Lepiej nie znaczy dobrze
Treść
Było lepiej niż w Kownie, ale też nie można powiedzieć, by we wtorkowy wieczór w Pireusie piłkarska reprezentacja Polski jakoś oczarowała. Pokazała jednak, że potrafi w miarę przyzwoicie zabezpieczyć dostęp do własnej bramki, gdy linią defensywną kieruje Michał Żewłakow. Jest tylko jeden problem - 35-letni zawodnik rozegrał tego dnia ostatnie spotkanie w narodowych barwach. Już wcześniej skreślił go trener Franciszek Smuda.
Po piątkowej katastrofie i kompromitacji w spotkaniu z Litwą oczekiwaliśmy, że nasi postarają się zatrzeć fatalne wrażenie i zagrają o klasę lepiej. Lepiej było, ale tylko trochę. Przede wszystkim Biało-Czerwoni nie popełnili tylu prostych błędów w obronie, które nie przystoją reprezentantom. Spokój wniósł Żewłakow, którego rutyna i umiejętności podziałały mobilizująco na Arkadiusza Głowackiego. Jeden z najsłabszych aktorów żenującego widowiska w Kownie we wtorek poczynał sobie z dużo większą pewnością, choć oczywiście nie można powiedzieć, że defensywa stanowiła monolit nie do przejścia. Nie stanowiła, Grecy stworzyli kilka doskonałych sytuacji, których na szczęście nie wykorzystali. Skuteczną zaporą okazał się Grzegorz Sandomierski w bramce, interweniujący z wyczuciem. Wracając do pary Żewłakow - Głowacki: wydawać by się mogło, że powinna przygotowywać się pod kątem Euro, bo najprawdopodobniej lepszej Smudzie nie uda się znaleźć. Kamil Glik czy Tomasz Jodłowiec nie prezentują klasy i umiejętności gwarantujących wymaganą jakość, a liczenie na Manuela Arboledę przypomina rozpaczliwą próbę chwytania się brzytwy przez tonącego. Niestety, selekcjoner będzie musiał kombinować, bo Żewłakow pożegnał się z narodową drużyną. Sam przyznał, że czuje się w kadrze osobą zbędną. - Smuda ma do mnie określony stosunek - powiedział. Wtorkowy wieczór pokazał, że mimo 35 lat i nie najwyższej formy rutynowany stoper wciąż nie ma sobie równych w kraju. To, przy całym szacunku dla niego, trochę przerażające.
W Pireusie Polacy nie stracili gola, to plus, niestety, też nie strzelili. A okazji ku temu mieli kilka, szczególnie Robert Lewandowski, który tuż po przerwie wręcz musiał trafić do siatki przeciwników. Nie trafił, bo zamiast uderzyć prostymi środkami, wdał się w niepotrzebny drybling, chaotyczny, bezsensowny, i szansę zaprzepaścił. Ten fakt w pewien sposób zobrazował ofensywne poczynania Biało-Czerwonych. Nasi chcieli, to nie budzi wątpliwości, ale może za bardzo, stąd w ich grze sporo było niedokładności, brakowało ostatniego, dobrego podania. Wyraźnie bez formy jest Ludovic Obraniak, który w zamyśle selekcjonera miał być reżyserem gry, odpowiedzialnym za jej kreowanie. - Brakuje mu regularnych występów w klubie. Stać go na wiele więcej - przyznał Smuda, który ogólnie był zadowolony ze swych podopiecznych. - Remis można zaakceptować, choć w takiej sytuacji, jaką miał Lewandowski, trzeba strzelić bramkę. Graliśmy w dobrym tempie przez 90 minut, gdyby w Kownie było takie boisko, a nie kartoflisko, to wygralibyśmy 5:0 - powiedział, a raczej chyba się zagalopował. Gdyby, gdyby... W sporcie gdybanie nie ma sensu, mecz z Litwą zakończył się wynikiem 0:2, we wtorek fatalna murawa nie przeszkodziła Hiszpanom, którzy pewnie zwyciężyli 3:1.
Dwa marcowe mecze Biało-Czerwonych za nami, oba toczyły się w kiepskiej atmosferze związanej ze stylem gry, bezpodstawnymi (jak przekonują piłkarze) oskarżeniami jednego z tabloidów o niemoralne prowadzenie się i bojkotem mediów. Zaniepokoiły, bo udowodniły, że na kilkanaście miesięcy przed mistrzostwami reprezentacja nie przypomina drużyny z krwi i kości, w której wszystkie mechanizmy funkcjonują jak należy, albo przynajmniej funkcjonować zaczynają. Niewiele dały, bo zarówno Litwa, jak i Grecja nie posłały do boju najlepszych graczy, oszczędzając przy tym zdrowie i kości tych, którzy na boisku się pojawili. Kartofliska w Kownie i pustych trybun w Pireusie można było uniknąć, gdyby ktoś z wyobraźnią wcześniej postanowił, że spotkania narodowej drużyny powinny się odbywać w kraju, na nowoczesnych stadionach w Krakowie, Warszawie, Kielcach, Lubinie czy Gdyni.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-03-31
Autor: jc