Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Liczy się to, co w środku

Treść

Rozmowa z Tomaszem Gollobem, najlepszym polskim żużlowcem Kiedy pierwszy raz usiadł Pan na żużlowym motocyklu? - Pierwszy raz - w ogóle - chyba tuż po tym, jak zacząłem chodzić (śmiech). Ale zanim usiadłem na motorze żużlowym, musiałem przejść długą drogę, próbowałem swych sił w różnych dyscyplinach sportu, wreszcie w wieku mniej więcej 17 lat wybrałem kierunek, w którym podążam do tej pory. Co Pana wówczas zafascynowało w tej dyscyplinie? - Mnóstwo czynników. Przede wszystkim poczucie prędkości. To jest niesamowite: ruszać z bloków i na pełnym gazie w ciągu 60 sekund pokonywać cztery okrążenia, jechać na granicy ryzyka, podejmować odważne decyzje, wybierać odpowiednie tory jazdy, wyprzedzać rywali. To piękny sport, a do tego dochodzi uczucie, gdy przebywa się w środku stadionu, widzi publiczność na trybunach - trudne do opisania, niezwykłe. Dziś jest podobnie? Po 20 latach przygody z żużlem nadal odczuwa Pan ten sam dreszczyk emocji? - Żeby jeździć na żużlu, trzeba to rozumieć i kochać. Ja kocham, lubię się tym sportem bawić, lubię zwyciężać, co mnie cały czas nakręca i daje motywację na kolejne lata startów. Mimo że żużel jest moim zawodem, pozostaje przede wszystkim pasją i od początku do końca daje mi ogromną frajdę i przyjemność. Nie wyobrażam sobie zresztą, aby mogło być inaczej. Pierwszy złoty medal mistrzostw Polski wywalczył Pan w roku 1992, mistrzostw świata - pięć lat później. O ile Tomasz Gollob zmienił się od tego czasu? - Przybyło mi lat, doświadczeń, ale poza tym większość rzeczy robię podobnie albo wręcz tak samo. Oczywiście kolejne starty pozwalają mi dostrzegać i eliminować więcej błędów, nie zawsze się to udaje, ale robię wszystko, by iść do przodu i się rozwijać. Myślę i chyba nie jestem w tym odosobniony, że tych sukcesów na koncie powinienem mieć sporo więcej. Niestety często, szczególnie w ostatnich latach, na przeszkodzie stawały mi kontuzje, urazy, wypadki. Dopiero w ostatnim sezonie poważniejszych przygód udało mi się uniknąć, utrzymałem równą, wysoką formę praktycznie przez cały czas i to zaowocowało brązowym medalem. Najcenniejszym w karierze? - Zawsze najmilej wspomina się ostatni sukces, jest po prostu najświeższy. Ale czy był najcenniejszy? Nie wiem, każdy, który zdobyłem, ma dla mnie ogromną wartość, poprzedziła go gigantyczna praca, poświęcenie. Oczywiście zapewnić sobie sukces w Bydgoszczy, na swoim stadionie, przed swoją publicznością, faktycznie było czymś wyjątkowym. Co takiego ma w sobie bydgoski tor, iż tak doskonale się Pan na nim czuje? - Wychowałem się na nim i myślę, że ten tor mnie pokochał - z wzajemnością. Potrafię wykorzystać jego specyfikę, znam doskonale każdy jego fragment. Po 20 latach żużel ma jeszcze przed Panem jakieś tajemnice? - Oczywiście. To nie jest tak, że cały czas korzystam z wcześniej zdobytej wiedzy i nie muszę się uczyć. Gdybym wychodził z takiego założenia, mógłbym się pożegnać z marzeniami. Nauka trwa nieustannie, każdego roku pojawiają się jakieś nowinki, z których wszyscy korzystamy, wdrażamy w życie. I o to chyba chodzi. Jakie cechy powinien mieć dobry żużlowiec? - Ciężkie pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. Każdy z nas ma jakieś cechy, predyspozycje, jest do czegoś stworzony. Wiem tylko, i to będzie najlepsza odpowiedź na pańskie pytanie, że poprzez pracę, poświęcenie i wyrzeczenia można dojść do najwyższych szczytów. To jest jedyna metoda, w związku z czym ja preferuję i stawiam na pracę. Oczywiście do tego dochodzi talent, smykałka do motocykli, nieustępliwość w dążeniu do wyznaczonego celu. A gdzie tkwią najmocniejsze strony Tomasza Golloba? - Niech to pozostanie tajemnicą. Na pewno nie jestem zawodnikiem doskonałym, mam rezerwy, mam co poprawiać. Ideałów zresztą nie ma, ważne jedynie, by do nich ciągle dążyć. Człowiek czy maszyna? Który z tych "elementów" ma większy wpływ na wynik? - Sprawiedliwie byłoby pół na pół. Na najwyższym poziomie troszkę bardziej liczy się jednak człowiek, choć sprzęt musi być tak samo perfekcyjnie przygotowany do rywalizacji. Pan słynie z tego, iż jest znakomitym mechanikiem. Na ile to pomaga? - Od dłuższego czasu nie ingeruję już w silniki, od tego są mechanicy. Ufam im, kiedy przychodzą i mówią, że zrobili wszystko, by motor jechał jak najlepiej może, nie poprawiam ich pracy. Owszem, jakieś drobne regulacje cały czas wykonuję, ale to naturalne. Sportowcom nie powinno się wypominać wieku, ale Pan ma 37 lat i ciągle znajduje się na samym szczycie, czerpie ze sportu radość, odnosi sukcesy i ma ochotę sięgać po więcej. Jak długo? - Pewnie kilka lat. I ma pan rację, mówiąc, że sportowcom nie powinno się wypominać wieku. Bo jakie tak naprawdę ma on znaczenie? Liczy się to, co człowiek ma w środku, metryka nie oddaje całej prawdy. Wciąż marzy Pan o mistrzostwie świata, to będzie plan na przyszły sezon? - Przyznam szczerze, że czuję się tak, jakbym ten złoty medal raz, czy dwa razy już zdobył. Ale nie zaprzeczę, myślę o nim, chciałbym go wywalczyć, bo zawsze i wszędzie stawiam przed sobą najwyższe cele. W innym przypadku nie byłoby chyba w ogóle sensu stawać do walki. Niczego jednak nie obiecam poza tym, że dam z siebie wszystko i zrobię, co w mojej mocy. Pozytywne nastawienie, wiara to podstawa, ale jak będzie - przekonamy się. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-10-29

Autor: wa