Lozano z czystym sumieniem
Treść
Wicemistrzostwo świata oraz trzy występy w finałowym turnieju Ligi Światowej - to największe sukcesy polskich siatkarzy pod wodzą Raula Lozano. Argentyński szkoleniowiec pracę nad Wisłą zakończył tuż po udanych (bo zakończonych awansem, mniejsza o styl) eliminacjach do mistrzostw Europy. Niewykluczone, że jego następcą zostanie jego rodak, Daniel Castellani, prowadzący obecnie Skrę Bełchatów. - Jestem bardzo zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć z reprezentacją Polski w ciągu ostatnich czterech lat. Odchodzę z czystym sumieniem, w poczuciu dobrze wykonanej pracy. Zostawiam mocny zespół, który wciąż ma rezerwy, jest w stanie wykonać kolejny krok do przodu i nadal się rozwijać - powiedział Lozano, który pierwszy raz naszą drużynę poprowadził w maju 2005 roku. Ostatni - 13 września, w przegranym starciu z Belgami. Szczęśliwie to niepowodzenie nie miało poważniejszych następstw, bo Polacy dzięki minimalnie lepszemu bilansowi małych punktów okazali się od rywala lepsi i awansowali do mistrzostw Europy. W tym czasie były sukcesy, były też porażki. Bolesne. Nikt chyba jednak nie ma wątpliwości, iż Argentyńczyk może odejść z podniesioną głową. Nasza siatkówka sporo mu zawdzięcza. Patrząc przez pryzmat wyników - przede wszystkim wicemistrzostwo świata wywalczone w 2006 roku. To było apogeum jego pracy. Polacy zdobyli wówczas serca kibiców, stali się niemal narodowymi bohaterami. Zasłużenie, bo porwali swą grą. Potem jednak tak dobrze już nie było. Owszem, nasi (zwykle) nie schodzili poniżej pewnego poziomu, ale np. ani razu nie stanęli na podium Ligi Światowej, choć wystąpili w trzech finałowych turniejach. Na igrzyskach w Pekinie, które miały być głównym celem pracy Lozano w Polsce, odpadli w ćwierćfinale. Niby do ich postawy nie można było mieć pretensji, bo ulegli Włochom po boju porywającym, ale polegli. - Nie zgadzam się z opinią, że jedynym poważnym sukcesem prowadzonej przeze mnie drużyny było wicemistrzostwo świata. Dla mnie najważniejsze było to, że przez ten czas graliśmy na najwyższym poziomie i potrafiliśmy wygrywać z każdym w świecie. Może poza Brazylią - przyznał szkoleniowiec. To prawda, prawdą też jest jednak, iż zdarzały się wpadki. Rok temu nasi skompromitowali się na mistrzostwach Europy, zajmując jedenaste miejsce, teraz o awans do kolejnych musieli walczyć w barażach, wcześniej przegrywając ze słabiutką Estonią. Ocenianie Lozano tylko i wyłącznie przez pryzmat wyników byłoby jednak błędem. Argentyńczyk wniósł do naszej siatkówki nową jakość: tak organizacyjną, jak i mentalną. Nie chodzi nawet o sprawy czysto merytoryczne, doskonalenie warsztatu i umiejętności, to sprawy niebudzące wątpliwości: pod okiem Argentyńczyka reprezentanci Polski stawali się po prostu lepszymi zawodnikami. - Można to było osiągnąć dzięki ciężkiej pracy, której byłem i jestem zwolennikiem. Siatkówka jest szalenie intensywną grą, dlatego treningi muszą wyglądać tak samo - mówił. Faktycznie - zawodnicy po zajęciach nie mieli już siły na nic, ale dzięki temu szli do przodu. Lozano nauczył ich zawodowstwa i profesjonalizmu w każdym calu. Dbał, by podopiecznym niczego nie brakowało, zwracał uwagę na to, co jedzą i czy przypadkiem podczas zgrupowań nie sypiają na zbyt krótkich łóżkach, jak leczą urazy itd. Był (używam czasu przeszłego w odniesieniu do naszej drużyny) perfekcjonistą w każdym calu, do późnych godzin nocnych pisywał analizy, wnioski, rozpiski na najbliższą i dalszą przyszłość. Przy okazji nie lubił sprzeciwu, wymagał, by zawodnicy słuchali go zawsze i wszędzie, a niesubordynację karał z całą surowością. Przed ważnymi dla Polski mistrzostwami Europy w 2005 roku nie zawahał się wyrzucić z kadry trzech kluczowych siatkarzy za złamanie regulaminu. Dał jasny sygnał, iż zasady to zasady, każdy musi ich przestrzegać niezależnie od tego, jak się nazywa i jak wielką jest gwiazdą. Zawodnicy go szanowali, ale nie da się ukryć, iż szczególnie w ostatnim czasie nastąpiło kilka tąpnięć. W dość kontrowersyjnych okolicznościach skonfliktował się z Mariuszem Wlazłym (potem obaj panowie wszystko sobie wyjaśnili, ale niesmak pozostał), zamknął drzwi do drużyny Grzegorzowi Szymańskiemu. - Gdy odczuwa ból, to nie można na niego liczyć - uzasadniał, a sam zawodnik przekonywał, iż urazy nie pozwalają mu grać i trenować na normalnym poziomie. Nie najlepiej żył z trenerami klubowymi, można wręcz zaryzykować tezę, iż "nie żył" wcale. Teraz to już jednak przeszłość - Lozano zakończył pracę w Polsce. Mimo dostrzegalnych minusów trzeba ją ocenić pozytywnie: wicemistrzostwo świata, powiew prawdziwego zawodowstwa i profesjonalizmu (który pozostał) i wreszcie fantastyczna atmosfera, jaka narosła wokół siatkówki, to jego niezaprzeczalne zasługi. Oby jego następca miał w sobie tyle samo sportowej klasy i autorytetu. Poznamy go najwcześniej w listopadzie, a na dziś największe szanse zdaje się mieć... Argentyńczyk Castellani, od kilku lat prowadzący Skrę Bełchatów. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-09-19
Autor: wa