Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Lubię koncertować i podróżować

Treść

Ze znakomitym młodym flecistą Krzysztofem Kaczką rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik

Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką? Co przyczyniło się do tego, że rozpoczął Pan naukę gry na flecie?
- Moja edukacja muzyczna rozpoczęła się w wieku 10 lat. Za namową nauczycielki muzyki udałem się z rodzicami na egzamin wstępny do szkoły muzycznej. Muzyką interesowałem się jednak już dużo wcześniej. Jako przedszkolak nagrywałem różne piosenki i występowałem w przedstawieniach. Flet wybrałem przez przypadek. Oglądałem kiedyś relacje z Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Występowała tam artystka, która w przerwach w śpiewaniu grała na flecie. Spodobał mi się dźwięk tego instrumentu i w ten oto prosty sposób zostałem flecistą.

Który z wielkich flecistów jest dla Pana inspiracją?
- Taką flecistką jest z pewnością urodzona w Słowenii Irena Grafenauer, która w wieku 19 lat była już pierwszą flecistką Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks w Monachium. Nagrała też kilkanaście płyt dla Philipsa. Jest to wspaniały muzyk, a przede wszystkim niesamowita osoba z ogromną charyzmą i dużym poczuciem humoru.

A jaki ma Pan sposób na dobrą interpretację dzieła muzycznego?
- Przede wszystkim liczy się styl, forma i dokładne odczytanie tekstu. Staram się być wierny swojej intuicji, mimo że czasem moje interpretacje muzyczne odbiegają od panujących norm. Zdarza się, że po kilku miesiącach odkrywam coś nowego i gram dany utwór zupełnie inaczej. Słucham nagrań innych instrumentalistów, np. skrzypków i wiolonczelistów, ponieważ od nich można nauczyć się dużo więcej niż od flecistów.

Właśnie ukazała się Pana debiutancka płyta nagrana w duecie z gitarzystą Perrym Schackiem, z którym tworzycie DuoArtus. Jak doszło do jej nagrania i jak przebiegały prace nad tym albumem?
- Oczywiście, jak o wszystkim w moim życiu, zadecydował przypadek. Poznaliśmy się w 2003 r., byliśmy wtedy studentami w Salzburgu i stypendystami Fundacji Yehudi Menuhina. Perry grał z francuską flecistką Claire Constant, a ja w trio z flecistką z Korei i pianistą Volker Hiermeyerem. Niestety, moja partnerka kończyła studia i wracała do swojego kraju, tak samo było z Claire. Dyrektor artystyczny fundacji zapytał, czy nie chcielibyśmy grać razem, i tak się wszystko zaczęło. Płyta powstała dzięki pomocy wspaniałego człowieka i animatora kultury w Polsce - pana Jana A. Jarnickiego. Chcieliśmy nagrać repertuar, który byłby naszą wizytówką i który mógłby się spodobać słuchaczom o zróżnicowanych gustach muzycznych. Wspaniale wspominamy też współpracę z panem Jackiem Złotowskim, wybitnym reżyserem dźwięku, oraz samo nagarnie, którego dokonaliśmy w maju. Dwa tygodnie później nagrałem moją drugą płytę. W międzyczasie obchodziłem swoje urodziny, można więc pokusić się o stwierdzenie, że druga płyta jest o rok starsza.

Brał Pan udział w wielu konkursach muzycznych i był laureatem wielu z nich. Jakie wspomnienia pozostawiły konkursowe rywalizacje?
- Jeździłem na konkursy i przesłuchania jako uczeń, a później student, bo jest to ważna rzecz w kształceniu muzyka. Zawsze traktowałem je z przymrużeniem oka, gdyż są one wielką loterią. Bywało, że odpadałem w pierwszej rundzie, w półfinale, kilkakrotnie byłem też w finałach. Ogólnie mówiąc - nie lubię konkursów. Wydaje mi się, że brakuje mi do nich cierpliwości, zdecydowanie bardziej wolę grać koncerty. Dużo zależy od składu jury, na pewno pomaga obecność własnego profesora. Na konkursach fletowych często zdarza się tak, że kilku studentów danego pedagoga jest w finałach, a na kolejnym, gdzie nie ma go w jury, odpadają w pierwszej rundzie.

Angażuje się Pan również w projekty muzyki kameralnej. Czy trudno jest zrezygnować z pozycji solisty?
- Myślę, że muzyka kameralna jest czymś najciekawszym. Lubię grać z innymi ludźmi, a zwłaszcza z przyjaciółmi. Większość flecistów wiąże swoją karierę z graniem orkiestrowym lub muzyką kameralną. Jest to wymuszone prawami rynku. Nie mamy szans na tak częste koncerty, jak skrzypkowie czy pianiści. Oczywiście lubię grać z orkiestrą. Jest kilka wspaniałych koncertów fletowych, jak np. Nielsena, Pendereckiego, Joliveta. Planuję nawet nagranie płyty z tymi koncertami i mam nadzieję, że uda mi się to już w przyszłym roku.

Dużo Pan koncertuje? To chyba bardzo absorbujące...
- Ostatnio dostaję coraz więcej propozycji. Rok 2006 był bardzo pracowity. Kilka miesięcy spędziłem w Banff Centre w Kanadzie, gdzie występowałem nawet po kilka razy w tygodniu. Miałem również recitale w Waszyngtonie, Monachium, Nowym Jorku, Paryżu, Wiedniu i Berlinie, w najbliższym czasie będę grał w Vancouver, Vancouver Island, Calgary... Lubię koncertować i podróżować.

Niedługo ukaże się Pana drugi album z utworami braci Dopplerów. Proszę nam opowiedzieć kilka słów o tej muzyce i jej twórcach.
- Bracia Doppler byli flecistami, kompozytorami i dyrygentami pochodzącymi z Polski, a ściślej mówiąc - ze Lwowa. Wojciech był znakomitym flecistą, koncertującym w całej Europie od 13. roku życia. Przyjaźnił się z wieloma wybitnymi osobowościami XIX wieku, m.in. z Mendelssohnem. Wraz z bratem Franciszkiem spędził długie lata na Węgrzech, co miało ogromny wpływ na charakter ich twórczości. W swoich utworach wykorzystują elementy folkloru węgierskiego. Muzyka ta jest bardzo pogodna, emanuje optymizmem i nie brakuje w niej typowej dla fletu błyskotliwej wirtuozerii.

To Pana kolejny projekt kameralny, jak wspomina Pan prace nad jego realizacją i nagraniem?
- Utwory zamieszczone na płycie wykonywałem już wielokrotnie z Esti i znakomitym niemieckim pianistą i dyrygentem Volkerem Hiermeyerem. Volker, z którym często graliśmy dla Fundacji Menuhina, na miesiąc przed nagraniem dostał angaż w Teatrze w Akwizgranie, który całkowicie zablokował jego dyspozycyjność. Zostaliśmy więc bez pianisty. Zaczęliśmy poszukiwania kogoś, kto byłby w stanie nauczyć się całego programu w stosunkowo krótkim czasie i posiadał osobowość odpowiadającą naszym oczekiwaniom. Esti mieszkała wtedy w Madrycie i jej współlokatorka skontaktowała nas ze znakomitą pianistką mieszkającą w Stanach Zjednoczonych - Anną Kijanowską. Akurat tak się złożyło, że Ania przyjechała do Europy i chętnie zgodziła się na nagranie. Próby mieliśmy w Berlinie i tam też udało nam się ograć program na koncertach. Do Warszawy przyjechaliśmy dwa dni przed nagraniem. Prace w studiu nagraniowym przebiegały w bardzo miłej atmosferze.

Jakie są Pańskie pozamuzyczne fascynacje?
- Moją fascynacją są podróże. Uwielbiam podróżować pociągami. Planuję podróż koleją transsyberyjską.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-07-30

Autor: wa