Lectio Divina #18 Miłujcie waszych nieprzyjaciół / Mt 5,43-48
Treść
Wydaje się, że ten tekst można zrozumieć w następujący sposób, że miłość nieprzyjaciół, do której Chrystus Pan zachęca, nie ma oczywiście charakteru afektywnego, tak jak to się pojawia w małżeństwie, czy pomiędzy rodzicami a dziećmi, czy czasem między przyjaciółmi.
Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego Będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,43–48).
A zatem, na co przede wszystkim zwraca naszą uwagę ten fragment Ewangelii według św. Mateusza, który czytamy? Po pierwsze to wprowadzenie, które już spotykaliśmy wcześniej, czyli powiedzenie słyszeliście, że powiedziano, a Ja wam powiadam. Uwrażliwia nas to na perspektywę, że Pan Jezus dokonuje tutaj nie tylko egzegezy Starego Testamentu, ale również prostuje egzegezę błędną, która w Jego czasach miała miejsce.
Jak popatrzymy na fragment, z którym tutaj mamy do czynienia, to widzimy zestawienie przykazania miłości z Księgi Kapłańskiej: będziesz miłował swego bliźniego z dodatkiem a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził, który mniej więcej pochodzi z czasów Pana Jezusa i był przykazaniem grupy, która gromadziła się w Qumran nad Morzem Martwym. Prawdopodobnie chodzi o sektę Esseńczyków, opisywaną przez Józefa Flawiusza. Mieli oni właśnie przykazanie, żeby nienawidzić swoich nieprzyjaciół. Myślę, że to może być bardzo symptomatyczny obraz, dlatego że to byli ludzie, którzy cieszyli się niezwykłym autorytetem ze względu na swoje ascetyczne życie, wielką miłość do Tory, a więc do Bożego Prawa. Takim bardzo rygorystycznym przestrzeganiem przepisów, wysokimi wymaganiami, które sobie stawiali, konsekwentnym zmaganiem się ze swoją słabością, żeby tym właśnie wymaganiom pozostać wiernym, zyskiwali olbrzymi autorytet. Możemy zauważyć tutaj, że ten autorytet w pewnym sensie nawet przewyższył autorytet Słowa Bożego, dlatego że do Pisma Świętego, które było w Księdze Kapłańskiej, dodawano to przykazanie sekty Esseńczyków, niejako zrównując je z mocą i powagą Prawa.
Możemy to odczytać również jako pewnego rodzaju ostrzeżenie dla nas. Myślę, że często spotykaliśmy w Kościele też różnego rodzaju skandale. Ostatnio, kiedy liderzy, różnych nowych ruchów (mam tu na myśli również te ruchy, które miały miejsce we Francji) nagle okazywali się ludźmi, którzy krzywdzili słabszych od siebie, czy dopuszczali się różnego rodzaju przestępstw i nadużyć. Byli postrzegani powszechnie jako ludzie niezwykle prawi, pobożni, nadający się nawet do procesów kanonizacyjnych czy beatyfikacyjnych, a po ich śmierci wychodziły różnego rodzaju problemy, których oni byli autorami.
Tu jest odwołanie do tego, o czym mówiliśmy wcześniej, kiedy czytaliśmy ten fragment 4. rozdziału Reguły, kiedy św. Benedykt mówił, żeby dobro, które w nas jest, przypisywać Bogu, a zło, które jest przypisywać wyłącznie sobie. Nie można pozwolić, aby ktoś w naszym życiu miał większy autorytet od Pana Boga. Tutaj Pan Jezus nas na to uwrażliwia i dobrze, żebyśmy sobie popatrzyli na to i takich niezbyt katolickich elementów do naszego rozumienia Pisma Świętego nie przerzucali. To jest pierwszy wniosek: zobaczyć, w jaki sposób rozumiemy naukę Chrystusową.
Drugi wątek dotyka troszeczkę tego, o czym mówiliśmy ostatnio, kiedy rozważaliśmy postać ks. Jerzego Popiełuszki. Przywoływaliśmy wówczas ten fragment z Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21). Patrzyliśmy też na kwestię języka, którym się posługujemy i którym tworzymy świat, w którym tak naprawdę żyjemy. Natomiast w tym wypadku, można tak powiedzieć, Chrystus posuwa się o krok dalej, dlatego, że nie mówi już tylko o kwestii języka, ale również o kwestii bardzo ukrytej, osobistej, o wewnętrznej decyzji, czyli o wyborze pomiędzy miłością a nienawiścią.
Wydaje się, że ten tekst można zrozumieć w następujący sposób, że miłość nieprzyjaciół, do której Chrystus Pan zachęca, nie ma oczywiście charakteru afektywnego, tak jak to się pojawia w małżeństwie, czy pomiędzy rodzicami a dziećmi, czy czasem między przyjaciółmi. W tym wypadku zaangażowane są również kwestie emocjonalne, w pozytywnym sensie tego słowa. Ale miłość wobec nieprzyjaciół, w takim wymiarze minimum, oznacza, że zgadzamy się na to, żeby ta osoba, która wyrządza mi krzywdę, która jest dla mnie wyzwaniem, która jest dla mnie problemem, żeby również i ona dostąpiła radości życia wiecznego. Miłuję mojego nieprzyjaciela czyli zgadzam się na to, o to się modlę za niego, za nią, o to Pana Boga proszę, żeby również ta osoba dostąpiła zbawienia, że nie będzie dla mnie problemem żyć z tą osobą na wieki w Królestwie Bożym. W pewnym sensie można powiedzieć tak, że dlatego jest przykazanie miłości, obejmujące wszystkich ludzi.
Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie mieszkanie w jednym domu z kimś, kogo nienawidzimy? Z życia wiemy, że ludzie często w taki sposób żyją. Wiemy na przykład, że są takie małżeństwa, które się bezinteresownie nienawidzą, czy żyje się z teściową, czy z jakimś wujkiem, czy z sąsiadem, którego się nienawidzi, ale to jest męka, a nie życie. Więc analogicznie możemy sobie wyobrazić, jak by wyglądało nasze życie wieczne, gdybyśmy musieli żyć z tymi, których nie akceptujemy. I stąd taka rada, takie uwrażliwienie Chrystusa Pana, żeby przyjąć, zaakceptować ludzi takich jakimi są – właśnie przyjąć ich – naszych nieprzyjaciół po to, żeby można było z nimi żyć wiecznie w niebie. Czyli postawić pierwszy krok.
Kładę akcent na to sformułowanie: „postawić pierwszy krok”, czyli podjąć decyzję. Dlatego że – jak dobrze zdajemy sobie z tego sprawę – kiedy podejmujemy jakąś decyzję, np. że się ktoś ożeni, że wyjdzie za mąż, że będzie mieć dziecko, że podejmie pracę, że się wyprowadzi, że napisze książkę, czy jakiekolwiek jeszcze inne decyzje podejmie, jest to dopiero pierwszy krok. I my tak do końca nie wiemy, do czego nas to doprowadzi, bo nie wiemy, jakie będzie to dziecko, jaki będzie współmałżonek, jaka będzie to praca, jaka będzie ta książka, jak mi się będzie mieszkało w nowym miejscu, i tak dalej. Ta pierwsza decyzja, którą podejmuję, pociąga za sobą szereg kolejnych, które logicznie z niej wynikają, czyli tak naprawdę podjęcie decyzji w pewnym sensie nie jest rozstrzygnięciem problemu, ale rozpoczęciem pewnego procesu, który będzie trwał w naszym życiu dłużej bądź krócej w zależności od tego, jakiej wagi czy jakiego rozmiaru jest ta decyzja, którą podjęliśmy.
I tutaj tak samo wezwanie Pana Jezusa, żeby modlić się za tych, którzy nas nienawidzą i miłować ich, jest początkiem pewnego procesu przywracania komunii, czyli przywracania wspólnoty. W dużej mierze nie zależy on tylko od nas, dlatego że w potocznym rozumieniu tych rad możemy to odczytywać w taki sposób, że to na nas jest nałożony ciężar, żeby doprowadzić do pojednania. Ale wystarczy się chwilę zastanowić, żeby zrozumieć, że to jest niemożliwe, że prawdziwe pojednanie może nastąpić tylko tam, gdzie jest dialog, czyli w momencie, kiedy również ta druga osoba okaże minimum zainteresowania dążeniem do tego, żeby do tego pojednania doprowadzić, bo inaczej proces nie zajdzie, reakcja nie będzie skuteczna. Natomiast tym, co jest od nas wymagane, jest to, żebyśmy postawili ten pierwszy krok. Postawienie pierwszego kroku powinno wystarczyć, od tego wszystko się zaczyna.
Teraz znowu wracamy do tego samego pytania, które stawialiśmy sobie, kiedy rozważaliśmy kwestię obżarstwa, pijaństwa czy ospałości i zadawaliśmy sobie pytanie, dlaczego to jest złe. Rozważaliśmy wówczas 4. Rozdział Reguły i czyniliśmy tam szereg uwag, dlaczego to jest takie niebezpieczne. Możemy sobie również i tu zadać pytanie, dlaczego miłość bliźniego jest taka konieczna. I tutaj uzyskujemy odpowiedź, kiedy Pan Jezus mówi: abyście się stali synami Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5, 45). Czyli ta miłość, którą okazujemy ludziom, również naszym nieprzyjaciołom, to zapoczątkowanie tego procesu, ten pierwszy krok, który w ich kierunku wykonujemy, jest naśladowaniem Chrystusa Pana, On jest Synem Ojca Przedwiecznego, Jedyny Syn. Chcesz stać się synem Ojca Przedwiecznego, czyli chcesz być jak Jezus Chrystus, w takim razie postaw pierwszy krok i zacznij miłować tych, którzy cię nienawidzą.
Jest cały szereg fragmentów Pisma Świętego, które możemy tu przytoczyć, a które mogą stanowić dla nas inspirację, czy pewnego rodzaju źródło medytacji. Weźmy chociażby opis całej męki Pańskiej – to, jak Jezus się modli za tych, którzy Go przybijają do krzyża, kiedy im wybacza, i tak dalej. To są też poszczególne fragmenty drogi krzyżowej, którą rozważamy mam nadzieję, że nie tylko w okresie Wielkiego Postu. Te czternaście obrazów, ikon pomaga podejmować właściwe decyzje. To wszystko można odczytywać właśnie w kluczu Jezusa, który przebacza i w związku z tym zapoczątkowuje pewien proces.
W Dziejach Apostolskich czytamy, że Piotr, po zesłaniu Ducha Świętego wypomina ludziom, że zaparli się sprawiedliwego, a wyprosili ułaskawienie dla mordercy. A wtedy ci ludzie są poruszeni i uznają swój błąd. Ci, którzy wcześniej – jak się domyślamy – krzyczeli na dziedzińcu u Piłata „ukrzyżuj Go”, teraz – pod wpływem mowy Piotra – doznają skruchy i nawrócenia. To jest efekt tego, że Jezus im przebaczył, za nich na krzyżu się modlił i ostatecznie za nich umarł, żeby ich odkupić. To jest efekt działania łaski, że człowiek się nawraca. Jest tu dla nas w pewnym sensie obietnica, że jeżeli wobec naszych nieprzyjaciół lub tych, którzy są nam wrodzy, rozpoczniemy taki proces, to wcześniej czy później na tym albo na tamtym świecie do analogicznego pojednania dojdzie. My nie wiemy, jak to się stanie, to jakby pozostaje w gestii Pana Boga, ale do nas należy pierwszy krok, zgoda na to, że ci ludzie będą z nami ostatecznie w niebie.
Pan Jezus kontynuuje to rozważanie. Zdaje się mówić: „Ty się zgadzasz na to, żeby oni byli w niebie, tak jak mój Ojciec zgadza się, żeby oni teraz żyli na ziemi, bo sprawia, że słońce nad nimi wschodzi i nie pyta, czy są źli czy dobrzy. On sprawia, że pada na nich deszcz, czyli mają co jeść i też ich nie pyta, czy są źli, czy dobrzy”. Ciągle daje im szanse, ciągle oczekuje na ich nawrócenie.
Natomiast jako antytezę, przedstawia ludzi, którzy są dobrzy jedynie z wyrachowania odnośnie do spraw doczesnych, czyli celnicy i poganie, pokazani jako ludzie, z których nie należy brać przykładu. Zwróćmy też uwagę na to, że jest to grupa, która jest ze sobą bardzo ściśle powiązana na zasadzie zysków i strat. Pamiętamy, już jak tłumaczyliśmy sobie rolę celnika. Przypomnijmy sobie jeszcze raz. W starożytności nie było podatków stałych, jak to dzisiaj mamy. W starożytności, w czasach rzymskich, w I wieku, istniały takie organizacje, firmy podatkowe, które zgłaszały się do centralnego urzędu, kiedy był przetarg na ściąganie podatków na daną prowincję. Deklarowali oni, ile dostarczą do cesarskiego skarbu, że ściągną taką albo taką kwotę. W pewnym momencie ten przetarg był kończony i dana firma celnicza otrzymywała zgodę na to, żeby przez rok pobierać podatki w jakiejś prowincji. I oni ustalali taksy za przejazd, za wjazd do miasta, wyjazd z miasta, przejście przez most i szereg innych podatków i te podatki były na tyle wysokie, żeby z jednej strony zapłacić obiecaną sumę, a z drugiej strony, żeby utrzymać całą firmę. Od fantazji i rozsądku szefa celników zależała wysokość opłat. Dlatego byli to ludzie bardzo bogaci, bo oni sami ustalali sobie zasady. Więc w naszym spojrzeniu na Ewangelię mamy teraz celników i mamy pogan, którzy dają im zarobić. Poganie ich miłują, bo są zadowoleni, że rękami celników naród żydowski jest gnębiony. To taki układ zamknięty, polegający trochę na czymś w rodzaju zmowy złodziei. Temu złemu układowi jest przeciwstawiony układ, który jest dobry, który polega na tym, że człowiek nie naśladuje cezara pazernego na zysk, tylko naśladuje Ojca, który daje deszcz, który daje słońce, który daje nadzieję, który czeka na nawrócenie.
Podsumowując można powiedzieć tak, że są nam przedstawione dwie postawy; jedna, która dąży do wyzysku, wyciśnięcia człowieka i życia jak cytryny. Jest to patrzenie jedynie w sposób pragmatyczny, korporacyjny. Z drugiej zaś strony mamy pokazane myślenie Boże, które zawsze daje szansę, stawia pierwszy krok i ma nadzieje na to, że ostatnie słowo należy do Bożego miłosierdzia, a nie do kogokolwiek innego. I takiego patrzenia na świat, na naszych bliźnich, dzieci, wnuki, żony, mężów, mnichów, księży, przekupki, kontrolerów autobusowych i tak dalej, wszystkim wam bardzo serdecznie życzę i sobie oczywiście również.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl, 17
Autor: mj