Łatwiej nie znaczy łatwo
Treść
Polscy piłkarze w losowaniu fazy grupowej przyszłorocznych mistrzostw Europy mieli mnóstwo szczęścia, bo natrafili na rywali najsłabszych - teoretycznie - z możliwych. Nie będą zatem mieli alibi w przypadku niepowodzenia, ale o sukces nie będzie wcale tak łatwo, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Trener Franciszek Smuda już przyznał, że obawia się presji, jakiej poddani zostaną jego podopieczni.
Grupa marzeń
Przed piątkowym losowaniem Polacy zostali umieszczeni w pierwszym koszyku, tradycyjnie zarezerwowanym dla reprezentacji zajmujących najwyższe miejsca w rankingu. Teraz taki przywilej spotkał nas (wraz z Ukrainą) z racji bycia gospodarzem turnieju. Nie oznaczało to jednak, że Biało-Czerwoni mogli spać spokojnie i być pewni, że w pierwszej części mistrzostw unikną potentatów. W Euro 2012 zagra 16 narodowych drużyn i o żadnej nie można powiedzieć, że awansowała doń przypadkowo. W czwartym, niby najsłabszym koszyku znalazła się Francja, która nie tak dawno surowo przeegzaminowała naszych kadrowiczów. Równie dobrze zatem Polacy mogli trafić do grupy ze wspomnianymi Trójkolorowymi, jak i Niemcami i Portugalią. Taki zestaw rywali byłby z pewnością superatrakcyjny, a ewentualny sukces przyćmiłby wszystko to, co działo się w naszej piłce od mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. Los jednak zadecydował inaczej. Zinedine Zidane i Marco van Basten, wcielający się w czasie piątkowej ceremonii w rolę "sierotek", podczas losowania składu grupy A wyciągnęli kulki z napisami "Czechy", "Grecja" i "Rosja". Polacy dzięki temu potęg faktycznie uniknęli, a na ich drodze postawieni zostali przeciwnicy najsłabsi z możliwych. Niektórzy, co prawda, spierali się, czy nie lepiej było trafić na Irlandię zamiast Czechów, ale nie ma sensu tego tematu ciągnąć. Wylosowaliśmy doskonale, przynajmniej ze sportowego punktu widzenia. Pewnie mecze z Niemcami czy Francją mogłyby przejść do historii, byłyby o wiele ciekawsze, przyniosłyby większy dochód i odbiły się szerszym echem, ale przyznajmy szczerze - szanse na sukces byłyby w nich minimalne. Najprawdopodobniej po wszystkim powiedzielibyśmy o naszych - walczyli jak nigdy, a przegrali jak zawsze. Z Czechami, Grecją i Rosją będzie zdecydowanie łatwiej, bo to drużyny w zasięgu możliwości podopiecznych Smudy.
Bez hurraoptymizmu
Sam selekcjoner wyniki losowania przyjął ze spokojem. Nie ekscytował się, specjalnie nie cieszył, przez moment wyglądał nawet na lekko zafrasowanego. Czemu? Bo wie, że Biało-Czerwoni, przynajmniej przez ogromną większość kibiców, oczyma wyobraźni zostali już umieszczeni w ćwierćfinale turnieju. - Wydaje się bowiem, że to grupa, którą można łatwo przejść. Tymczasem tak wcale nie będzie, nie ma w niej zdecydowanego faworyta, jest niezwykle wyrównana. Rosja na ostatnich mistrzostwach Europy grała w półfinale, Grecja nie tak dawno świętowała tytuł. Nie musimy się nikogo bać, ale przed nami naprawdę ciężkie zadanie - powiedział. I pewnie miał rację, bo od piątku nasi reprezentanci wiedzą, że nie mają alibi na wypadek niepowodzenia. Porażki z Niemcami, Anglią, Portugalią czy Francją można by im było łatwo wybaczyć, ale ewentualne przegrane z Czechami, Grecją bądź Rosją zostaną potraktowane jako klęski. - Czasami łatwiej gra się z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami - dodał Smuda, który po losowaniu przyznał jednak, że w życiu "ma szczęście".
Co mówi historia?
Polacy mają bardzo korzystny bilans spotkań z Grecją. Wygrali dziesięć z nich, w dwóch padł remis, tylko w trzech lepsi byli rywale. Ostatni raz Grecy pokonali nas w 1987 roku, od tego czasu zwyciężyliśmy czterokrotnie. Ostatni pojedynek, w marcu, zakończył się remisem 0:0. Z Rosją (nie licząc starć z ZSRS) Biało-Czerwoni potykali się trzy razy, bilans jest idealnie wyrównan0.y - zwycięstwo, remis, porażka, 5:5 w bramkach. Na "plusie" nasi są również jeśli chodzi o konfrontację z Czechami - trzy wygrane, dwie porażki. Tyle że w ostatnich latach to przeciwnicy odnosili sukcesy, a my większości z nich przyglądaliśmy się za pośrednictwem telewizji. Rosjanie zajmują 12. miejsce w rankingu FIFA. Na mistrzostwach Europy w 2008 roku odpadli w półfinale, urzekając swą grą. Grecy w 2004 roku świętowali sensacyjny tytuł, a cztery lata później pożegnali się z mistrzostwami jako pierwsi. Pod wodzą portugalskiego szkoleniowca Fernando Santosa robią jednak widoczne postępy, o czym świadczy zresztą 14. lokata w światowym notowaniu. Czesi grali w czterech kolejnych edycjach ME. W 1996 roku dotarli aż do finału, w 2004 - do półfinału. W rankingu FIFA są niby dopiero na 33. miejscu, ale znowuż Polacy zajmują w nim pozycję... 66.
Przestrogą może być również historia występów Biało-Czerwonych w ostatnich wielkich imprezach. W 2002 roku, podczas mundialu w Korei i Japonii, w całym kraju zapanowała euforia, gdy okazało się, że w fazie grupowej zagramy ze współgospodarzami, Portugalią i USA. Awans wydawał się pewny, a skończyło się katastrofą. Koreańczycy powalili nas na deski, Portugalczycy dobili. Mieliśmy się odbić cztery lata później, na mistrzostwach w Niemczech. Znów trafiliśmy w grupie na gospodarzy, ale Kostaryka i Ekwador wydawały się "chłopcami do bicia". Kostarykę, faktycznie, pokonaliśmy, ale już tylko na otarcie łez. Wcześniej Ekwador sprowadził nas na ziemię. Tylko jeden punkt zdobyliśmy na Euro 2008, remisując z Austrią. I to szczęśliwie, mimo pomstowań na angielskiego sędziego Howarda Webba. Chorwacja i Niemcy nie dali nam szans. Niech wreszcie przestrogą będą eliminacje do mundialu w RPA. Teoretycznie trafiliśmy do grupy marzeń, bez potęgi. Tymczasem zdołaliśmy wyprzedzić tylko San Marino, przegrywając rywalizację ze Słowacją, Słowenią, Czechami i Irlandią Północną. Bądźmy szczerzy - to rywale słabsi od tych, z którymi zmierzymy się w czerwcu przyszłego roku.
Inni też się cieszą
Kontynuując wątek "przestróg". Polska była na liście życzeń wszystkich uczestników Euro 2012 jako najsłabsza drużyna w gronie finalistów. Nikt nas specjalnie nie ceni i to jest, niestety, fakt. Wystarczy też popatrzeć, jaka była reakcja na wynik losowania w Czechach, Grecji i Rosji. Wszędzie zapanowała euforia, opinie publiczne, piłkarze, trenerzy nie ukrywali radości i przekonania, że w starciu z Polską ich reprezentacje są skazane na sukces. Dick Advocaat, holenderski trener Rosji, po piątkowej ceremonii nie potrafił wymienić z nazwiska nawet jednego naszego zawodnika. Przyznał tylko, że jego uwagę w ostatnim czasie zwrócił jeden napastnik. Miał na myśli Roberta Lewandowskiego, choć tego "szczegółu" akurat nie pamiętał. Holender, kurtuazyjnie chyba, powiedział, że każda z czterech drużyn w grupie ma takie same szanse na awans, ale jego mina po losowaniu mówiła wszystko. Media w Rosji już zresztą widzą swoją reprezentację w półfinale. Jedyne, czego obawiają się nasi rywale, to żywiołowy doping polskich kibiców. - Gospodarzom zawsze pomagają ściany - zauważył Advocaat. Na poprzednich ME, w Austrii i Szwajcarii, ta reguła niezbyt jednak się sprawdziła, bo reprezentacje tych krajów zakończyły zmagania już po pierwszej fazie grupowej. Cztery lata wcześniej Portugalczycy dotarli do finału, w którym sensacyjnie przegrali z Grecją. W ogóle w trzynastu do tej pory rozegranych turniejach gospodarze trzykrotnie sięgnęli po tytuł (Hiszpanie w 1964, Włosi w 1968 i Francuzi w 1984).
Czas na szlif
Smuda już zakończył selekcję pod kątem mistrzostw. Owszem, deklaruje, że jeśli pojawi się ktoś nowy, ciekawy, to go sprawdzi, ale nie należy spodziewać się niespodzianek. Kręgosłup kadry jest gotowy, na Euro mogą pojechać wszyscy zawodnicy powołani na niedawny mecz z Włochami. Zmiany, jeśli w ogóle, będą tylko kosmetyczne, wiadomo na przykład, że selekcjoner wciąż czeka na Sebastiana Boenischa. - Optymalnej dyspozycji zespołu oczekuję w maju, gdy rozpocznie się ostatnie zgrupowanie przed mistrzostwami. Jeśli się dobrze przygotujemy i poprawimy te elementy, które teraz szwankują, to mamy szansę osiągnąć swój cel i wyjść z grupy - powiedział. Wiadomo, że zawodzi defensywa, ale selekcjoner chce też poświęcić sporo czasu na grę po stracie piłki. - Zależy mi, żeby ją odbierać jak najszybciej i jak najdalej od własnej bramki. Gra pressingiem oznacza mniej biegania i mniejsze ryzyko - podkreślił.
8 czerwca 2012 roku, około godziny 20.00 - w tym czasie, po zakończeniu meczu Polska - Grecja, otwierającego mistrzostwa Europy, dowiemy się, w jakiej formie przystąpili do turnieju Biało-Czerwoni i czego możemy się po nich spodziewać. Od piątkowego popołudnia wiadomo, jakich rywali na swej drodze spotkają w początkowej fazie i bądźmy odważni - stoją przed historyczną szansą na awans do czołowej ósemki drużyn kontynentu. Przynajmniej. Jeśli jej nie wykorzystają, będą mogli mieć pretensje tylko do siebie.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Czwartek, 8 grudnia 2011, Nr 285 (4216)
Autor: au