Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Libia na krawędzi kryzysu humanitarnego

Treść

Ministrowie spraw zagranicznych obradują w Genewie, aby rozwiązać problem coraz bardziej realnego kryzysu humanitarnego, jaki zawisł nad objętą zamieszkami Libią. Dziesiątki tysięcy emigrantów, w tym także wielu z Egiptu, koczuje obecnie na granicy libijsko-tunezyjskiej, a z każdą godziną ich liczba rośnie. Mimo że duża część Libii jest już w rękach opozycjonistów, to jednak stolicę państwa - Trypolis, którą zamieszkuje aż 2 spośród 6,5 miliona obywateli, wciąż kontroluje reżim Kadafiego.
Zdaniem obradujących w Genewie dyplomatów, pomoc będzie konieczna szczególnie dla ponad 100 tys. uchodźców, którzy uciekli z Libii. Obecnie co najmniej 1000 osób na godzinę stara się przekroczyć granicę z Tunezją. Z relacji przedstawicieli ONZ odbywa się to jednak w całkowitym chaosie. Aby nieco załagodzić panujący nieporządek, Organizacja próbuje jednocześnie stworzyć przygraniczny obóz dla uchodźców. Jak informują media, sytuacja z godziny na godzinę staje się jednak coraz bardziej dramatyczna. Liczba osób, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów, jest dużo większa niż w poprzednich tygodniach. Lokalne władze starają się umieszczać najbardziej potrzebujące osoby w schronach, szkołach i przytułkach, lecz - jak podkreślają - nie będą w stanie zapewnić opieki wszystkim potrzebującym. Powoli już bez czekania na wspólną decyzję ONZ poszczególne kraje zdecydowały się na wysyłanie pomocy. Między innymi francuski premier Fran÷ois Fillon poinformował, że jego kraj wyśle do kontrolowanego przez libijską opozycję Bengazi dwa samoloty z pomocą medyczną. - Za kilka godzin do Bengazi wylecą dwa samoloty z lekarzami, pielęgniarkami, sprzętem medycznym i lekami. Będzie to początek ogromnej operacji humanitarnej dla osób z wyzwolonych terytoriów - powiedział Fillon. Także coraz więcej statków i samolotów przybywa do Tunezji, aby przyspieszyć ewakuację zagranicznych pracowników zatrudnionych w Libii, najczęściej przy wydobyciu ropy. Tunezyjczycy z Czerwonego Krzyża stwierdzają, że już obecnie sytuację na granicy można określić mianem "kryzysu humanitarnego" i podkreślają, że nie obędzie się bez pomocy międzynarodowej. Służby medyczne twierdzą, że za około trzy tygodnie uchodźcy zaczną odczuwać braki w żywności, wodzie i lekach.
Wczoraj walki toczyły się w miejscowości Misrata. Relacje napływające z tego miasta są częstokroć sprzeczne. Część korespondentów donosi, że jest ono nadal w rękach zwolenników Kadafiego, inni informują, że rządzi w nim już opozycja. We wczorajszych walkach przeciwnicy Kadafiego odparli atak sił lojalnych wobec pułkownika w pobliżu miasta i zestrzelili samolot wojskowy. Natomiast samoloty sił wiernych Kadafiemu zbombardowały skład broni w Ajdabija we wschodniej części kraju, którą kontroluje opozycja. Natomiast sam pułkownik żalił się amerykańskiej telewizji ABC, że został porzucony przez Zachód. - Jestem zaskoczony, że mamy sojusz z Zachodem w celu walki z Al-Kaidą, a teraz, kiedy walczymy z terrorystami, zostaliśmy porzuceni - cytuje wypowiedź Kadafiego PAP. Kadafi stwierdził też, że "wszyscy Libijczycy go kochają".
Kolejnym państwem świata arabskiego, w którym wybuchają niepokoje skierowane przeciwko aktualnym władzom, jest Oman. Demonstranci z miasta Suhar, domagający się reform i poprawy warunków życia, zablokowali drogi do portu i rafinerii. Wcześniej doszło do strać z policją, w których według źródeł medycznych zginęło już sześć osób. To pierwsze tego typu zajścia w spokojnym do tej pory kraju, jakim jest Oman. Jak podkreślają eksperci, jest to wynik całej fali antyrządowych demonstracji, które objęły w ostatnim czasie świat arabski. Aby złagodzić napięcia, rządzący krajem sułtan Kabus ibn Said as-Said wprowadził zmiany w rządzie oraz obiecał utworzenie 50 tys. miejsc pracy w instytucjach rządowych i wypłacenie szukającym zatrudnienia bezrobotnym zapomogi w wysokości 390 USD miesięcznie.
Po kilku dniach spokoju demonstracje wróciły na ulice stolicy Bahrajnu, Manamy. Manifestujący zablokowali wejście do budynku parlamentu, uniemożliwiając przeprowadzenie posiedzenia 40-osobowej Rady Konsultacyjnej wybieranej przez króla wyższej izby parlamentu. W innym proteście setki osób domagały się odejścia króla, szejka Hamada ibn Isy al-Chalify, oraz rozwiązania rządu. Opozycja w Bahrajnie domaga się przekształcenia kraju w rzeczywistą monarchię konstytucyjną zapewniającą obywatelom większy wpływ na rządzenie. Żądają także, by rodzina królewska zrezygnowała z uprawnień do stanowienia prawa i obsadzania wszelkich stanowisk politycznych, a także zajęła się kwestią dyskryminacji szyitów - stanowiących ok. 70 proc. ludności - przez rządzącą mniejszość sunnicką.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-03-01

Autor: jc