Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto przekona niezdecydowanych?

Treść

Ponad 100 milionów Amerykanów wzięło udział we wczorajszych wyborach prezydenckich. Podobnie jak przed 4 laty rywalizacja pomiędzy kandydatami Republikanów i Demokratów była do ostatnich chwil niezwykle wyrównana, a sondaże dawały obu pretendentom prawie równe szanse. Szacunkowe wyniki będą znane dopiero dziś koło południa. Według najnowszego sondażu, reprezentujący Demokratów senator John Kerry ma przewagę w 6 stanach "wahających się", w których prawdopodobnie rozstrzygną się losy obu kandydatów.
Ubiegający się o drugą kadencję prezydent George W. Bush, kandydujący z ramienia Partii Republikańskiej, prowadzi w 3 spośród 10 stanów pełniących rolę języczka u wagi. W jednym stanie szanse obu kandydatów są wyrównane - wynika z sondażu Reuters/Zogby. Kerry prowadzi w Iowa, Michigan, Minnesocie, Nowym Meksyku, Pensylwanii i Wisconsin, a Bush w Kolorado, Newadzie i Ohio. Na Florydzie Bush dogonił Kerry'ego i teraz mają równe poparcie - po 48 procent. W dziesięciu "wahających się" stanach można uzyskać w sumie 131 głosów elektorskich, a więc prawie jedną czwartą z ogólnej liczby 538 głosów elektorskich, jakie możliwe są do osiągnięcia w całych Stanach Zjednoczonych. Aby zostać prezydentem, kandydat musi uzyskać 270 głosów elektorskich.
Amerykanie wybierali wczoraj także Izbę Reprezentantów, jedną trzecią Senatu i 11 z 50 gubernatorów stanowych.
Lokale wyborcze w różnych stanach były otwarte przeważnie od godziny szóstej-ósmej rano na ogół do siódmej lub ósmej wieczorem czasu miejscowego. Wynik pojedynku o Biały Dom może być znany dzisiaj koło południa albo znacznie później, zależnie od tego, czy różnice głosów w poszczególnych stanach będą wyraźne, czy minimalne. Jeśli będą bardzo małe, konieczne może okazać się ponowne liczenie głosów.
Powodem zwłoki w ogłoszeniu wyników może być też innowacja w postaci tak zwanego głosowania warunkowego, wprowadzona na mocy ustawy z 2002 roku po to, by biurokratyczne uchybienia nie pozbawiały nikogo prawa udziału w wyborach. Kartkę do głosowania warunkowego wydaje się osobie, której nazwiska nie ma na liście wyborców, a która oświadcza, że jest uprawniona do udziału w głosowaniu.
Źródłem dodatkowych emocji i komplikacji może być to, że amerykańskie wybory prezydenckie są dwustopniowe. Amerykanie głosują nie bezpośrednio na poszczególnych kandydatów, lecz na reprezentujących ich elektorów, którzy z kolei 13 grudnia wybiorą ostatecznie prezydenta. Kandydat, który w danym stanie uzyskał poparcie większości wyborców, choćby była to większość znikoma, otrzymuje wszystkie głosy elektorskie tego stanu. W skali całego kraju głosy te przypadają kandydatom na ogół proporcjonalnie do wyniku głosowania powszechnego, ale obowiązująca w skali stanowej zasada "zwycięzca bierze wszystko" prowadzi czasem do zniekształceń. Cztery lata temu Albert Gore zdobył przeszło pół miliona głosów bezpośrednich więcej niż Bush, ale dało mu to 267 z 538 głosów elektorskich, podczas gdy Bush otrzymał ich 271 i został prezydentem.
Znane są już wyniki wyborów z miejscowości, gdzie odbyły się one wcześniej. Prezydent George W. Bush zwyciężył w dwu niewielkich miejscowościach - Dixville Notch i Hart's Location w stanie New Hampshire. Tradycyjnie mieszkańcy tych dwu miejscowości - położonych niedaleko granicy USA z Kanadą - już w ciągu pierwszych minut dnia wyborczego jako pierwsi w kraju gremialnie oddają głosy.
Jak przypomina agencja Associated Press, w wielu stanach już kilka tygodni temu zezwolono na wcześniejsze rozpoczęcie wyborów - korzystając z takiej możliwości, głosy oddało już m.in. około dwu milionów wyborców na Florydzie.
JS, PAP, Reuters

"Nasz Dziennik" 03-11-2004

Autor: Ku8a