Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kulczyk nie stanął przed komisją

Treść

Takiego napięcia wśród obserwatorów prac sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen jeszcze nie było. Związane było ono ze spodziewanym na wtorek przesłuchaniem dr. Jana Kulczyka, który nie stawił się jednak przed komisją. Przybył natomiast jego pełnomocnik, którym okazał się znany adwokat prof. Jan Widacki.

Mecenas Widacki złożył pełnomocnictwo od Jana Kulczyka, wystawione 14 października br. Zaistniała więc wątpliwość, czy można je uznać za ważne. Po kilkudziesięciu minutach prawnych dywagacji i roztrząsania art. 11 ustawy o komisji śledczej (mówi on, że osoba wezwana może ustanowić pełnomocnika, a Kulczyk został wezwany dopiero 26 października) posłowie przegłosowali uznanie pełnomocnictwa. Wówczas dopiero rozpoczęło się ustalanie przyczyn niestawiennictwa świadka. Mecenas Widacki powiedział, że dr Kulczyk przebywał w USA w szpitalu. Na dowód tego przedstawił dokument i jego tłumaczenie. Okazało się, że jest to pismo tożsame z tym, które komisja otrzymała wcześniej.
- W świetle polskiego prawa nie spełnia ono warunków usprawiedliwienia nieobecności na przesłuchaniu - stwierdziła ekspert komisji Ewa Gruza z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Widacki poinformował, że dr Kulczyk zmierzał do Warszawy, by stawić się przed komisją, ale podczas międzylądowania w Londynie "jego stan się pogorszył i wylądował w szpitalu".
Pełnomocnik Kulczyka przedstawił przesłane faksem potwierdzenie przyjęcia na badania, mające potwierdzić pogorszenie stanu zdrowia biznesmena.
Wynikało z niego, że stan biznesmena był na tyle poważny, że Kulczyk "musiał znaleźć się w szpitalu", nie mogąc kontynuować podróży. Nie przeszkadzało to jednak biznesmenowi w udzieleniu wywiadu angielskiemu dziennikowi "Financial Times", w którym mocno skrytykował prace komisji śledczej i polską klasę polityczną. "Jeśli ja nie czuję się bezpieczny w Polsce, to jak mają się czuć inni biznesmeni?" - powiedział "FT" Kulczyk. Odpowiedział też na kilka konkretnych kwestii, o które z pewnością byłby i będzie pytany przed komisją śledczą. Zaprzeczył, że odegrał jakąkolwiek rolę w odwołaniu Andrzeja Modrzejewskiego i powołaniu na to stanowisko Zbigniewa Wróbla, a także powtórzył, że nie wiedział, iż osoba, z którą miał spotkać się w Wiedniu, to Władimir Ałganow.
Jan Widacki domagał się umożliwienia mu odczytania oświadczenia napisanego przez Kulczyka. Miało się tam znajdować szersze usprawiedliwienie jego nieobecności. Zamiast wyjaśnienia usłyszeliśmy jednak obronę biznesmena i atak na poszczególnych członków komisji śledczej: Romana Giertycha i Zbigniewa Wassermanna oraz szefa Platformy Obywatelskiej Jana Rokitę. Według oceny Kulczyka, parlamentarzyści go zastraszają i insynuują, że "może go spotkać to, co Jeremiasza Barańskiego". Biznesmen złożył wniosek, by przesłuchać go "w Londynie lub innym umówionym miejscu za granicą". Komisja jednak była stanowcza - wezwała Kulczyka ponownie do stawienia się 30 listopada, dała mu również czas do 16 listopada na "uzupełnienie dokumentacji medycznej".
Jak się okazało, nie był to jednak koniec wtorkowej strategii pełnomocnika dr. Jana Kulczyka. Złożył on wniosek o wykluczenie ze składu komisji Romana Giertycha, Zbigniewa Wassermanna i Konstantego Miodowicza. Pierwszy miał spotkać się z Kulczykiem kilka tygodni temu i obiecywać mu nietykalność w zamian za "kwity na prezydenta". Wassermann miał być stronniczy, bo stwierdził, iż "na miejscu Kulczyka nie wracałby do kraju". Zarzut wobec Miodowicza jest już znany od dawna - w czasach, gdy był szefem kontrwywiadu, przyznano obywatelstwo szefom spółki J&S. Widacki miał przygotowany sprytny plan - chciał, żeby wniosek był głosowany łącznie. Wówczas większość w komisji podczas głosowania miałaby lewica. Ale ten zabieg pełnomocnikowi Kulczyka się nie udał. Każdego z posłów "wykluczano" oddzielnie i każdy z tych wniosków przepadł.
Po południu przed komisją śledczą zeznawał Andrzej Kuna, partner biznesowy Aleksandra Żagla. Obaj panowie organizowali spotkanie Kulczyka z Ałganowem w Wiedniu. Posłowie przez blisko trzy godziny nie dowiedzieli się niczego nowego.
Mikołaj Wójcik

"Nadz Dziennik" 2004-11-10

Autor: kl