Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto kogo?

Treść

Coraz częściej w naszym życiu stajemy wobec sytuacji konfliktowych: różnica zdań, nieporozumienie, różnica interesów wprowadzają napięcie. Ktoś się musi komuś podporządkować. Ktoś okaże się silniejszy. Zwycięży. Zadecyduje. Spełni się jego wola.

Nie lubimy takich sytuacji. Stresują, bo nie wiadomo, czy wygramy. Jest ryzyko, że nie. A porażka to strata – pozycji, środków, wygody.

Indywidualizacja i wiążąca się z tym brutalizacja świata niestety zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia konfliktu. Można rzec, iż konflikty stają się naturalną tkanką codzienności. Nawet, jak byśmy chcieli ich uniknąć, nie zależą od nas. Nie trzeba nic robić, by się znaleźć w ich centrum.

Św. Benedykt w swojej Regule przewidział nawet konflikt między przełożonym a podległym mu mnichem. Nie podaje powodów, lecz opisuje efekt i proponuje rozwiązanie:

Jeśli opat lub jakikolwiek inny przełożony udziela w taki czy inny sposób nagany jednemu z braci, choćby za najmniejsze uchybienie, a brat ów domyśli się lub spostrzeże, że stał się przyczyną nawet niewielkiego gniewu przełożonego, niech zaraz bez zwłoki padnie na ziemię i aby zadośćuczynić za błąd swój, tak długo u stóp jego leży, aż otrzyma błogosławieństwo, które to wzburzenie uspokoi. (RB 71, 6-8)

W dzisiejszych czasach taka sytuacja wydaje się wręcz niemożliwa. Raczej bronimy swej godności i związanych z nią pozycji i praw. Negocjujemy. Nie odpuszczamy. Tymczasem istnieją urzędy czy pozycje wyższe od naszej. Pokora to spokojne uznanie własnego miejsca. Wiele konfliktów wynika z tego, że tego miejsca uznać jednak nie chcemy. Tłumaczymy, że musimy się bronić, bo inni wchodzą na nasz teren, nadużywają naszej dobroci, wykorzystują ją. Św. Benedykt jest jednak jednoznaczny. Układ przełożony-podwładny jasno, jego zdaniem, ustawia konflikt. Powiedzieć by się chciało: „Przełożony ma zawsze rację!”. Jeśli bierzemy na serio cały tekst Reguły, i jeśli uczyni to również i w pierwszym rzędzie opat, perspektywa może się zmienić. Powinna. Musi. Konflikt przestaje być drastyczny. Owszem pozostaje, ale nabiera innego charakteru. Staje się relacją otwartą, wymagającą, pochłaniającą, ale i sycącą. Może jest to metoda dla wszystkich: zmienić nieco perspektywę. Rozszerzyć ją.

W ten sposób sytuację konfliktową można porównać do morza. Jesteśmy w niej, paradoksalnie, jak… ryba w morzu. Nie chodzi jednak o to, że do konfliktów się przyzwyczailiśmy, a nawet przyjęliśmy za swoje. Owszem, to możliwe. Z drugiej jednak strony są wszędzie. Dlatego po prostu trzeba się w nie zanurzyć. Nauczyć się w nich poruszać, płynąć. Oblewają nas, pochłaniają – ale i, chcąc nie chcąc, pijemy z nich. Ich stres, emocje, smak przenika coraz bardziej nasze życie. Stajemy się nastroszeni, podejrzliwi, defensywni czasem już nawet agresywni. Nic dziwnego: nauczyliśmy się pić słoną wodę morza. Początkowo była filtrowana przez naszą zdrową naturę. Potem już nie. Z czasem wypłukała i przepłukała nasze zdrowie i naszą normalność. Nie umiemy już inaczej. Jak starzy, zaprawieni bojownicy. Nie umiemy żyć bez walki. Pochłaniamy i jesteśmy pochłaniani. Pijemy tonąc. To jest od nas silniejsze. W końcu nadejść musi moment utraty kontroli – a raczej kurczowego trzymania się nie wiedzieć czego, trzymania drenującego naszą energię i uwagę. Może po prostu, jak ryba, trzeba się morzu powierzyć – z tym wszystkim, co przynieść nam może ono z zewnątrz i z wewnątrz:

Oto ryba Gomer
otwiera
swój srebrny pyszczek
i pije morze.
Tak ma ona morze.
Lecz ono oblewa ją,
pochłania
w siebie i oto
tak ma ona morze.
Tylko kto ma kogo?
Gomer jedynie wciąż
pije morze.
Wciąż jedynie pije
tonąc
morze.
Morze [Wiersz nosi tytuł Kto ma kogo?].

Perspektywa morza jest inna niż lądu. Wszystko się zlewa, wlewa, przelewa. Przepływa, wpływa, opływa, wypływa, rozpływa się. Oceaniczna perspektywa konfliktów przestaje być tak drażniąca, jak ta lądowa, pojedyncza i wypunktowana. Wszystko jakoś zaczyna się sumować, uzupełniać. Strata tutaj, okazuje się zyskiem gdzie indziej. Oddalenie w jednym miejscu przybliża do miejsca innego. Przestaje istnieć problem „kto kogo?”. Zawsze jest jakiś „ktoś” mocniejszy i słabszy. Nie ma rozwiązań jedynych i definitywnych. Wszystko faluje, unosi się, poszerza perspektywę, by ją zaraz załamać i znowu z nią wypłynąć. Tak poszczególne nasze konflikty nie są tyle szkołą przetrwania, ale poruszeniami fal sensu i rozszerzeniem jego kręgu. I tak działa łaska: łagodna, wszechobejmująca, zdolna przepełnić, napełnić i wypełnić. Powierzając się jej wchodzimy w nowy wymiar relacji z innymi i ze światem: już nie wrogi i pełen napięcia. Raczej zrównoważony, jak fale poruszane nawet niewielkim wiatrem.

Nie ma „kto kogo?” Wszyscy jednakowo unoszą się w zagrożeniu, ale i bezpieczeństwie. Są zdani na poruszenia fal, ale też oddaleni bezpiecznie od drugich. Nie ma już gwałtownych uderzeń. Wszystko jest amortyzowane, rozchodzi się poprzez fale.

Cały świat jest morzem. Oceanem. Ukołysaniem i falowaniem w Bogu, w odwiecznym rytmie drżeniu odblasków słońca i księżyca na powierzchni i przeglądających się w głębi gwiazd, ale i chmur, drzew, ptaków. Mewy przynoszą i wykrzykują swoje historie. Pławią się w słońcu i wietrze. Nurzają się też w falach, by znaleźć rybę. Lśnią w słońcu jej łuski, jak rozcinający wyżej lazur nieba samolot. Bóg przegląda się w tafli oceanu, przenika błękit nieba. Ostatecznie w Nim zanurzone jest wszelkie kołysanie, blask, wszelkie rozcięcie przestworzy czy fal, nawet to niosące śmierć. On przenika wszystko i daje się przenikać – czy to w falach, czy w przestworzu. To jest ostateczna perspektywa wszelkiej konfrontacji:

Ty jesteś moje imię i w kształcie, i w przyczynie,
i moje dłuto lotne.
Ja jestem, zanim minie wiek na koniu-bezczynie,
ptaków i chmur zielonych złotnik.
Ty jesteś we mnie jaskier w chmurze rzeźbiony blaskiem
nad czyn samotny.
Ja z ciebie ulew piaskiem runo burz, co nie gaśnie,
każdym życiem i śmiercią stokrotny.
Ty jesteś marmur żywy, przez który kształt mi przybył,
kształt w wichurze o świcie widziany,
który o mleczne szyby buchnął płomieniem grzywy
i zastygł w dłoni jak z gwiazdy odlany.
I jesteś mi imię ruchów i poczynaniem słuchu,
który pojmie muzykę i sposób,
który z lądu posuchy wzejdzie żywicą-duchem
w łodygę głosu.

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 10 kwietnia 2019

Autor: mj

Tagi: Kto kogo?