Kto rządzi naszym bezpieczeństwem
Treść
Powiemy odruchowo: "wojsko", potem zapewne dodamy: policja, straż pożarna, ale dołączymy też wysokie urzędy i polityków. To tak jak na wierzchołku wysokiej góry: mieści się tam przeważnie niewielu alpinistów, często tylko jeden. Ale tę wielką górę tworzą miliony skał, tony lodu. Cały masyw. Minister obrony narodowej Radosław Sikorski przed kilkoma dniami naruszył jedną skałę w wielkim masywie, jakim jest kierowany przez niego resort. Wyjęty ze struktury kamień, raczej może nawet głaz, utworzył szczelinkę i... I nic poza tym.
Ten usunięty kamień to wydobyta z archiwum Wojskowych Służb Informacyjnych teczka ministra, któremu nadano przyrodniczy pseudonim "Szpak". Teczka zawiera dokumenty inwigilacyjne z lat 1992-1995, czyli z czasu, gdy Sikorski pełnił funkcję wiceministra MON w rządzie Jana Olszewskiego, a także po rozstaniu sie z tym resortem. Nie wiemy, bo i skąd, czy ta teczka to komplet dokumentów, nie wiemy, czy w 1995 roku WSI zakończyły inwigilację polityka.
Teczka "Szpaka"
W latach 80. przez kilka miesięcy Sikorski jako korespondent mediów brytyjskich wędrował po Afganistanie z aparatem fotograficznym i pisał o dramacie krwawej wojny toczonej z sowieckim najeźdźcą. Stracił tam swego przyjaciela, Polaka, Andrzeja Skrzypkowiaka, który zginął w górach Nuristanu w walkach partyzanckich.
To oczywiste, że ktoś, kto w początkach lat 90. śmiał objawiać prawdę o dramacie Afganistanu, o zbrodniach sowieckich w tamtym kraju, a także o tragedii Afgańczyków, którzy zamiast wolności dla swej ojczyzny otrzymali... reżim władzy talibów - musiał budzić wściekłość rozpadającej się komuny w Polsce, umierającego właśnie Układu Warszawskiego, czyli - układu sprawującego absolutną kontrolę nad naszą obronnością.
Wojskowe Służby Informacyjne miały wyjątkowo banalne zadanie - młody polityk Sikorski, o bardzo barwnym życiorysie: ożeniony z piękną dziennikarką o nazwisku Appelbaum, Polak z brytyjskim paszportem, korespondent czołowych mediów zachodnich, remontujący pałac pod Bydgoszczą, uwielbiający ryzykowne przygody, ciężko doświadczony w Afganistanie, antykomunista - toż to "samograj" dla WSI! Wystarczy tylko kilka drobnych danych, przechwycone listy prywatne, podsłuchane rozmowy z najbliższymi, kilka fotografii i podkupieni dziennikarze marnie opłacani przez własne redakcje, i już teczka pełna dokumentów!
Jednak niewiele z tej teczki możemy się dowiedzieć. Nie ma nic specjalnego o politycznych kontaktach, przyjaźniach, m.in. z ministrem Parysem. Teczka "Szpaka" nie świadczy o tym, by WSI w jego przypadku specjalnie się przepracowały.
Tak więc nie o sensacyjne dane dotyczące polityka tu chodzi. WSI były skupione na utworzeniu takiej dezinformacji, tak złych i pełnych podejrzliwości relacji współpracowników ministra, aby nic, albo przynajmniej niewiele, udało mu się zrealizować z jego zamiarów politycznych.
Ponieważ zawartość teczki "Szpaka" można przestudiować w internecie (www.radeksikorski.pl), a omówienia szczegółowe podała już prasa codzienna, zwrócę uwagę Państwa na inne aspekty tej sprawy.
Kontrola WSI nad mediami
Publikacja teczki ministra Sikorskiego - dokonana na jego polecenie, z wysokiego urzędu, który piastuje, to głęboko patriotyczny gest w czasie, gdy "służby" toczą ostrą walkę, byśmy wyzbyli się resztek nadziei na dekomunizację, zależną od wciąż niepełnej lustracji... Szef MON dokonał wyłomu w betonie tajnych służb wojskowych, których likwidację przesądziła ustawa przedstawiona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i uchwalona przez Sejm w czerwcu br. Pojawiła się więc szansa na pełną lustrację ludzi związanych z wszelkimi postbolszewickimi służbami inwigilującymi Naród, uniemożliwiającymi odrodzenie się wolnej Ojczyzny, wydobycie jej spod kontroli sowieckiej...
Znamienne, że w teczce ministra Sikorskiego jako dokumenty inwigilacyjne spotykamy artykuły prasowe, niewątpliwie inspirowane przez funkcjonariuszy WSI. Budzi się nadzieja, że może wreszcie dzisiaj poznamy, jak wiele starań wkładały wojskowe służby specjalne w sprawowanie kontroli nad mediami, być może nawet do niedawna, czyli do końca swoich dni...
W czyim interesie
Utworzone w 1990 roku, za odzyskanej właśnie "wolności", WSI pracowały niezmiennie w całkowitej niezgodzie z racją stanu, z interesem narodowym Polaków. Złożone w większości z oficerów byłych szpiegowskich komunistycznych służb wojskowych, dowodzone przez generałów wyedukowanych w czasach Układu Warszawskiego, praktycznie kontynuowały ochronę interesów sowieckich na terenie naszego kraju. Służyły wszelkim grupom nacisku tworzonym z rozpadających się struktur Ludowego Wojska Polskiego, PZPR czy innych organów władzy postkomunistycznej w Polsce.
Gdy od początku lat 90. rozpoczęto starania o budowę od podstaw całego systemu obronnego kraju, trudno było myśleć o utworzeniu nowych służb wywiadowczych - wykształconych, wyspecjalizowanych, złożonych z samych uczciwych Polaków. To nie mogło się stać ot tak, w jeden dzień. Wraz z powstaniem wolnej III Rzeczypospolitej trzeba było rozpoczynać w obronności prace od podstaw. Najpierw przyjąć choćby najprostszą, ale naszą, polską doktrynę obronną, dokument najwyższej wagi, na podstawie którego można było prowadzić restrukturyzację sił zbrojnych, czyli likwidować LWP i powołać armię niepodległej Polski, tj. Wojsko Polskie, które nie miałoby już żadnych umocowań w Moskwie ani dowództwa wykształconego i lojalnego wobec Moskwy. Można było zacząć realizować marzenia o nowym uzbrojeniu dla WP - dopiero teraz pojawiają się w polskim lotnictwie wojskowym amerykańskie F-16, ale już 14 lat temu WSI, zwalczając samego Sikorskiego, zwalczały naprawdę nasze starania o przezbrojenie wojska, o ewentualne wejście w nowe układy obronne... Wejście do NATO miało stać się alternatywą dla wpływów sowieckich, gwarantem naszej wątłej wolności.
Nie łudźmy się, po wydobyciu się z komunistycznego, totalitarnego "łagru" nasze państwo chwieje się na wynędzniałych kikutach obronnych... Rozpadają się przestarzałe samoloty, śmigłowce bojowe nadają się do kasacji, czołgi - raczej na defilady niż do zadań nowoczesnych wojen. Musimy to wszystko odbudować, kupić. Z czego, za czyje pieniądze? Z naszych podatków, proszę Państwa. Musimy uzbrojenie armii wolnej Polski zafundować sobie sami, nikt tego nam nie da, a kupując konkretny sprzęt - pogłębiamy swoje związki z układem obronnym, w którym się znajdujemy. Wiele krajów i wiele potężnych koncernów produkujących ogromnie kosztowne uzbrojenie, samoloty, czołgi czy tylko wyposażenie jest zainteresowanych zdobyciem wpływu i kontroli nad naszymi decyzjami w tych kwestiach, a więc i wpływu na polityków. Tak jest wszędzie, gdy idzie o wielkie pieniądze, ale także o zacieśnienie nowego, innego niż dotąd, ale jednak uzależnienia obronnego.
Tak wiele zależy więc od tego "wierzchołka wysokiej góry", a więc m.in. od MON, od ministra Sikorskiego, od nowych szefów i podległych im służb wywiadowczych itp.
Zapewne to wszystko brzmi bardzo groźnie dla Czytelników katolickiego dziennika. Tematy związane z obronnością muszą jednak być nam bliskie, bo to my, katolicy, w wielkiej liczbie płacimy podatki, które mają służyć spełnieniu naszych praw konstytucyjnie gwarantowanych, a więc także - do bezpieczeństwa. Mamy więc prawo do informacji szczegółowej, na co są przeznaczane pieniądze MON - na jakie zakupy, dlaczego wybiera się takie, a nie inne samoloty, dlaczego takie, a nie inne uzbrojenie, dlaczego z takiego, a nie innego kraju, na jakiej podstawie... Mamy prawo domagać się, by naszym wojskiem dowodzili polscy generałowie, odpowiedzialni tak przed nami, jak i przed naszym ministrem. To z naszych podatków utrzymywane są stosowne urzędy, służby i ich podwładni, z sekretarkami, doradcami, kierowcami włącznie.
To jeszcze nie koniec
Ujawnienie teczki "Szpaka", prymitywnie konstruowanych "dowodów" na działalność szpiegowską wiceministra obrony, podane zostało przez media jako kolejna lustracyjna sensacja. Nigdzie żaden dziennikarz nie zwrócił uwagi na fakt, że to wreszcie zapowiedź prawdziwej, pełnej lustracji. A może tego najbardziej boją się liczni dziennikarze zarówno w telewizji publicznej, jak w wielu innych mediach?
Nie łudźmy się jednak, że będące w stanie likwidacji WSI dadzą tak łatwo za wygraną - że ujawnią się wszyscy oficerowie sowieckiej strefy wpływów, że przyznają się do zdradzieckich czynów oficerowie, którzy z lęku o swój byt służyli postkomunistom w latach 1995-2005, że oddadzą bez jakiegokolwiek oporu władzę i płynące z niej pieniądze w kontrolowanych przez siebie instytucjach rządowych, państwowych, nie tylko w obronności, a więc i w mediach publicznych, w służbie zdrowia, w edukacji.
Ta walka o wpływy trwa i pewnie teraz nabierze dramatycznego tempa. Będzie przykra, upokarzająca, najczęściej niepojęta, niezrozumiała dla przeciętnego Polaka, a jakże trudna do udźwignięcia dla nas wszystkich, ciągle w jakimś przedziwnym zapamiętaniu marzących o wolnej, niepodległej Polsce, o Polsce z romantycznych wierszy, z wielkiej literatury, z pragnień serc nienowoczesnych, staroświeckich Europejczyków... Przecież każdy wie, jak wielu generałów, oficerów peerelowskiego chowu pracuje wciąż w MON, jak niewielu jest w ministerstwie młodszych, nowoczesnych specjalistów od obronności w europejskim, w pełni NATO-wskim rozumieniu. Gdzie poniewierają się ci, którzy kiedyś wyrwali się na własną rękę na studia w amerykańskich wyższych akademiach wojskowych? Czy wciąż prowadzą "zieleniaki", na jakie skazano ich po powrocie do Polski? Czemu skorumpowani generałowie dalej mają jakikolwiek wpływ na decyzje obronne? Czy całe to brzemię jest do udźwignięcia dla jednego, choćby najdzielniejszego ministra?
Anna T. Pietraszek
"Nasz Dziennik" 2006-07-12
Autor: wa