Kto kogo przechytrzy?
Treść
Mecz Polska - Niemcy to także starcie dwóch trenerskich indywidualności: Pawła Janasa i Juergena Klinsmanna. Obaj w przeszłości byli znakomitymi piłkarzami, teraz mają nadzieję doprowadzić do sukcesu prowadzone przez siebie drużyny narodowe. Dla Janasa będzie nim awans z grupy, dla Klinsmanna... mistrzostwo świata.
Dla szkoleniowca Biało-Czerwonych środowe starcie będzie 50. na trenerskiej ławce reprezentacji Polski. Dotychczasowy bilans jest całkiem niezły, prowadzona przez niego drużyna wygrała 30 meczy, 13 przegrała, a w 6 podzieliła się z rywalami punktami. Przez ponad trzy lata pracy z kadrą Janas przeżywał huśtawkę nastrojów. Potrafił na własnym stadionie w kompromitującym stylu przegrać z Danią 1:5 (sierpień 2004 r.), co zresztą skłoniło go do rozważań o dymisji. Ostatecznie się na nią nie zdecydował i po roku cieszył się z awansu do finałów mistrzostw świata. Polska prowadzona przez Janasa wygrywała 3:1 z Włochami, 4:3 z Serbią i Czarnogórą, 8:0 z Azerbejdżanem czy remisowała na wyjeździe z Francją. Z drugiej jednak strony przegrywała z Litwą lub kilka dni temu z Ekwadorem.
Janas lubi mieć swoje zdanie i na nim polegać. Nie boi się podejmować kontrowersyjnych decyzji. Długo opierał się powoływaniu Tomasza Frankowskiego do kadry, a gdy ugiął się pod głosem opinii publicznej, były król strzelców naszej ekstraklasy zapewnił nam awans do mundialu. Zaszokował nominacjami na mistrzostwa, gdy w domu pozostawił nie tylko "Franka", ale Jerzego Dudka i Tomasza Kłosa, dotychczasowych pewniaków. A na samym mundialu zadziwił taktyką na mecz z Ekwadorem i zbyt późno przeprowadzanymi zmianami. Efekt był, jaki był.
Dziś pozycja Janasa w reprezentacji nie jest mocna. Niemiecka prasa donosiła o buncie piłkarzy przeciw trenerowi, co sami zainteresowani zdementowali. Wynik uzyskany przez Polskę w turnieju zadecyduje zapewne o jego dalszej pracy z kadrą. Jeśli nie uda się nam awansować z grupy, jesienią Biało-Czerwonych poprowadzi... zapewne marzący o tej posadzie Henryk Kasperczak.
Także Klinsmann nie ma (nie miał?) w ojczyźnie najłatwiejszego życia. Po zakończeniu sportowej kariery wyjechał do USA, gdzie zresztą mieszka do dziś. Nie parał się trenerką, a gdy w lipcu 2004 r. dostał propozycję pracy z reprezentacją Niemiec - nie wahał się. Już to wzbudziło kontrowersje, a gdy jeszcze sprowadził trenerów przygotowania fizycznego ze Stanów - opinia publiczna zaczęła wyrażać swe niezadowolenie. Krytyka wzmogła się, gdy zrezygnował z kilku starszych i doświadczonych graczy, stawiając na młodzież. Oburzył, kiedy zadeklarował wprost, że nie zamierza przeprowadzić się do Niemiec ze swego wygodnego domu w Kalifornii. Długo nie broniły go wyniki, bo prowadzona przez niego drużyna grała kiepsko. W marcu uległa Włochom 1:4, a Klinsmann szybko uciekł do USA, choć w ojczyźnie zorganizowano warsztaty szkoleniowe dla trenerów biorących udział w mundialu. Franz Beckenbauer, autorytet niemieckiej piłki, grzmiał, iż to niedopuszczalny skandal.
Klinsmann burzę przetrzymał i dalej robił swoje. Postanowił zmienić dotychczasowy styl reprezentacji Niemiec, który choć przynosił efekty, krytykowany był za brak... stylu właśnie. Jego zespół miał grać ofensywnie, ładnie dla oka, strzelać sporo bramek. Już nie żelazna dyscyplina i defensywa, ale skuteczny atak miał być znakiem rozpoznawczym narodowej drużyny. I to spotkało się z krytyką, która ustała po inauguracji mundialu. Efektownie grający Niemcy pokonali 4:2 Kostarykę, a rodacy Klinsmanna zaczęli coraz mocniej wierzyć, że zespół będzie w stanie sięgnąć nawet po mistrzostwo świata.
Pisk
"Nasz Dziennik" 2006-06-14
Autor: ab