Literatura PRL
Treść
Zawsze miałem w swojej biblioteczce "Disneyland" Stanisława Dygata, ale nigdy jakoś się nie złożyło, abym sięgnął po tę książkę. Zabrałem się do jej lektury dopiero teraz. Duże zaniedbanie. To przecież najpopularniejsza książka roku 1965, hit lat sześćdziesiątych. Czytam ją z przerwami, a w międzyczasie zrodziły się we mnie różne związane z tą lekturą refleksje.
Co się stało z pisarzami tworzącymi w okresie PRL? Nic dziś o nich nie słychać. Ich książek nie ma na rynku. W mediach się o nich nie wspomina. Czyżby byli tacy kiepscy? Nie sądzę. Powieści niektórych nie wytrzymały próby czasu. Było jednak wśród nich wielu dobrych pisarzy. Zachwycał mnie kiedyś Janusz Olczak (muszę do niego wrócić). Wielkie wrażenie zrobił na mnie jego "Urlop dziekański Odysa" i "Szyld pisany antykwą", ale przede wszystkim "Łowca gołębi". Lubiłem bardzo Ireneusza Irerdyńskiego. Mnie bawił, a nie szokował, tak jak pokolenie moich rodziców. Obecnie, gdy wracam do jego powieści, wydają się być bardzo łagodne przy tym, co wysmażają dzisiejsi "pisarze". Jego "Manipulację" pamiętam do dziś, jak również "Człowieka epoki", realistyczno-baśniową, kpiarską opowieść o tamtych czasach. Ceniłem sobie również Kornela Filipowicza i Jerzego Afanasjewa, których wręcz surrealistyczne i bardzo poetyckie opowieści działały na moją wyobraźnię.
"Disneyland" mnie jednak znudził. Jest jakiś pusty i przegadany, i to o niczym. Co wtedy zadecydowało o jego sukcesie? Nowatorstwo? Dialogi? Nie wiem. Dziś już tej książki za bardzo nie rozumiem.
Czy nie warto jednak powrócić do tamtych powieści? Może dziś z perspektywy czasu poznamy z nich więcej prawdy o czasach PRL. Były to książki z reguły bardzo mroczne i pesymistyczne. W tym mroku byliśmy wtedy zanurzeni i często go już nie spostrzegaliśmy. Niektórzy nie spostrzegają go do dziś.
Stanisław Krajski
"Nasz Dziennik" 2007-10-04
Autor: wa