Leżący skrzypek w położonej sztuce
Treść
Tak najkrócej można by zrecenzować "Rzeźnię", której premiera - firmowana przez Teatr Narodowy - rozpoczęła nowy sezon na scenie Teatru Małego. Niestety, nie jest to udane przedsięwzięcie. I to pod każdym względem.
Napisana 35 lat temu jako słuchowisko radiowe "Rzeźnia" wielokrotnie była przenoszona na scenę. Ale każde takie przeniesienie wymaga adaptacji scenicznej, albowiem rzeczą oczywistą jest, że innymi prawami dramaturgii rządzi się teatr radiowy, a innymi teatr żywego planu. W najnowszym wystawieniu sztuki zawiodło wszystko, począwszy od wyciągniętej z lamusa "Rzeźni", poprzez niezupełnie czytelną jej adaptację sceniczną, po reżyserię i wykonanie aktorskie.
Jeśli idzie o sam tekst, wyznam szczerze, iż mam już serdecznie dość nihilistycznych sztuk, których głównym "walorem" jest temat zabijania i straszenie widza śmiercią. A takim "horrorem" jest właśnie "Rzeźnia". To prawda, że tekst po pewnej modyfikacji wpisuje się w obecną rzeczywistość, że konteksty współczesne przydają mu dodatkowych znaczeń. Ale wystarczy już, że te współczesne konteksty i obecna rzeczywistość mają swoje odzwierciedlenie (nierzadko karykaturalne) w mediach.
W sztuce przedstawianej w Teatrze Małym przybytek jednej z najpiękniejszych i najsubtelniejszych ze sztuk - filharmonię - zamienia się w rzeźnię, a główny bohater, Skrzypek (Marcin Przybylski) zamienia smyczek na rzeźniczy nóż, którym za chwilę wykona koncert na dwa woły, obuch, nóż i siekierę. Ta metafora zagłady kultury (wyrażona symbolicznie złamaniem skrzypiec) i nadciągającego triumfalnie barbarzyństwa (ryk zarzynanych zwierząt), a tym samym zagłady współczesnej cywilizacji budzi grozę i nie pozostawia żadnej nadziei. Żadnej, bo skrzypek - nie chcąc uczestniczyć w zabijaniu i nie chcąc przyczyniać się do owej zagłady kultury - popełnia samobójstwo.
Marcin Przybylski w roli Skrzypka jest nieprzekonywający. Zbędna nadekspresja i wykrzykiwanie kwestii odbiera tej postaci jej dramat. Ponadto nie poddaje swego bohatera wyraźnej metamorfozie, jakiej przecież powinien podlegać Skrzypek. Nie wiadomo też, dlaczego pani reżyser każe aktorowi większość tekstu wygłaszać z pozycji leżącej. Natomiast niewątpliwą zaletą jest umiejętność gry na skrzypcach Marcina Przybylskiego. Tak jak w przypadku Joanny Trzepiecińskiej (rola Flecistki) gra na flecie. I - jak widać z przedstawienia - były to chyba jedyne powody, dla których obsadzono oboje aktorów w tych rolach. Innych nie znajduję.
W roli Matki Skrzypka występuje Gabriela Kownacka - pierwsze sceny interesujące, potem jakby zabrakło koncepcji. Dyrektora filharmonii gra Wojciech Malajkat, niestety stosuje swoje znane z rozmaitych komedii fars numery, które nijak mają się do reszty. Najbardziej przekonywający jest Zbigniew Zamachowski w roli Paganiniego, który zamienił się w rzeźnika.
Niestety, jest tu wiele podstawowych błędów reżyserskich, jak zbyt długie pauzy nieuzasadnione artystycznie, brak point, niespójność obrazów jako całości, brak finału, pozwolenie aktorom, by każdy grał po swojemu i dla siebie itd. Wszystko to każe zadać pytanie: po co było wyciągać z lamusa ten tekst.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Rzeźnia" Sławomira Mrożka, reż. Agnieszka Lipiec-Wróblewska, scen. Andrzej Witkowski, muz. Maciej Małecki, Teatr Mały, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2005-09-16
Autor: ab