Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto kogo obrabował?

Treść

Niemcy już od dłuższego czasu oskarżają nasze władze, że nie chcą zwrócić dzieł sztuki wcześniej im zrabowanych. W ostatnim okresie w niemieckich mediach regularnie pojawiają się oskarżenia o to, że polska strona celowo odwleka i przedłuża dyskusję na temat zwrotu niemieckich dzieł kultury. Prezes Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kultury Klaus-Dieter Lehmann powiedział, że wywiezione z Niemiec dzieła sztuki są "materialną i duchową własnością Niemców" i związane są z ich "kulturową tożsamością". - To nie są dobra kultury zrabowane, i to trzeba bardzo mocno podkreślić, nie ma mowy o żadnym rabunku, natomiast kwestie ewentualnego zwrotu tych dóbr kultury do Niemiec należy łączyć z kwestią niszczenia dóbr kultury przez Niemców w Polsce - ripostuje polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.



Artykuły krytykujące Polskę za jakoby utrudnianie zwrotu dzieł sztuki przeczytać można było między innymi w dziennikach "Frankfurter Algemeine Zeitung", "Hamburger Abendblatt" czy też w hamburskim tygodniku "Der Spiegel". Niemcy zdecydowanie domagają się zwrotu zrabowanego - jak twierdzą - przez Polaków tzw. Beutekunst (termin ten oznacza "zdobycz wojenną"). Okazją do poruszenia tego tematu przez niemieckie media było przedstawienie wczoraj w Berlinie katalogu strat wojennych berlińskich zbiorów rzeźb opracowanego przez Fundację Pruskiego Dziedzictwa Kultury. Dziennik "FAZ" napisał, że według tego raportu, w Rosji i Polsce nadal znajduje się duża część zbiorów, których kraje te odmawiają zwrotu. "FAZ" twierdzi, że Polska celowo opóźnia, a nawet bez konkretnej przyczyny zerwała dyskusję i już "od dwóch lat milczy w tej sprawie". Za wzór do naśladowania dziennik ten przedstawia kraje zachodnie, które po drugiej wojnie światowej oddały Niemcom ich dzieła sztuki. Niemiecka strona, domagając się od Polski zwrotu tak zwanego Beutekunst, popełnia wielkie nadużycie, gdyż Polacy niczego im nie zrabowali. - Dzieła, o których mowa, zastaliśmy na ziemiach zachodnich przyznanych Polsce przez aliantów - stwierdził Wojciech Kowalski, polski negocjator zajmujący się rozmowami na temat dzieł sztuki.
Wyraz "Beutekunst" oznacza w dokładnym tłumaczeniu sztukę jako "zdobycz wojenną", a nasz kraj nigdy nie prowadził na terenie Niemiec żadnej akcji rabunkowej. Niemiecka prasa, używając w stosunku do Polski sformułowania "Beutekunst", celowo przemilcza fakt, że rabunek dzieł sztuki rozpoczął się jeszcze w 1933 roku, gdy do władzy doszli naziści. Później niemieccy okupanci na wielką skalę rabowali, co się dało, zarówno w Europie Wschodniej, jak i w Europie Zachodniej. W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" niemiecki historyk dr Adam Musial potwierdził, że nazywanie pozostawionych po drugiej wojnie światowej na terenie naszego kraju dzieł sztuki "Beutekunst" jest wielkim nieporozumieniem. - Polacy nie wysyłali w głąb Niemiec żadnych specjalnych oddziałów, których zadaniem miałoby być rabowanie niemieckich dzieł sztuki - stwierdził dr Musial. - Tak naprawdę to, co zastaliśmy na ziemiach zachodnich, oprócz kilku przypadkowych rzeczy jak np. słynna Berlinka, było bezwartościowe. Moim zdaniem, nie należy w stosunku do rzeczy zastanych przez Polaków na tych obszarach używać określania "Beutekunst".
(...) Faktem jest, że większość dzieł sztuki z tych terenów została zaraz po wojnie wyczyszczona dość dokładnie przez Sowietów i wywieziona w głąb Rosji, także w stosunku do nich Niemcy mają prawo używać określenia "zdobycz wojenna" - dodał. Jego zdaniem, od wiosny do lata 1945 roku Sowieci zdążyli wywieźć większość majątku z tych obszarów. - Nie rozumiem, jak Niemcy śmią używać w stosunku do Polski słowa "Beutekunst" - powiedział nam Adam Musial. - Przecież to Niemcy tworzyli specjalne komanda, które od 1939 aż do 1945 roku rabowały systematycznie polskie dzieła sztuki lub je celowo niszczyły - podkreślił. Doktor Musial za taki stan rzeczy obwinia częściowo również polskich historyków, którzy pracują lub publikują w Niemczech. - W Niemczech panuje wśród elit nieznajomość współczesnej historii, a za taki stan rzeczy również odpowiedzialni są polscy historycy, tacy jak chociażby Włodzimierz Borodziej, którzy o tym aspekcie w ogóle nie wspominają w swoich publikacjach - stwierdził historyk.
Borodziej to polski historyk pracujący na stałe w Niemczech. Według Musiala, jego ojciec był znaczącym członkiem komunistycznego aparatu władzy w Polsce. Doktorat Borodzieja obroniony w 1985 r. w Polsce, prezentujący komunistyczną wizję dziejów Polski, wydano w Niemczech w 1999 r. bez żadnych poprawek związanych z upadkiem muru berlińskiego.

Zastąpić kłamstwo prawdą
- To nie są dobra kultury zrabowane, tak jak napisał "FAZ", i to trzeba bardzo mocno podkreślić - nie ma mowy o żadnym rabunku, natomiast kwestie ewentualnego zwrotu tych dóbr kultury do Niemiec należy łączyć z kwestią niszczenia dóbr kultury przez Niemców w Polsce - powiedział w rozmowie z nami rzecznik prasowy MSZ Robert Szaniawski. - Nie możemy w tej chwili po prostu wymienić się na dobra kultury, bo Niemcy hitlerowskie miały plan zniszczenia w całości kultury polskiej i ten plan był konsekwentnie realizowany. Niszczono dzieła sztuki, oblicza się, że wartość zniszczonych dóbr kultury w Polsce to ok. 20 mln dolarów, gigantyczna kwota - podkreśla.
Zastępca dyrektora ds. naukowych Adam Soćko z Muzeum Narodowego w Poznaniu zaznacza, że sprawa zwrotu dzieł sztuki wymaga szczegółowych rozmów na najwyższych szczeblach. - Niemcy mogą mieć pretensje, ale Polska utraciła w czasie okupacji cały szereg dzieł, i to bezpowrotnie, wiele dzieł było po prostu w sposób bestialski niszczonych albo przez stronę rosyjską, albo przez stronę niemiecką. Było kilka obiektów światowej sławy, które po prostu zniknęły - stwierdził. Adam Soćko powiedział, że np. w 100 proc. została zniszczona kolekcja numizmatyczna. - Tak więc jeśli teraz stawia się nas pod ścianą jako stronę oskarżoną, to wywołuje to reakcję oburzenia. Te wszystkie dzieła i obiekty powinny być przede wszystkim odpowiednio zabezpieczone i powinny być celem badań. Nie jest ważne, gdzie one są, czy w muzeum u nas, czy w Niemczech, czy w jakimś magazynie - ocenia dyrektor. - Nie ma takiej możliwości, aby wyważyć straty jednej i drugiej strony, pewien etap historii po prostu trzeba zamknąć. Jedna i druga strona powinna raczej dążyć do tego, aby te dzieła mogły być naukowo opracowywane, zabezpieczane - dodaje Adam Soćko.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Izabela Borańska
Współpraca Anna Ludwig
"Nasz Dziennik" 2007-08-02

Autor: wa