Ludobójcze rzezie na Kresach
Treść
65 lat temu, 30 sierpnia 1943 roku, doszło do jednej z najkrwawszych rzezi na Polakach w dwóch wioskach na Wołyniu: Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Szowinistyczne bandy ukraińskie z UPA wymordowały tam bestialsko niemal wszystkich polskich mieszkańców, łącznie około 1150 osób, grabiąc potem mienie swoich ofiar. Nie oszczędzały nikogo, z równym okrucieństwem mordując mężczyzn, kobiety i dzieci. Wstrząsające świadectwa na ten temat znajdujemy w znakomitym, choć ciągle mało spopularyzowanym, wyborze Lucyny Kulińskiej: "Martyrologia polskich dzieci na Kresach RP 1942-1945", wydanym w Krakowie w 2003 roku. Zawarta jest tam m.in. relacja świadka ukraińskiej zbrodni Aleksandra Praduna: "Było nas tam dużo, bo to wszystkie kobiety z Ostrówek z dziećmi prawie do 15 lat, kilku dziadków, a i z Woli Ostrowieckiej była znaczna część kobiet. Obstawieni byliśmy dość gęsto przez 'bulbowców'. O ucieczce nie było mowy. Ludzie stali, niektórzy z dziećmi na rękach siedzieli, bo im było ciężko je trzymać. Modlili się, bo było już wiadomo, że na tej polance nastąpi tragedia. Po krótkiej chwili padła komenda, żeby ludzie zrzucili z siebie cięższą odzież. Krzyczeli, by wychodzić z gromady po dziesięć osób na środek polany. Początkowo nikt nie chciał dobrowolnie iść na śmierć, bo każdemu życie miłe. Powstał płacz, lamenty, prośby, błagania, aby nas puścili, bo my nic nikomu złego nie zrobiliśmy. Oni nawet nie słuchali, robili się coraz bardziej wściekli. Rzucili się jak dzikie bestie, jak mocno wygłodzone zwierzęta i zaczęli wyciągać z tłumu, kto się pod rękę nawinął. Odprowadzali na środek polany, kazali kłaść się w koło, twarzami do ziemi. Zaczęli strzelać ofiarom w tył głowy, a my żywi musieliśmy na tę tragedię patrzeć. Patrzeć, jak giną niewinni ludzie i ich najbliżsi: babcie, matki, siostry, bracia, córki, synowie, bo byli wszyscy ze sobą spokrewnieni". Inny świadek wydarzeń - w 1943 roku 13-letni mieszkaniec wsi Wola Ostrowiecka - Henryk Kloc wspominał: "Kiedy odprowadzono już wszystkich mężczyzn, na boisku szkolnym pozostały kobiety, dzieci i osoby w starszym wieku (...). Była chwila ciszy; czekaliśmy na swoją kolej, zostało nas już tylko około 100 osób: kobiet, dzieci, starców. Do stojących przy drzwiach uzbrojonych morderców podeszła jedna z kobiet - matka trojga dzieci, i zwróciła się do nich z prośbą: 'Patrzcie, została nas mała garstka, pozwólcie nam żyć. Spójrzcie na te dzieci, one są niewinne, ich oczy błagają o litość, miejcie więc litość dla nich'. Wtedy jeden z oprawców powiedział - oczywiście po chachłacku - (w przybliżeniu): 'Wy Polacy. My was wszystkich wyrżniemy, a wasze domy spalimy. Nic po was nie zostanie'". Okrutny mord popełniony na 1150 polskich mieszkańcach wołyńskich wiosek Ostrówki i Woli Ostrowieckiej 30 sierpnia 1943 roku był tylko cząstką fali ludobójczych zbrodni, dokonanych przez ukraińskie oddziały OUN-UPA. Zbrodni, popełnionych z wyjątkowym bestialstwem na stu kilkudziesięciu tysiącach Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Ciągłe przemilczanie tych zbrodni przez ogromną część polityków i mediów w Polsce, poza mediami patriotycznymi typu Radia Maryja i "Naszego Dziennika", sprawia, że ludobójstwo to zatarło się w pamięci wielkiej części Polaków. Statystyki pokazują, że połowa Narodu nie ma dziś pojęcia o tych zbrodniach, ich przebiegu i rozmiarach. Jest to zawstydzający wręcz przykład braku szacunku dla polskiej martyrologii, dla pamięci o tak wielkich rzeszach ludzi, którzy męczeńsko zginęli tylko dlatego, że byli Polakami. Występujący w Polsce ten tak niegodny brak pamięci o losach rodaków, którzy padli ofiarą ukraińskich rezunów, idzie niestety w parze z równoczesnym ich wysławianiem na Ukrainie, budowaniem im pomników. Dzieje się tak bez żadnych oficjalnych protestów ze strony polskiej. Godzi się ona na wszystko w imię utrzymania jak najlepszych stosunków z Ukrainą, wyraźnie za wszelką cenę. Dzieje się tak bowiem kosztem pamięci o ponad 120 tysiącach wymordowanych Polaków. Pierwsze zbrodnie na Polakach Zbyt mało znany jest fakt, że zbrodnicza fala ludobójstwa na Polakach w latach 1943-1944 miała swą wcześniejszą "uwerturę" już we wrześniu 1939 roku. To wtedy ukraińscy nacjonaliści dokonali pierwszych bestialskich mordów na bezbronnych Polakach, korzystając z bezkarności zapewnionej im przez wkraczające wojska sowieckie. Warto przypomnieć o tym w sytuacji, gdy wciąż rozpowszechniane są bezczelne kłamstwa o całkowitej lojalności Ukraińców wobec Polski w 1939 roku. Szczególnie upartym, notorycznym wręcz kłamcą na ten temat jest od lat zafałszowujący historię stosunków polsko-ukraińskich nacjonalistyczny ukraiński publicysta i politolog Bohdan Osadczuk. Za swoje kłamstwa został on niebywale wyróżniony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego, którego nie ma dotąd tak zasłużony dla popularyzacji dziejów Polski prof. Norman Davies. Przypomnijmy tu, że znakomity badacz dziejów Kresów prof. Ryszard Szawłowski napisał we wstępie do głośnej książki Władysława i Ewy Siemaszków: "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945" (Warszawa 2000, t. I, s. 25): "Tymczasem emerytowany ukraiński politolog z Berlina Bohdan Osadczuk (stypendysta nazistowski w Berlinie w okresie II wojny światowej, później pracownik tzw. Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim - ośrodka szpiegostwa komunistycznego na zachodnią Europę, wreszcie w latach dziewięćdziesiątych doradca prezydenta III RP od spraw ukraińskich, systematycznie dostarczający różnego rodzaju dezinformacji historycznych w interesującej nas dziedzinie, w artykule 'Ukraińska lojalność' ('Tygodnik Powszechny' z 19 września 1999 r.) twierdzi m.in., że 'nie było ani jednego przykładu zdrady lub dezercji' (Ukraińców z Wojska Polskiego); to samo kłamstwo Osadczuk lansował również na V międzynarodowym seminarium historycznym 'Stosunki polsko-ukraińskie w latach II wojny światowej' (...)". Kłamstwo to Osadczuk powiela w kolejnych tekstach. Na przykład w wydanej w 2000 r. w Sejnach książce "Ukraina, Polska, świat" pisze na s. 17, jak to Ukraińcy "pozostali lojalni wobec Rzeczypospolitej" w 1939 roku. Część Ukraińców pozostała rzeczywiście lojalna, ale tylko część. Wbrew kłamliwym twierdzeniom Osadczuka, że "nie było ani jednego przykładu zdrady" ze strony Ukraińców w 1939 roku, były rozliczne przykłady zdradzieckich działań połączonych z podstępnym mordowaniem bezbronnych Polaków. Można by długo wyliczać udokumentowane, potwierdzone źródłowo fakty na ten temat. Szczególnie wymownym świadectwem są relacje zamieszczone w książce "Antypolska akcja nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w świetle dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej 1943-1944" (wstęp i opracowanie L. Kulińska i A. Roliński, Kraków 2003). Na s. 12-14 znajdujemy w niej zestawienie, opracowane przez Polski Komitet Pomocy w Brzeżanach na temat zbrodni dokonanych na ludności polskiej w drugiej połowie września 1939 r. przez bojówki ukraińskie w powiatach: brzeżańskim, podhajeckim i buczackim. Autorzy zestawienia wyliczają: "I. Pow. Brzeżany. 1. Żuków. Napad na dom i gospodarstwo J. W., w którym przebywała jego żona z dwojgiem nieletnich dzieci i siostrami. Uzbrojona bojówka zażądała wydania broni, którą zabrała, a na żądanie właścicielki wystawiła potwierdzenie, iż OUN pobiera broń. Ponieważ bojówka odgrażała się zabiciem, przeto wszyscy mieszkańcy ratowali się ucieczką do pobliskich Brzeżan. Gdy Ukraińcom nie udało się ich zabić, zakopali opodal domu stare karabiny, a następnie donieśli do NKWD w Brzeżanach, że właścicielka ukryła broń, którą obowiązana była wydać władzom bolszewickim. NKWD stwierdziło zakopanie broni, a następnie aresztowało właścicielkę, żądając, by się przyznała, gdyż w przeciwnym razie zawiezie ją wraz z dziećmi i tam na miejscu, obok karabinów, wszystkich powystrzela. Dopiero okazanie pokwitowania uratowało od śmierci niewinnych ludzi. Tego samego wieczora bojówka ta zamordowała w Żukowie Pietruszewskiego, dwoje staruszków, rodziców Bazylego Chamara oraz inną rodzinę Chamarów, złożoną z 3 osób, a dwuletnie dziecko Bazylego Chamara w zamiarze zabicia ciężko poraniła kolbą karabinu. Bandzie przewodził Wasyl Mikuliszyn z Żukowa. 2. Dryszczów. Dnia 17 września 1939 roku miejscowi Ukraińcy zamordowali 32 Polaków, przeważnie dzieci w wieku szkolnym i młodsze oraz Piotra Żaka, byłego sołtysa. 3. Urmań. Zamordowano kilka osób spośród tamtejszych Polaków. 4. Leśniki. Zamordowano liczącą ponad 70 lat teściową kpt. Kolbeka oraz kilka innych osób, wycofujących się w kierunku na granicę węgierską oddziałów wojska polskiego, które rozbrajano. 5. Pewien chłop ukraiński Leszczuk, wójt za bolszewików, mieszkający przy szosie do Brzeżan, tuż pod lasem udzielał gościny znużonym żołnierzom, których w nocy, podczas snu, mordował i zakopywał w lesie. Zabił w ten sposób 5 żołnierzy. 6. Kuropatniki. Dnia 18 września zamordowano 40 osób narodowości polskiej. 7. Jakubowa. Kolonia polska, powstała z parcelacji majątku polskiego, została zupełnie zniszczona i spalona, a ludność w znacznej części wybita. 8. Józefówka - jak ad. 7. 9. Mazurskie Łany - jak ad. 7. 10. Koniuchy - jak ad. 7. 11. Seńków Kuropatnicki - jak ad. 7. 12. Mieczyszczów. Zamordowano nauczycielkę Zdebową, nad którą się bestialsko znęcano. II. Pow. Podhajce. 1. Mużyłów. Zbrojny napad Ukraińców na cofające się kolumny Obrony Narodowej, w czasie którego został zabity podoficer Obrony Narodowej. 2. Szumlany. Zamordowano rodziny właścicieli folwarków Gilewskiego i Gołembskiego, po 3 osoby, rodzinę kierownika szkoły Engela (4 osoby) oraz około 20 innych rodzin polskich. Bandzie przewodził ukraiński ksiądz z Trościańca, powiat Brzeżany. 3. Horożanka. Zamordowano kierownika szkoły Jana Groszka, jego żonę i kilkumiesięczne dziecko oraz około 50 innych rodzin polskich. 4. Sławetyn. Zamordowano żonę, dziecko i 70-letnią matkę kierownika szkoły Gutkowskiego. On sam zdołał zbiec. 5. Krasucko. Całą wieś spalono niemal doszczętnie i zamordowano kilka rodzin polskich. 6. Hołhocze. Napadano na poszczególnych żołnierzy polskich, mordowano ich w bestialski sposób. III. Powiat Buczacz. 1. Wyczółki. Zamordowano kilkadziesiąt osób narodowości polskiej. 2. Krościatyn. Napadano na poszczególnych żołnierzy polskich, których mordowano w nieludzki sposób. W wielu innych wioskach we wszystkich trzech powiatach, jak np. w Łapszynie, pow. Brzeżany, Wiśniowczyku, pow. Podhajce, zorganizowane były bojówki, które wyłapywały przechodzących przez wsie Polaków, szczególnie z województw centralnych lub zachodnich, a przede wszystkim nie orientujących się żołnierzy, których zabijano. W ten sposób zginęło w powiecie Brzeżany około 200 osób, w powiecie Podhajce około 150 osób, w powiecie Buczacz około 120 osób. Podobną akcję prowadzili Ukraińcy na terenie wszystkich niemal innych powiatów, jak np. w pow. Turka, w pow. Złoczów, w pow. Rohatyn, itd., na skutek czego poniosło śmierć bardzo wielu żołnierzy, kolejarzy i innych osób cywilnych". W cytowanej książce znajdujemy również wysłany 17 grudnia 1941 r. wstrząsający list polskiego rządcy z dworu w Szumlanach Jana Serafina do Polskiego Komitetu Pomocy w Brzeżanach na temat mordów dokonanych przez Ukraińców na Polakach ludności powiatu brzeżańskiego we wrześniu 1939 roku. Jan Serafin pisał m.in.: "We wrześniu 1939 r. Ukraińcy zamordowali w Sławentynie miejscową nauczycielkę, p. Zdebową, z domu Małaczyńską. Mordowali ją w sposób wyrafinowany. Egzekucja trwała w mieszkaniu nauczycielki od zmroku do świtu. Powodem mordu był fakt, że Zdebowa była Polką. Zamordowaną zabrała kilka dni później rodzina z Brzeżan i pochowała na cmentarzu brzeżańskim. W kilkanaście dni później na wiadomość, że armia sowiecka przekroczyła granicę, Ukraińcy zamordowali w Sławentynie 28 rodzin polskich, a w Trościańcu wymordowano wszystkie rodziny polskie. Akcja mordu była zorganizowana na sposób wojskowy, a kierował nią ukraiński ksiądz, zamieszkały w Trościańcu jako miejscowy wikary. W organizacji brała udział tylko młodzież. Starsi odsunęli się od roboty całkowicie. Zbiórki urządzano nocami i w tym czasie odbierano przysięgę od nowo zwerbowanych. Mord w Szumlanach rozpoczął się od sprofanowania rzymskokatolickiego kościoła. Banda rozbiła drzwi kościoła, z którego wyniesiono następnie obrazy, chorągwie, szaty liturgiczne i wszystko, co się w nim znajdowało. W akcji brała udział młodzież męska i żeńska. Następnie pocięto na części przedmioty, nadające się na przeróbkę spódnic, chustek itp., przy czym przy podziale dochodziło do bójek, a zwyciężał silniejszy. Z kolei uformował się pochód. Kilku z mołojców ubrało się w niezniszczone jeszcze szaty liturgiczne, wsiadło na konie i wśród szyderczych okrzyków, śmiechów i dzikiej wesołości ruszono na wieś. Zabrano oczywiście kielichy, komunikanty i inne świętości, które rozrzucano po drodze. Nie należy zapominać, że zarówno świętokradcy, jak cała zresztą wieś byli katolikami, a tylko obrządku greckiego. Ta profanacja trwała trzy dni, żadnej władzy wtedy nie było. W międzyczasie mordowano nocą rodziny polskie i rabowano ich dobytek. W tym to czasie wymordowano wszystkich Polaków w Szumlanach. Terror zapanował tak straszny, że nawet starsi Rusini nie byli pewni swego życia. (...) Jak wspomniałem, w Trościańcu wymordowano w tym czasie również rodziny polskie. Przy tej czynności sprofanowano także miejscową kaplicę polską i zbeszczeszczono groby. Ukraińcy, po zrabowaniu kaplicy, rozbili grobowiec, mieszczący się w jej tylnej części. Trumny były zamurowane w ścianie. Rozbito mur, trumny wyciągnięto, a nieboszczyków odarto z szat i obuwia i tak pozostawiono. Znajdują się oni w takim stanie do dnia dzisiejszego. Szkielety leżą w pozycji pochyłej, głową w dół. Oglądałem je w towarzystwie miejscowego sołtysa i kilku starszych gospodarzy. Zwłoki należały do rodziny Grabowskich i okolicznych ziemian. Jest ich pięć i należy je przenieść do trumien, a następnie pochować w ziemi, by psy nie ogryzały kości. Ponieważ, jak mi opowiadał sołtys, zdarta z trupów odzież i obuwie nie starczyły dla wszystkich, przeto odkopano na znajdującym się obok cmentarzu wojennym wszystkie groby. Z pogrzebanych żołnierzy zdarto płaszcze, spodnie, buty z cholewami, czapki, pasy i w ogóle wszystko, co się dało i tak groby pozostawiono. Później starsi gospodarze groby przysypali. Zdartą z nieboszczyków odzież i obuwie, a także zrabowane z kaplicy szaty liturgiczne z wizerunkami Chrystusa, chustką Weroniki, itd. oddano do krawców, krawczyń i szewców do przeróbki i - jak podaje sołtys - wszystko było dobre, choć w grobie leżało od roku 1916. Tylko szwy w butach nieco popuściły i dzisiaj w takich mundurach młodzież paraduje (...)". Warto przypomnieć tu również, jakże sprzeczne z ocenami Bohdana Osadczuka, relacje Stanisława Jastrzębskiego, autora kilku godnych polecenia książek o Kresach. W książce "Moje Kresy wczoraj i dziś" (Katowice 2007, s. 29) Jastrzębski pisał m.in.: "Już na początku okupacji sowieckiej wyraźnie objawiła się wrogość Ukraińców wobec Polaków. Wielu z nich włączyło się do współpracy z władzami sowieckimi, a szczególnie z organami NKWD w zakresie aresztowań i sporządzania list polskich rodzin, przeznaczonych do deportacji w głąb ZSRR. Stąd też trafnie nazywano ten okres okupacją sowiecko-ukraińską. Najpierw ukraińscy nacjonaliści byli oddani NKWD, a później hitlerowcom w imię obłędnej ludobójczej ideologii depolonizacji polskich Kresów. Prawie natychmiast po zajęciu Kresów utworzyła się spontanicznie z lokalnej młodzieży ruskiej samozwańcza milicja ukraińska. Bojówki te, nierzadko wspólnie z Żydami, prowadziły wszelkiego rodzaju akcje przeciwko ludności polskiej. Przejawiało się to w sabotażach, rozbrajaniu żołnierzy Wojska Polskiego i policjantów, wracających po klęsce wrześniowej do domów, a także w mordowaniu cywilnych uciekinierów, szukających schronienia oraz w podpalaniu gospodarstw polskich. Odnotowano też w wielu miejscowościach profanacje kościołów rzymskokatolickich. Ograbiano je, podobnie jak klasztory, z obrazów, chorągwi, szat liturgicznych i wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość materialną. Najcenniejsze zbiory zostały wywiezione w głąb Rosji. Jeśli coś nie było przydatne jako trofeum zdobyczne, to po prostu niszczono (...)". Kłamiący tak ordynarnie na temat zachowania ogółu Ukraińców we wrześniu 1939 r. niegodny kawaler Orderu Orła Białego (!) Bohdan Osadczuk być może uczył się kłamać już od młodości od ojca - członka Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Na pewno nie sprzyjała w nauczeniu się mówienia prawdy również rola Osadczuka jako ukraińskiego stypendysty w Niemczech nazistowskich czy późniejsza praca w komunistycznej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim pod egidą generała Prawina. Ludobójstwo w latach 1943-1944 Lata 1943-1944 to okres szczególnie potwornej fali ukraińskiego ludobójstwa na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Sto kilkadziesiąt tysięcy Polaków padło ofiarą bestialskich rzezi. Ukraińscy nacjonaliści stosowali się do dyrektywy Romana Szuchewycza, ps. "Taras Czuprynka", dowodzącego Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) od 1943 r.: "W związku z sukcesami bolszewików należy przyspieszać likwidację Polaków, w pień wycinać, czysto polskie wsie palić, we wsiach mieszanych niszczyć tylko ludność polską". Zapłonęły setki miejscowości polskich na Wołyniu i na Podolu. Jak wspominał ksiądz biskup Wincenty Urban w książce "Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach II wojny światowej 1939-1945" (Wrocław 1993): "Łuny na widnokręgu zwiastowały nieszczęścia i klęski polskiej ludności. (...) W miejscowości Kołki k/Łucka rzucono hasło 'Za jednego Polaka - metr wolnej Ukrainy'. (...) Nie było na Wołyniu żadnej wsi, gdzie by nie dokonano na Polakach mordu w wyrafinowany sposób. Zdzierano żyletkami skórę z twarzy, palono żywcem, wbijano kołki dębowe między żebra, rżnięto piłą. Mordowano osoby pojedyncze, całe rodziny wsie i osady (...)". Mordercy z UPA nawoływali do "rizania Lachiw" w imię "samoistnoj Ukrainy", do wyrżnięcia całej ludności polskiej. Już do lipca 1943 roku, kiedy nastąpiła kulminacja mordów, zamordowano około 15 tysięcy Polaków. Łączne straty polskie (zabici, ranni, wywiezieni przez Niemców na roboty i uciekinierzy) wyniosły ok. 150 tys. osób. Jakże dramatycznie brzmią pełne ponurej, gorzkiej ironii słowa ks. Józefa Anczarskiego, opisującego tragiczny los Polaków i Polek, mordowanych przez ukraińskich nacjonalistów: "(...) A jakże prostym łatwym sposobem na Polaków zamkniętych w domach był najzwyklejszy ogień. Trochę benzyny i mała zapałka, i sprawa była rozwiązana. Uciekinierów z płonących domów wystrzeliwało się jak kaczki. Nieraz, tak trochę dla lepszej zabawy, wyłapywano ich żywych, wiązano drutem i wrzucano do ognia. A jakie to było zabawne, gdy pod ręką znalazł się drut kolczasty. Tak ładnie omotało się nim Lacha i hajda do ognia! Ile było przy tym zabawy! Jak oni krzyczeli wniebogłosy i usiłowali się wyrwać! Można się było z tego doskonale uśmiać. Najgorzej krzyczały kobiety i szamotały się niemożliwie. Nieraz, zanim taką kobietę okręciło się drutem kolczastym, miała porwane suknie i szła w ogień prawie nago! Do takiej zabawy z wrzucaniem do ognia rwali się wszyscy. Chwytało się chłopa, czy babę za nogi, tak w czwórkę, parę chwil rozmachu i do ognia. W płonących domach aż skwierczało. Masz, Lasze, na coś zasłużył, ogrzej się, bo chłodno, czemuś nie uciekał za San? Ukraina dla Ukraińców. Przeklęte, polskie, lasze pokolenie wytracimy co do jednego, żeby nie zostało nasienia (...)" (Ks. J. Anczarski: "Kronikarskie zapisy z lat cierpień i grozy w Małopolsce Wschodniej 1939-1946", Kraków 1996, s. 301-302). Prof. Jerzy Robert Nowak "Nasz Dziennik" 2008-08-30
Autor: wa