Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Liga a Polityka - Realna czy nie?

Treść

Ligę Polskich Rodzin z Unią Polityki Realnej wiąże, poza podobnym skrótem nazwy, jeszcze kilka spraw. Jedną z nich jest osoba Romana Giertycha, który pierwszy raz starał się dostać do Sejmu właśnie z listy partii Janusza Korwina-Mikkego. Skąd więc dziś taka niechęć do liberalizmu? A może ona wcale nie istnieje i stąd usuwanie z partii tych, którzy byli zanadto "prosocjalni"? Jeśli istnieje, to skąd zarzuty wobec rządu Kazimierza Marcinkiewicza, że zboczył z kierunku "Polska solidarna" i jest liberalny? Takich pytań pojawia coraz więcej. Trudniej też zrozumieć, dokąd zdąża LPR. Dziś wydaje się, że idzie w kierunku UPR.
Skąd tak trudna sytuacja Ligi Polskich Rodzin? Uproszczeniem byłoby twierdzić, że doprowadzili do tego wyborcy. Bo to ich wybór - a potwierdzają to kolejne sondaże - postawił LPR, ale i np. PSL, w trudnej sytuacji. Takiej, w której trzeba stanąć po stronie jednego z dwóch obozów. Dziś uważni obserwatorzy, poza tymi wciąż wmawiającymi społeczeństwu, że koalicja PO - PiS jest realna, nie mogą mieć wątpliwości, iż następuje długo oczekiwana polaryzacja sceny politycznej. Zamiera historyczny podział na Polskę postsolidarnościową i postkomunistyczną, pozostawiając zjednoczonej lewicy miejsce raczej dla reprezentantów mniejszości seksualnych niż programowej alternatywie. Jak w każdym państwie nowoczesnej Europy, po jednej stronie powstaje obóz prosocjalny z - niezbędną w sytuacji kryzysu finansów publicznych - modyfikacją liberalną, reprezentowany przez PiS (liderzy tej partii wolą od socjalnego określenie "solidarny"), a po drugiej - już całkiem liberalny, wykorzystujący chwyty prosocjalne jedynie dla popularności (jak becikowe), w postaci Platformy Obywatelskiej. Działania Jarosława Kaczyńskiego przypominają znaną w przeszłości zabawę dzieci "palec pod budkę". Włożył go tam już Andrzej Lepper, bo pędowi do władzy w Samoobronie podporządkowane jest wszystko, ale zwlekają ludowcy z Waldemarem Pawlakiem i narodowcy z Romanem Giertychem. Formalnie - nie wykazują pędu do władzy i stanowisk (choć obie partie aż palą się np. do fotela marszałka Sejmu dla swoich liderów). Wydaje się, że Pawlak i Giertych wierzą w swoją historyczną misję - pierwszy dba o ponadstuletnią tradycję ludową, prezes LPR - narodową. Deklarują pewność, że polska scena polityczna nic a nic się nie zmienia, jeśli chodzi o jej strukturę, i ich formacje mają na niej pewne miejsce. Przeczą temu i sondaże (poparcie w granicach błędu statystycznego), i przykład Węgier. To ten kraj po 1989 r. uczył się od nas demokracji. Dziś rywalizują tam o władzę dwa bloki walczące nie na historie, a programy. Dlaczego więc taka sytuacja nie miałaby się zdarzyć w Polsce? Pewnie Roman Giertych wciąż wierzy, że taki blok będzie budował on. Tylko w jaki sposób, skoro dotąd przez pięć lat udowadniał, że każdy, kto nie deklaruje wobec niego stuprocentowej lojalności, nie ma szans na współpracę?

Legenda PE
W LPR wciąż wszyscy żyją tym, że w 2004 r. w wyborach do europarlamentu była ona trzecią siłą w kraju z poparciem blisko 16 procent. Wprowadziła do Parlamentu Europejskiego dziesięciu posłów. Dziś siedmiu z nich jest już poza Ligą. Łatwo się domyśleć, że większość elektoratu, która wówczas ich poparła - także. Warto pamiętać, iż frekwencja w tamtych wyborach była mniej więcej dwukrotnie niższa od tej w ostatnich, do parlamentu. Fakt, że LPR znalazła się w Sejmie (choć wynik był drastycznie niższy od oczekiwanego i nieproporcjonalny do włożonych w kampanię funduszy), wynikał raczej z wiary, że to wciąż ten sam sztandar. Ale regres w porównaniu z wyborami w 2001 r. (niemal bez pieniędzy, ale w zjednoczonych barwach przeróżnych środowisk prawicowych i katolicko-narodowych) został zauważony. Nietrudno znaleziono na to wyjaśnienie. W Lidze nie było już miejsca dla odłamów dawnego ZChN reprezentowanych przez Jana Łopuszańskiego czy Antoniego Macierewicza, zabrakło miejsca dla znanego wśród rolników Piotra Krutula, a do tego doszły afery przy rejestrowaniu list i niespójność programowa. Dodatkowo wyborcy, ale i działacze LPR, niezbyt potrafili zrozumieć fakt, że kandydatem na prezydenta został prof. Maciej Giertych, a twarzą ogólnopolskiej (sic!) kampanii wyborczej jego syn, Roman. Choć nie był wówczas nawet prezesem partii...

Niespójność programowa
Liga jest stronnictwem całkowicie nieprzejrzystym. Trudno dziś powiedzieć, czy prezentuje liberalny program gospodarczy, czy socjalny. Program Zygmunta Wrzodaka, według Romana Giertycha, zdezaktualizował się. Był zdecydowanie prosocjalny. Rząd jest krytykowany za liberalizm. LPR nie chce współpracy z PiS, bo za liberalne. Tymczasem wszem i wobec oskarżane jest o socjalizm. Pewnie właśnie dlatego raptem kilka tygodni temu Giertych chciał wraz z Lepperem budować Blok Ludowo-Narodowy. To już wówczas odwrót z LPR deklarowało wielu działaczy samorządowych odróżniających kierowany potrzebą chwili sojusz Kaczyńskiego z Lepperem od deklaracji wspólnego frontu wyborczego narodowców z niemal bezideową Samoobroną. Jaki będzie więc nowy program LPR? Kto postanowił, że tworzyć go będzie Wojciech Wierzejski, który żadnego ekonomicznego przygotowania i doświadczenia nie posiada? Chyba że podczas rodzinnych spotkań pomoże mu szwagier, Szymon Pawłowski, namaszczony przez "wodza" ekspertem gospodarczym partii. Jaki program jest w stanie wyrwać Ligę z coraz niższych notowań poparcia? Oczywiście, sondaże sondażami, ale LPR coraz częściej jest postrzegana jako formacja niezdolna do porozumienia, niespójna programowo. Jej jedynym stałym elementem jest światopogląd. Tylko że w tym nie odróżnia się w sumie ani od PiS, ani od PO. W obu tych partiach są członkowie Opus Dei, a o zawłaszczenie rządu przez tę organizację media oskarżały PiS. Trudno więc w tym układzie stworzyć alternatywę. Bo jeśli niedługo będą wybory, a do tego zmierza polityka Giertycha (ba, on jest ich pewny!), elektorat zrzuci winę na LPR - za brak poparcia rządu.

Jak Dmowski
LPR znalazła się w sytuacji podobnej do UPR. Z tą tylko różnicą, że w ostatnich latach miała sukcesy, była blisko współrządzenia, ma dostęp do ogromnych budżetowych subwencji. A upadek z wysokiego konia boli znacznie bardziej. Narodowcy w trudnych chwilach, gdy groźba klęski zagląda w oczy (za kilka miesięcy wybory samorządowe), powinni powziąć spójną strategię. Gdy notowania spadały, zawsze w historii szukali sojuszników. Co więcej, Roman Dmowski zasiadał w parlamencie rosyjskim, gdy dostrzegł, że w ten sposób coś można ugrać dla Polski. Dziś obiektywnie widać, że jego imiennik Giertych nie gra ani na Polskę, ani nawet na partię, a na siebie i kult jednostki. Tylko patrzeć, gdy - wzorem UPR - prezes LPR dojdzie do wniosku, że sukces partii zagwarantuje start Platformy Romana Giertycha. Tylko że Janusz Korwin-Mikke był popularniejszy niż jego partia. Współtowarzysze Romana Giertycha dziś skupiają się wokół "wodza" i ślepo za nim brną. Wydaje się, że w przepaść. Czy więc ci, którzy widzą przyszłość we współpracy z PiS, mają iść na dno wraz z nimi? Czy lepiej, wzorem Dmowskiego, stać się mniejszym partnerem PiS i w koalicji z Kaczyńskimi grać na obronę narodowych interesów i podtrzymanie obecności ruchu narodowego w parlamencie? Na to pytanie musi sobie jutro odpowiedzieć ponad 50 członków Rady Politycznej LPR.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2006-04-18

Autor: ab