze pytanie znajdujemy częściowo w książce "Gorzka prawda" autorstwa słynnego nonkonformistycznego historyka Wiktora Poliszczuka. Poliszczuk przypomina, że Polacy stanowili tylko 16 proc. ludności Wołynia. Z tego mniej więcej połowa żyła w miastach, do których UPA nie miała dostępu, a połowa w wioskach i była szczególnie mocno narażona na napaści. Jak pisał Wiktor Poliszczuk (op. cit., s. 232): "Polacy stanowili niewielkie wysepki na morzu ukraińskim. Stosunek ilościowy wypadał na niekorzyść Polaków, którzy mieli przeciwko sobie również Niemców. Natomiast Ukraińcy, przynajmniej w okresie bezpośrednio po czerwcu 1941 r., pokładali się na Niemców, tworzyli administrację ukraińską, policję ukraińską". Polacy na Ukrainie zostali zdziesiątkowani przez dwie wielkie sowieckie deportacje: w lutym i w kwietniu 1940 r., które uderzyły przede wszystkim w wojskowych osadników i w polską inteligencję. W wyniku tych deportacji, jak pisze Poliszczuk (op. cit., s. 232), "(...) polska ludność na Ukrainie Zachodniej pozbawiona była siły organizatorskiej. Polacy po czerwcu 1941 r. nadal czuli się jako ci, którzy przegrali wojnę. Im chodziło o to tylko, aby przeżyć". Tymczasem ukraińscy nacjonaliści wykorzystywali sytuację po rozbiciu Polski dla wzmacniania swej siły organizacyjnej i gotowości bojowej. Pod nadzorem Abwehry uformowano dwa ukraińskie bataliony: "Nachtigall" (osławiony okrucieństwami wobec Polaków) i "Roland". Już w pierwszym kwartale 1941 r. oba ukraińskie bataliony liczyły ponad 700 żołnierzy. Po napaści Niemiec na Związek Sowiecki bardzo wydatnie poszerzyły się możliwości organizowania się nacjonalistów ukraińskich z pomocą Niemców. Specjalne grupy marszowe OUN pomagały w organizowaniu podporządkowanej w pełni Niemcom ukraińskiej policji pomocniczej. Od pierwszych tygodni po niemieckiej agresji w czerwcu 1941 r. policja ukraińska odegrała wielką rolę w wyniszczaniu Żydów na Ukrainie. Jej członkowie uczestniczyli również w zamordowaniu grupy polskich uczonych we Lwowie w lipcu 1941 roku. W 1943 r. we współpracy Niemców z OUN powstała złożona z Ukraińców dywizja SS Galizien. Weszło do niej ponad 50 tys. Ukraińców. Oddziały tej dywizji w 1944 r. wzięły udział w kilku okrutnych pacyfikacjach wsi polskich. Szczególnie okrutna była rozprawa oddziałów SS Galizien, wraz z oddziałami UPA, z Polakami broniącymi Huty Pieniackiej w lutym 1944 roku. Po pięciu dniach walki, 28 lutego 1944 r., rozbito polski opór i spędzono Polaków do kościoła. Tam doszło do ostatecznej rozprawy - aż 868 Polaków: mężczyzn, kobiet i dzieci - zginęło męczeńską śmiercią. Poza liczebną przewagą Ukraińcy byli na ogół o wiele lepiej uzbrojeni od Polaków, częstokroć stawali wobec całkowicie bezbronnej polskiej ludności. O rozmiarach masakry na ludności polskiej zadecydowało również to, iż ogromna część Polaków nie spodziewała się tego typu napaści ze strony Ukraińców, była przez nich absolutnie zaskoczona. Częstokroć w mordowaniu Polaków brali udział ich najbliżsi sąsiedzi ukraińscy, z którymi poprzednio utrzymywali bardzo przyjazne stosunki. Dowódcy oddziałów OUN-UPA podstępnie osłabiali czujność Polaków, do ostatka zapewniając ich o swych rzekomych pokojowych intencjach. Częstokroć, aby tym mocniej zaskoczyć Polaków, napadano ich w momencie, gdy byli na to najbardziej nieprzygotowani: w czasie Mszy Świętych, podczas uroczystości pogrzebowych czy w noc wigilijną. "Krwawa niedziela" (11 lipca 1943 r.) Fala ludobójczych mordów na Polakach na szczególnie dużą skalę rozpoczęła się w "krwawą niedzielę" 11 lipca 1943 roku. W tym dniu bandy UPA jednocześnie z zaskoczenia zaatakowały polskich mieszkańców Wołynia w co najmniej 99 miejscowościach. Częstokroć zabijano Polaków zgromadzonych w kościołach. Apolinary Oliwa wspominał w książce "Gdy poświęcano noże" (Opole 1973, s. 132), iż w tę samą niedzielę wymordowano ludność polską zebraną w kościołach w Porycku, Krymnie, Swojczowie i Kisielinie. W Porycku zamordowano około 150 Polaków, strzelając do zgromadzonych w kościele z karabinów maszynowych. Paręset osób wymordowano w kościele w Kisielinie. Mordowano i palono całe wioski zamieszkane przez Polaków. Wiele z nich (m.in. Nowiny, Dominpol, Gucin, Zygmuntówka, Sadowa) dziś nie istnieje. Największa fala mordów trwała między 11 a 15 lipca. W tym czasie oddziały OUN-UPA zaatakowały równocześnie 167 miejscowości zamieszkanych przez Polaków na terenie trzech wołyńskich powiatów: horochowskiego, łuckiego i włodzimierskiego, unicestwiając ślady polskiego życia na tych terenach. Okrutne mordy miały stworzyć "Ukrainę tylko dla Ukraińców". Robiono to z największym bestialstwem, bez żadnych skrupułów. Jeden z nacjonalistycznych morderców - Ohorodniczuk (Nikołaj Kwitkowśkij), zeznawał przed sądem: "Po zabiciu ludzi w kościele [w Porycku - J.R.N.] udałem się z grupą do położonej w pobliżu wsi Radowicze oraz polskich kolonii Sadowa i Jeżyn, gdzie wziąłem udział w masowej likwidacji ludności polskiej. W wymienionych koloniach zabito 180 kobiet, dzieci i starców. Wszystkie domy spalono, a mienie i bydło rozgrabiono". Podczas rzezi dokonanej 12 lipca 1943 r. w kolonii Maria Wola, ukraińscy nacjonaliści wymordowali bronią palną, siekierami, nożami, widłami i drągami ok. 200 osób. Jak pisze o tym Wiktor Poliszczuk ("Gorzka prawda", Toronto 1995, s. 272): "Część dzieci, około 30, żywcem wrzucili do studni i tam zabijali je kamieniami. (...) Podczas tych rzezi rozkazali Ukraińcowi Diduchowi, aby zabił swą żonę i dwoje dzieci. Gdy nie wykonał rozkazu, zabili jego żonę i dwoje dzieci. Osiemnaścioro dzieci w wieku od 3 do 12 lat, które chowały się w zbożu, powyłapywali, posadzili na drabiniasty wóz, zawieźli do wsi Czesnyj Chrest i tam je pozabijali, przebijali widłami, rąbali siekierami". Szczególnie wielka była liczba Polaków zamordowanych podczas Mszy Świętych w kościołach. Znana badaczka tej tematyki Lucyna Kulińska twierdzi, że tak wielka liczba ofiar, najczęściej pomordowanych podczas niedzielnej Sumy, wynikała stąd, iż "głęboko wierzący polscy wieśniacy nie dopuszczali w ogóle myśli, że Ukraińcy, też przecież katolicy, mogą zamordować ich w kościele". Ogółem w lipcu 1943 r. wymordowano około 10 tys. Polaków, z tego 3 tys. w najbardziej krwawych dniach - 11 i 12 lipca 1943 roku. Potwornym szokiem dla polskiej ludności okazało się nieludzkie zachowanie jakże wielu ich ukraińskich sąsiadów, z którymi dotąd utrzymywali bliskie stosunki przyjaźni. Niedawni sąsiedzi nagle zmieniali się w morderców, działali jakby w amoku nienawiści. Jakże wstrząsająco brzmi relacja Leokadii Skowrońskiej ze wsi Aleksandrówka na Wołyniu, która jako dziecko przeżyła rzeź, ukrywszy się w zbożu. Opisywała, jak po tygodniu od masakry, skrajnie wygłodniała, przybliżyła się do wsi: "Po chwili rozpoznałam głos Ukrainki - Ulany Sidor - naszej sąsiadki, z którą rodzice moi dobrze żyli, a ja ją nawet nazywałam 'ciocią'. Głodna i obolała odważyłam się pójść do niej, ale nie mogłam stanąć na zranioną nogę, która mocno spuchła i bardzo mnie bolała. Z trudem doczołgałam się na pobliskie podwórze, na którym była owa 'ciocia' i ze łzami w oczach zaczęłam ją prosić o kawałek chleba. Ona groźnie popatrzyła na mnie i z nienawiścią w oczach na cały głos wyrzuciła z siebie: 'Ty polska mordo, jeszcze żyjesz?!'. Następnie chwyciła za stojącą przy ścianie motykę. Ze strachu nie czułam bólu okaleczonej nogi, tylko poderwałam się i zaczęłam uciekać. Mściwa Ukrainka, goniąc za mną, zgubiła mój ślad". Trzeba przyznać, że okrucieństwo nacjonalistów ukraińskich przewyższało zbrodnie nazistowskie swą niebywałą perfidią. Niemcy popełniali zbrodnie wobec Polaków i Żydów jako ludzi z narodów, którym jawnie okazywali swą nienawiść i pogardę. Ukraińscy nacjonaliści jakże często mordowali swych najbliższych, polskich sąsiadów, którym do ostatnich niemal chwil przed rzezią okazywali rzekomą przyjaźń i serdeczność. Bezwzględność morderców ukraińskich najlepiej ilustruje fakt, że od ukraińskich członków rodzin mieszanych żądano, grożąc śmiercią w przypadku odmowy, zamordowania ich ojców czy żon, jeśli były polskiego pochodzenia lub sprzeciwiały się zbrodniom. Apolinary Oliwa opisywał w książce "Gdy poświęcano noże" (s. 83): "Ukraińcy mieli swoistą praktykę przyjmowania rekrutów. Każdy nowo przyjęty do bandy musiał przejść 'chrzest', polegający na zamordowaniu Polaka, Żyda lub Cygana, lub jeńca radzieckiego. Ponieważ nie zawsze była po temu okazja, zwyrodnialcy, aby zapewnić sobie stały 'zapas' ludzi ofiar, zostawiali wiele rodzin polskich pozornie w spokoju, do czasu, kiedy przyjęto większą ilość rekrutów, którzy dotychczas nie 'odznaczyli się' niczym 'szczególnym'. Wręczano im broń. Różnie bywało - czasem to były siekiery, niekiedy deski z przymocowanym na końcu obustronnie wyostrzonym nożem. Wywlekano wtedy z domostw potrzebną listę ofiar i dawano na pastwę 'rekrutom'. Tę broń uprzednio poświęcano w cerkwi, prosząc Boga o 'dobre żniwa' (...)". Do okrutnych zbrodni przygotowywała morderców z OUN-UPA starannie wpajana od lat ideologia faszyzmu ukraińskiego spod znaku Dymitra Doncowa i Jewhena Konowalca. Powstały z tych inspiracji osławiony "Dekalog" nacjonalisty ukraińskiego, spisany ręką Stepana Łenkawskiego, głosił m.in.: "7. Nie zawahasz się wykonać największej zbrodni, jeżeli tego wymagać będzie dobro sprawy; 8. Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmować wrogów Twojej nacji; 10. Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni Państwa Ukraińskiego, nawet drogą zniewolenia obcoplemieńców (...)" (cyt. za tekstem L. Kulińskiej "Zbrodnie dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Małopolski Wschodniej w czasie II wojny światowej" w książce "Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939-2004" pod red. B. Grotta, Warszawa 2004, s. 133). Warto przypomnieć, że ze strony polskiej na próżno podejmowano próby negocjacji z dowództwem UPA, tak aby zapobiec kolejnym napadom i mordom. Akurat na dzień przed "krwawą niedzielą", 10 lipca 1943 roku, do kwatery dowództwa UPA przybyli polscy parlamentariusze, wysłani na polecenie delegata Rządu na Obczyźnie z ramienia dowódcy okręgu wołyńskiego Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Parlamentariuszami byli dwaj oficerowie: znany rzecznik zbliżenia z Ukraińcami Jan Zygmunt Rumel i Krzysztof Markiewicz. Towarzyszył im woźnica Witold Dobrowolski. Na rozkaz okrutnego watażki ukraińskiego Jurija Stelmaszczyka Rumel został okrutnie zamordowany przez rozerwanie końmi, pozostali Polacy również stracili życie. Dalsze krwawe rzezie W kolejnych miesiącach 1943 roku, a później także 1944 roku dochodziło do dalszych bestialskich rzezi na Polakach. Na przykład 30 sierpnia 1943 r. bandy UPA wymordowały około 700 Polaków we wsiach Stary i Nowy Gaj. Poprzednio "nacjonaliści ukraińscy przez całe miesiące uspokajali ich, że mogą żyć spokojnie, że nikt ich nie ruszy" (według A. Zawilski: "Znów ożywają kurhany", Wrocław 1997, s. 287). Wcześniej, 12 lipca 1943 roku, we wsi Zagaje banderowcy wymordowali 165 osób, w tym wiele niemowląt, maleńkich dzieci, kobiet w ciąży i starców. 30 sierpnia 1943 roku doszło do opisanego już w moim poprzednim artykule wymordowania 1150 Polaków w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej (por. "Nasz Dziennik", 30-31.2008). Jedną z najohydniejszych form napaści na Polaków były tzw. napady świąteczne zaskakujące polskich wiernych w największe święta kościelne. Pod koniec roku 1943 dokonano kilku bandyckich napadów na Polaków zgromadzonych przy świątecznej wigilijnej wieczerzy. Doszło do krwawych napaści również w dzień Bożego Narodzenia 1943 roku. Szczególnym "wyróżnikiem" tych rzezi było ich wyjątkowe bestialstwo, wyrafinowane, godne najdzikszych praktyk azjatyckich męczenie polskich ofiar. Aleksander Korman w książce "Stosunek UPA do Polaków na ziemiach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej" (Wrocław 2003) wylicza 362 metody torturowania polskich ofiar. Przez wzgląd na odporność psychiczną czytelników tego tekstu nie będę przytaczał podanych przez Kormana opisów tortur, odsyłam do lektury jego książki. Wspomnę tu tylko jeden z opisanych przez Kormana przykładów sadyzmu nacjonalistów ukraińskich: "Znany jest również przykład zamordowania furtiana w kościele i obcięcia mu góry oraz naigrawania się w ten sposób, że tułów banderowcy podparli z przodu i z tyłu ławką, a do rąk złożonych jak do modlitwy włożyli jego własną głowę". Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów już do 2003 roku zebrało ponad 3000 wspomnień i relacji naocznych świadków ludobójstwa popełnionego na Polakach Wołynia i Małopolski Wschodniej. Przypomnę fragment jednej z tych relacji za tekstem Krystiana Brodackiego "Złowroga prawda" ("Tygodnik Solidarność" z 18 lipca 2003): "Słyszałem rozpaczliwe głosy i jęki torturowanego ojca, którego oprawcy wyprowadzili potem na podwórze i tam zamordowali. Po ich odejściu nad ranem znalazłem na podwórzu zwłoki mojego ojca. Miał poderżnięte gardło. Matkę znalazłem w mieszkaniu. Miała ślady uderzeń młotkiem lub czymś podobnym w głowę, a na gardle ranę kłutą bagnetem na wylot. Siostra Helena otrzymała głęboki cios siekierą w głowę, tak że morderca zostawił w niej siekierę. Najmłodszy z braci Edzio, lat 2, leżał cały we krwi z roztrzaskaną główką i wbitym nożem w piersi. Obok leżał, również cały we krwi, 16-letni brat Bronek. To jego głos, błagający o litość, słyszałem najdłużej. Sprawiał wrażenie bryły zmasakrowanego mięsa, nogi i ręce miał połamane (z relacji Michała Woszczyna) (...)". Według Apoloniusza Zawilskiego: "Banderowcy dokonywali morderstw w sposób wyrafinowany. Rzadko się zdarzało, żeby kogoś zastrzelono od razu. Zawsze posługiwano się nożami, siekierami, widłami, a także sporadycznie piłami. (...) 'Technika' mordowania zbiorowego była prawie zawsze taka sama. Wiązano wszystkich i najpierw mordowano dzieci na oczach rodziców, a następnie kolejno starszych...". Bestialstwo ludobójców z UPA było tak wielkie, że profesor Ryszard Szawłowski zaproponował, by stosowany przez nich typ ludobójstwa określić specjalnym terminem "genocidium atrox" - genocyd okrutny, okropny, dziki, straszny. W rozmowie ze mną prof. Szawłowski przypomniał, że były takie kobiety polskie, które ze strachu przed torturami całowały upowców po butach, prosząc: "Zabijcie, ale nie torturujcie!". Prezes Patriotycznego Ruchu Kresowego płk Jan Niewiński, były komendant skutecznej polskiej samoobrony w Rybczu - powiat krzemieniecki, pisał, że w czasie obrony przed atakującymi upowcami obrońcy powszechnie modlili się, aby im dane było zginąć od kul, a nie od tortur. Pisząc o bestialskim ludobójstwie popełnionym na Polakach, nie wolno zapomnieć jednak o tym, że ofiarami UPA nierzadko padali również Ukraińcy. Upowcy mordowali wszystkich Ukraińców wykazujących litość wobec Polaków i chcących ich ratować, czy po prostu inaczej myślących niż fanatyczni nacjonaliści ukraińscy. Wiktor Poliszczuk ocenia liczbę Ukraińców, którzy padli ofiarą zbrodni UPA, na kilkadziesiąt tysięcy. Koniecznie musimy dbać o pielęgnowanie ich pamięci na równi z pamięcią o zamordowanych Polakach. Zbrodniarze upowscy osiągnęli swój wymarzony cel "oczyszczenia" Wołynia i Małopolski Wschodniej z Polaków. Poza stu kilkudziesięciu tysiącami zamordowanych Polaków dalsze 300 tysięcy uciekło z Kresów. Dzisiaj, w miejsce jakże wielu polskich wiosek, oglądamy tylko ślady po zgliszczach i smętne, puste pola. Zapanowała cisza śmierci. Dzieło zbrodniczego, wojennego zniszczenia dokonanego przez oddziały UPA dopełniły powojenne decyzje władz ukraińskich. Przez dziesięciolecia na ich polecenie niszczono ślady polskości, jeszcze w latach 60. wysadzając ładunkami wybuchowymi polskie kościoły rzymskokatolickie, a nierzadko i obiekty zabytkowe. Ocenia się, że w okresie powojennym spalono lub zamknięto ponad 400 kościołów. Przemilczanie zbrodni Szokujący jest fakt, że po 1989 roku tak bestialskie ludobójstwo na stu kilkudziesięciu tysiącach Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej jest starannie przemilczane lub maksymalnie pomniejszane w przeważającej części mediów. Aż nadto widać, że w mediach tych królują ludzie niemający nic wspólnego z polskim patriotyzmem, poczuciem godności narodowej czy po prostu "myśleniem i czuciem po polsku". Jakże znamienne jest obserwowane po tylekroć we wpływowych mediach stosowanie dwóch miar: totalne lekceważenie polskiej martyrologii i maksymalne eksponowanie ofiar ludzi z innych narodów. Ileż potępiających uogólnień padło na cały Naród Polski przy okazji opisów Jedwabnego, gdzie grupka ludzi z marginesu, w mieście, gdzie zniszczono wcześniej polskie elity, pomagała Niemcom w akcji przeciwko Żydom. Równocześnie w tych samych mediach, które starały się zrobić z Jedwabnego główny punkt całej martyrologii doby wojny, skrzętnie milczano o setkach polskich Jedwabnych na Ukrainie. Milczano o rzeziach na Polakach dokonanych nie przez ludzi z marginesu, lecz przez oddziały OUN-UPA, dziś wynoszone na piedestał bohaterów przez oficjalne władze Ukrainy. Warto przypomnieć, że już w drugiej połowie lat 80. zaznaczyła się w kręgach opozycji (tej z lewicowym rodowodem) skłonność do maksymalnego eksponowania racji innych narodów, z sąsiedztwa, kosztem racji polskich. Już pod koniec 1989 roku, w dyskusji na łamach katolickiej "Więzi" zabrzmiało bardzo znamienne ostrzeżenie mec. Andrzeja Grabińskiego (znanego obrońcy w procesach politycznych). Odniósł się on do sprawy naszego stosunku do narodów, wchodzących niegdyś w skład Rzeczypospolitej, a które w tej chwili są poza naszymi wschodnimi granicami, mówiąc: "Jest rzeczą charakterystyczną, że u kilku z tych narodów obserwuje się niezmiernie wrogi stosunek do Polaków (...) moim zdaniem, w dużej mierze [to zjawisko - J.R.N.] zostało sprowokowane przez Polaków. Nie tych, którzy mówili, jak jest rzeczywiście, tylko tych, którzy uważali, że trzeba zdobyć za wszelką cenę sojusznika i to w ten sposób, żeby broń Boże mu nie przeczyć, broń Boże go nie drażnić. W każdym z tych społeczeństw istniały grupy, które były wrogo ustosunkowane do Polski, i istniały grupy, które do Polski podchodziły w inny sposób. Ale jeżeli nasi działacze opozycyjni przyznawali w znacznej mierze rację wszystkim, którzy na naszą niekorzyść fałszowali historię, to doprowadzało do sytuacji, że ci, którzy byli do Polski ustosunkowani życzliwie, przestali odgrywać jakąkolwiek rolę". Mocne potwierdzenie tych uwag mec. A. Grabińskiego znajdujemy w stosunku oficjalnych polskich kręgów politycznych i wpływowych mediów do dwóch, jakże odmiennych w swych poglądach, ukraińskich postaci: Bohdana Osadczuka i Wiktora Poliszczuka. Bohdan Osadczuk, syn członka Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, stypendysta hitlerowski, później związany z polską Misją Wojskową w Berlinie Zachodnim, centrum szpiegostwa, znany jest ze skrajnego wybielania odpowiedzialności Ukraińców za ludobójcze zbrodnie na Polakach. W tym wybielaniu posunął się do stwierdzenia, jakoby to polska kula wystrzelona do ukraińskiego nauczyciela w lutym 1941 roku "puściła w ruch straszną maszynę bratobójczych akcji". A więc to Polacy byli winni?! Za tak częste wybielanie Ukraińców kosztem Polaków, ciągłe eksponowanie ukraińskich krzywd, kosztem dużo większych krzywd polskich, Osadczuka wciąż fetuje się w najbardziej wpływowych mediach, na czele z "Gazetą Wyborczą". Co więcej, doszło do sytuacji, że tego tendencyjnego rzecznika ukraińskich urazów wobec Polski prezydent A. Kwaśniewski wyróżnił przyznaniem najwyższego polskiego odznaczenia - Orderu Orła Białego. Równocześnie zaś te same wpływowe media i polskie oficjalne kręgi polityczne z niebywałym uporem starają się całkowicie izolować wielkiego ukraińskiego polonofila doktora habilitowanego Wiktora Poliszczuka, który całe swe życie poświęcił pokazywaniu strasznej prawdy o ludobójstwie popełnionym na Polakach. Znalazło to wyraz w wielu jego książkach, w tym w najsłynniejszej "Gorzkiej prawdzie". Za swe niestrudzone wysiłki dla bronienia prawdy o polskiej martyrologii, za odwagę, z jaką znosił ciągłe pogróżki nacjonalistów ukraińskich (nieraz grożono mu śmiercią), Poliszczuk nie doczekał się żadnego oficjalnego uznania w Polsce. Przeciwnie, stosuje się wobec niego ciągłą politykę izolacji. Na próżno uczciwi polscy historycy i działacze Patriotycznego Ruchu Kresowego, na czele z prezesem Janem Niewińskim, od lat występują z postulatami odpowiedniego uhonorowania tego sędziwego przyjaciela Polaków. A przecież to właśnie Poliszczuk już dawno za swe zasługi powinien otrzymać doktorat honoris causa którejś z polskich uczelni czy Order Orła Białego. Szczególną rolę w zacieraniu prawdy o ludobójstwie popełnionym na Polakach na Kresach odgrywała "Gazeta Wyborcza". Na przykład Jacek Kuroń pisał w "GW" z 21-22 czerwca 1997 r.: "Eskalacja wrogości po obu stronach godzi w niewinnych i sama się nakręca. Dlatego w czasie II wojny światowej doszło do walk polsko-ukraińskich, które były nie mniej okrutne i godziły w ludność cywilną w nie mniejszym stopniu niż cała wojna". A więc według Kuronia, Polacy byli równie winni jak Ukraińcy za eskalację wzajemnej wrogości i ginęli rzekomo tylko jako ofiary walk polsko-ukraińskich, podczas gdy w rzeczywistości byli tylko ofiarami rzezi na bezbronnych mieszkańcach. Z tego tekstu Kuronia nie można było się nawet dowiedzieć, kto naprawdę najwięcej ucierpiał w wyniku konfliktu, Polacy czy Ukraińcy. Przypomnijmy, co pisał na ten temat wspomniany już obiektywny historyk ukraiński (o ileż uczciwszy w tej sprawie niż J. Kuroń) Wiktor Poliszczuk w "Gorzkiej prawdzie" (Toronto 1995, s. 9, 287): "Twierdzę więc, że wina leży całkowicie po stronie OUN-UPA. Polacy w tej niesłusznie nazwanej 'wojnie polsko-ukraińskiej' byli tymi, którzy bronili się. Przeważnie bezskutecznie (...). Chociaż były akcje odwetowe ze strony Polaków - indywidualne czy też zorganizowane, to one, jeżeli chodzi o zasięg, były kroplą w morzu masowych mordów, jakich dopuściła się OUN-UPA na Polakach". Innym przykładem kłamliwości "Wyborczej" był tekst Marcina Wojciechowskiego "Smutne święto" (nr z 15 lutego 2005). Autor twierdził, że "podczas nocnych rajdów Ukraińcy mordowali mężczyzn z pobliskich wiosek, zwłaszcza związanych przed wojną z administracją, wojskiem i policją, a kobietom i dzieciom radzili, żeby się wynosiły". Stwierdzenia te były jaskrawym kłamstwem. Ludobójczy nacjonaliści ukraińscy mordowali wszystkich Polaków, jakich napotkali w kolejnych wioskach, bez względu na wiek, zawód, to, co robili, czy to, czego nie robili przed wojną. Szczególnie wstrząsające są setki relacji o bestialskim mordowaniu polskich kobiet i dzieci, nigdy nieoszczędzanych przez upowców. Zacytuję tu choćby taki krótki opis, przytoczony przez Dariusza Walusiaka w "Najwyższym Czasie!" z 19 lipca 2003 r. i zawierający fragment wspomnień siedmioletniej Ireny, która cudem ocalała, gdy mordowano jej rodziców i rodzeństwo: "Jeden z banderowców chwycił mnie za skórę na plecach, tak jak się łapie kota, i tyle, ile miał w garści, odciął nożem. Potem jeszcze dwa razy ugodził nożem w łopatki i wrzucił mnie w ogromny kopiec mrówek. Ojca obdarto ze skóry i przywiązano do drzewa". Co najgorsze, kłamstwa na temat ludobójczych rzezi na Kresach nie ograniczały się tylko do "Gazety Wyborczej", lecz do zachowania całości rządzących Polską łże-elit. Urządzały one co pewien czas polityczne spektakle pod hasłami przebaczenia i pojednania, zacierając prawdę o ludobójstwie i faktycznie zrównując katów z ofiarami, wprowadzając w tej sprawie swoistą politykę "grubej kreski" (por. na ten temat pełen jakże zrozumiałej pasji tekst senatora Czesława Ryszki: "Zemsta grubej kreski", "Niedziela" z 27 lipca 2003). Jeden z największych polskich pisarzy współczesnych Włodzimierz Odojewski, mówiąc o źródłach skuteczności zacierania prawdy o ludobójstwie na Kresach, powiedział: "A w kraju mamy jeszcze inny problem - środowiska ukraińskie, lobby na wyższych uczelniach, w elitach władzy i pieniądza, nawet w parlamencie. Są naukowcy, np. na KUL-u, którzy próbują relatywizować powody, rozmiary i proporcje wzajemnych krzywd" (por. "Skarga pamięci - wywiad z W. Odojewskim", "Przegląd" z 5 stycznia 2003). "Nasz Dziennik" 2008-09-06

Autor: wa