Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Lekarze nie chcą ratować noworodka

Treść

Kanadyjskie małżeństwo Isaaca i Rebecki Mayów desperacko walczy o życie nowo narodzonego synka. Szpital w Edmonton chce odłączyć małego Isaiah May od respiratora. Dziecko urodziło się po 40-godzinnym porodzie, było owinięte pępowiną i niedotlenione. Okazuje się, że jego rodzina nie jest odosobniona w cierpieniu. Analogiczne procedury kanadyjskich szpitali są szokująco popularną praktyką. Personel zaniedbuje podstawowe obowiązki i okłamuje rodziców najmniejszych pacjentów borykających się z najcięższymi chorobami.
Mayowie zaskarżyli do sądu w Albercie wydany przez szpital nakaz, by w ciągu 90 dni odłączyć trzymiesięczne dziecko od aparatury podtrzymującej życie, po tym, gdy w trakcie porodu zostało pozbawione tlenu przez owinięta wokół szyi pępowinę. Werdykt ma zapaść 27 stycznia. Doktor Paul Byrne, lekarz który od blisko 50 lat zajmuje się chorymi dziećmi i który doradzał m.in. w sprawie Isaaca i Rebecki, opowiedział portalowi Lifesitenews, jak szpital dziecięcy Stollery odmówił chłopcu pomocy. Podłączając dziecko do aparatury wspomagającej oddychanie, lekarze nie przeprowadzili testów krwi, które wykazałyby stopień niedotlenienia, szpital odmówił wykonania tracheotomii, która jest standardem w podobnych przypadkach. - Takie rzeczy dzieją się dużo częściej, niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę - podkreślił. Mark Pickup, doradca do spraw związanych z osobami niepełnosprawnymi, zaangażowany w sprawę rodziny Mayów, zwraca uwagę, że szpital powinien uszanować wolę rodziców i nie odłączać dziecka od respiratora. - Pozwólmy innym lekarzom przyjrzeć się tej sprawie. Być może znajdziemy wyjście pozwalające na ratowanie życia - skwitował.
Jak powiedziała przed sądem Rebecka May, w szpitalu zdiagnozowano u jej synka śmierć mózgową, a lekarze przewidzieli, że dziecko nie będzie rosło, nie będzie się poruszało i przeżyje zaledwie kilka dni. Tymczasem trzymiesięczny już dziś Isaiah rośnie, przybiera na wadze (o prawie 5 kg), otwiera oczy, a jego źrenice się rozszerzają, układ wydalniczy działa samodzielnie. Isaiah rusza rękami, ramionami i stopami z narastającą częstotliwością; unosi także klatkę piersiową. Przyciąga kolanka do brzucha, podnosi stopy bez jakiejkolwiek stymulacji - napisała w oświadczeniu dla sądu matka.
Małżeństwo przeżyło szok, kiedy w ubiegłym tygodniu odebrało ze szpitala list informujący o tym, że nie ma żadnej poprawy stanu zdrowia ich dziecka, i dlatego zapadła decyzja o odłączeniu od respiratora. Diagnoza nie zmieniła się - napisał szef Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej dla Noworodków Ernest Phillipos. Nie ma nadziei na polepszenie stanu zdrowia Isaiah - podkreślił. Młodzi rodzice pozwali szpital i służbę zdrowia w stanie Alberta do sądu, oczekując odstąpienia od nakazu odłączenia niemowlęcia od aparatury. Domagają się również wglądu do dokumentacji lekarskiej, dotyczącej stanu zdrowia chłopca.
- Nigdy nie miałem takiego przypadku, by nakazano odłączyć dziecko od respiratora. Nigdy tego nie zrobiłem"- stwierdził dr Byrne.
- To straszna sytuacja - komentuje Mary Ellen Douglas z Campaign Life Coalition. - Rodzice musieli błagać o pomoc dla swojego dziecka i kiedy tej pomocy udzielono, a niemowlę na nią zareagowało, to szpital zdecydował, że niemowlę musi umrzeć i nie robi absolutnie nic, by mu pomóc - stwierdziła.
Tymczasem, jak twierdzi Sam Sansalone, współprzewodniczący Stowarzyszenia Konsultacyjnego dla Rodzin działającego przy szpitalu dziecięcym w stanie Alberta w mieście Calgary i ojca urodzonej w Kanadzie osiem lat temu dziewczynki z zespołem Pataua, "głęboko niepełnosprawne dzieci są w sposób umyślny i nagminny pozbawiane interwencji ratujących życie". - Jasne instrukcje, przynajmniej w tamtym czasie, nakazywały, nie ratować życia niepełnosprawnych dzieci - podkreślił Sansalone cytowany przez portal Lifesitenews. Jego zdaniem, chore dzieci miały umrzeć "nawet jeśli w ramach interwencji niezbędne były rutynowe i niekwestionowane działania, jak w przypadku dzieci zdrowych". Jego córka Katya urodziła się z wadą serca. Sansalone'owie stoczyli prawdziwą batalię ze szpitalem dziecięcym w Toronto, by poddał dziecko operacji serca, której wymagało. Na początku odmówił, tłumacząc, że zabieg nie jest rozwiązaniem. - Najpierw powiedzieli, że mamy wybór, ale później starali się wpłynąć na nas, podając nam nieprawdziwe informacje dotyczące stanu zdrowia córki - dodał.
Sansalone zawdzięcza swój sukces po części temu, że jego żona jest lekarzem i pomogła w przeprowadzeniu badań córeczki. Wyniki z kolei spowodowały, że "nie było łatwo ich oszukać i wprowadzać w błąd". Mężczyzna poinformował portal, że pewnego razu zauważył, że lekarz w swojej karcie pacjenta posiadał informacje, które były sprzeczne z "informacjami" szpitala o stanie zdrowia jego córki. - Kiedy próbowałem je przeczytać, lekarz szybko je schował, tak żebym nie mógł ich zobaczyć - powiedział Sansalone. Zaznaczył, że doświadczenie jego i jego żony przypomina sytuację, w jakiej znajduje się teraz rodzina Mayów, których dziecko przebywa w szpitalu dziecięcym Stollery Children's Hospital w Edmonton. - Słyszałem, że odmawiano im wglądu do karty pacjenta, czytania jej i oglądania wykresów - zaznaczył Sansalone. - Jest to zwyczajnie nielegalne, bo rodzice mają całkowite prawo wglądu w kartę, ile razy tylko zechcą zasięgnąć informacji - dodał. Podkreślił, że kiedy rodzice bardziej interesują się zdrowiem dziecka, szpitalny personel inaczej się zachowuje, ponieważ pracuje efektywniej. - Straszne rzeczy dzieją się za plecami rodziców - stwierdził. Sansalone wspomniał również przypadek Annie Farlow, dziewczynki cierpiącej na to samo schorzenie, co jego córka. Zmarła pięć lat temu właśnie w szpitalu w Toronto. We wrześniu i październiku ubiegłego roku na łamach jednej z gazet matka Annie - Barbara opowiedziała historię, jak ona i jej mąż zostali zmyleni błędnymi informacjami i okłamani przez lekarzy, którzy - jak stwierdzi - nie byli zainteresowani niesieniem pomocy niezbędnej do uratowania życia ich córki. Annie urodziła się w wyjątkowo dobrym stanie jak na jej chorobę, ale po 80 dniach zaczęły się problemy z oddychaniem. Rodzice przystali na namowy pediatrów i personelu szpitala, by nie podłączać dziewczynce rurki, dlatego dziecko wkrótce zmarło.
Kobieta przeanalizowała badania lekarskie. - Byłam zszokowana tym, co tam znalazłam - mówi na łamach prestiżowego czasopisma "Hastings Center Report". Okazało się, że specjaliści od intensywnej opieki medycznej nie przeprowadzili resuscytacji. Nie poinformowano jej również, że od piątego dnia życia dziecka, pojawiały się sygnały świadczące o pogarszaniu się zdrowia dziewczynki. Anulowano zlecenie badań lekarza nadzorującego funkcjonowanie układu oddechowego. - Do dziś jest dla nas niejasne, czy można było zapobiec śmierci naszej córki. Dusząc się powoli, Annie strasznie cierpiała. Nie uratowano jej życia ani nawet nie uśmierzono bólu" - opowiada zrozpaczona matka.
O innym przypadku, podobnym do sprawy rodziny Mayów i ich syna, poinformowała Telewizja CTV Edmonton. Tym razem wygrali rodzice, których determinacja uratowała dziecku życie. Turner Kersey urodził się trzy lata temu, 14 tygodni przed terminem. Diagnoza: ciężkie uszkodzenie mózgu spowodowane niedotlenieniem podczas porodu. Lekarze powiedzieli, że chłopiec do końca życia będzie w stanie wegetatywnym i naciskali rodziców, by odłączyć go od aparatury podtrzymującej życie.
- Stoczyliśmy długą batalię, by posłuchano naszego zdania - stwierdziła Brandy Kersey, matka Turnera. - Powiedzieli, byśmy odłączyli od niego aparaturę, że powinniśmy pozwolić życiu obrać własny kurs - dodała. Rodzina nie pozwoliła jednak zabić swojego dziecka, co więcej - wymusiła przeprowadzenie operacji. Efekt? Dziecko robi wszystko to, czego - jak mówili lekarze - nigdy nie będzie mogło robić. Chodzi, mówi, tańczy, śpiewa, liczy do dwudziestu.
Wojciech Kobryń
Nasz Dziennik 2010-01-22 nr 18

Autor: jc