Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Księga fałszów (2)

Treść

W poprzednim artykule pisałem o głoszonych we francuskiej książce "La Pologne" z 2007 roku oszczerczych oskarżeniach, że Józef Piłsudski i jego polscy następcy byli rzekomo zafascynowani postacią Hitlera. Przypomniałem tam, że rzekomo zauroczony Hitlerem Marszałek Piłsudski na próżno namawiał Francję i Anglię w 1933 r. do wojny prewencyjnej przeciwko zaczynającym się dopiero zbroić nazistowskim Niemcom. Współczesne francuskie oskarżenia rządów polskich aż nadto przypominają dawne sowieckie propagandowe ataki na temat rzekomej faszyzacji elit polskiej II Rzeczypospolitej. Ciekawe, że atakujący Polskę francuscy autorzy "dziwnie" przemilczają dokonaną przez Francję, wspólnie z Wielką Brytanią, zdradę Czechosłowacji w Monachium w 1938 r. i późniejszą zdradę Polski we wrześniu 1939 roku. Nie piszą ani słowem o złamaniu przez Francję jednoznacznych zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Słynny amerykański historyk William Shirer przypomniał, że brak działań francuskich w obronie Polski we wrześniu 1939 r. oznaczał złamanie postanowień tajnego traktatu wojskowego z Polską z 19 lutego 1921 r. podpisanego przez marszałka Ferdinanda Focha. Traktatu, w którym Francja zobowiązywała się do "efektywnego i szybkiego wsparcia Polski w przypadku napadnięcia jej przez Niemcy" (por. W.L. Shirer: "The Collapse of the Third Republic", London 1970, s. 485). Francja złamała również porozumienie z Polską podpisane przez gen. M. Gamelina z gen. T. Kasprzyckim 19 maja 1939 roku. Trzeci punkt tego porozumienia przewidywał, że "gdy tylko rozpocznie się główne niemieckie uderzenie na Polskę, Francja podejmie ofensywę przeciwko Niemcom głównymi zgrupowaniami swych sił, poczynając od piętnastego dnia po pierwszym dniu mobilizacji w Polsce" (cyt. za "Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej", t. I, "Kampania wrześniowa 1939", Londyn 1951, cz. I, s. 99). Francja nie uderzyła na Niemcy pomimo ogromnej przewagi jej sił nad wojskami niemieckimi na froncie zachodnim ogołoconym przez Niemców z dywizji pancernych, posłanych przeciw Polsce. William L. Shirer pisał we wspomnianej już książce ("The Collapse...", s. 585): "Francuzi mieli druzgocącą przewagę pod względem ilości żołnierzy, dział i czołgów. Przeciw ich w pełni uzbrojonym 85 dywizjom, Niemcy mieli 34 dywizje, które za wyjątkiem 11 dywizji były jednostkami rezerwowymi, słabo wyszkolonymi i nie posiadającymi odpowiedniej amunicji i transportu. Wszystkie dywizje pancerne, wszystkie dywizje zmotoryzowane zostały przeznaczone na Polskę". Niemiecki generał Siegfried Westphal pisał: "We wrześniu nie było ani jednego czołgu na froncie zachodnim. Zapasy amunicji wystarczyłyby tylko na trzy dni walki" (cyt. za W.L. Shirer: op. cit., s. 593). Generał Alfred Jodl stwierdził, że Niemcy uniknęły upadku w 1939 r. tylko dzięki totalnej bierności francuskich i brytyjskich wojsk na froncie wschodnim (por. tamże, s. 593). Inny niemiecki generał Franz Halder stwierdził: "Jeśliby Francuzi (...) wykorzystali okazję, stworzoną przez zaangażowanie prawie wszystkich naszych wojsk w Polsce, to byliby zdolni przekroczyć Ren, bez możliwości zapobieżenia temu z naszej strony i zagroziliby zagłębiu Ruhry, które miało znaczenie decydujące dla prowadzenia wojny przez Niemcy" (por. tamże, s. 592). Głośny angielski autor lord Nicolas Bethell pisał w książce "Zwycięska wojna Hitlera wrzesień 1939", Warszawa 1997, s. 99: "Gen. Gamelin także nie miał wiele słów pociechy dla Polaków. Chatfield zapytał go, czy Francuzi przyjęliby bardziej agresywną postawę na froncie zachodnim, jeśli Polsce udałoby się dłużej utrzymać, niż przewidywano. Odpowiedzią gen. Gamelina było kategoryczne 'nie'. Powiedział, że cokolwiek będą w stanie zdziałać Polacy, 'da to jedynie Wielkiej Brytanii i Francji więcej cennego czasu na przygotowanie się i uniemożliwi Niemcom wycofanie swych sił z frontu wschodniego na zachodni'. Właśnie to zdanie pokazuje, jak perfidnie wprowadzono w błąd Polaków. Walczyli z Niemcami do ostatniego człowieka i do ostatniego naboju, wierząc, że ta pierwsza bitwa w wojnie będzie decydująca, że ich sojusznicy rozpoczną wkrótce ofensywę, aby nie dopuścić do zajęcia ich kraju. Ale ta walka na śmierć i życie była dla gen. Gamelina niczym więcej niż polityczną dywersją, mogącą dać chwilę oddechu siłom francuskim i brytyjskim". Generał Gamelin, będący wówczas naczelnym dowódcą wojsk sprzymierzonych (francuskich i brytyjskich), cynicznie kłamał w liście do polskiego pułkownika Wojciecha Fydy z 10 września 1939 r., twierdząc: "Prawie połowa naszych czynnych dywizji na północnym wschodzie uczestniczy w walkach" (wg N. Bethell: op. cit., s. 101). Generał Gamelin pisał to kłamstwo w sytuacji, gdy wojska francuskie nie podejmowały przeciw Niemcom jakichkolwiek działań zaczepnych, zaprzepaszczając szansę niechybnego zwycięstwa. Pytanie, czemu francuscy autorzy najnowszej książki o historii Polski tak gruntownie zacierają pamięć o haniebnym, zdradzieckim zachowaniu się Francji wobec Polski w 1939 roku?! "Niedobra, uciążliwa" Polska W ślad starych sowieckich schematów propagandowych idzie najwyraźniej kreślona w "La Pologne" wizja międzywojennej Polski jako "wrednego", agresywnego kraju, uciążliwego dla wszystkich sąsiadów. Polskę obciąża się przy tym winą za wszystkie konflikty zbrojne między nią a krajami sąsiednimi. Tezę tę głosi z wigorem m.in. tak mocno znany i popularyzowany w Polsce autor - profesor Daniel Beauvois, pisząc na s. 32: "Pomimo ograniczeń, głoszonych w Wersalu czy w Spa przez Anglika Curzona, Warszawa stworzyła liczne fakty, dokonane za zgodą mniej lub bardziej aktywną Paryża: Cieszyn (Teschen), Wilno (Vilnius), Lwów (Lviv), Śląsk, a nawet Kijów, nagle zostały okupowane, stwarzając resentymenty, które wybuchły dwadzieścia lat później". Pełen uprzedzeń do Polski profesor D. Beauvois jest nie wiadomo dlaczego doktorem honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Wrocławskiego. Pokażmy więc na tle cytowanej wyżej jego wypowiedzi rozmiary wyrażanej przez niego ignorancji, a może po prostu świadomej złej woli. Zacznijmy od Cieszyna. Powszechnie wiadomo (prof. Beauvois jest tu niechlubnym wyjątkiem), że to nie Polacy, a Czesi rozpoczęli w styczniu 1919 r. zbrojny konflikt o Cieszyn, łamiąc poprzednie umowy z Polakami. Ewa Orlof pisała w źródłowym opracowaniu "Polacy a Czesi i Słowacy w 1918, 1945, 1989 r." w ramach zbiorowej pracy "U progu niepodległości 1918-1989" (pod red. prof. R. Wapińskiego, Gdańsk 1999, s. 102-103): "Doszło do porozumienia między polską Radą Narodową a czeskim Narodnim Vyborem [5 XI 1918 r. - przyp. J.R.N.], na mocy którego dokonano podziału Śląska Cieszyńskiego w oparciu o kryteria etnograficzne. Porozumienie to przeszło do historiografii pod nazwą umowy z 5 listopada. Umowa ta jest ważnym dokumentem, ponieważ została zawarta przez miejscowych działaczy, którzy najlepiej znali istniejący tam stan stosunków narodowościowych. Najlepiej wiedzieli, kto jest Polakiem, Czechem czy Niemcem i nie kwestionowali kryterium etnograficznego". I tę właśnie umowę brutalnie złamali Czesi. Profesor Wojciech Roszkowski pisze w swojej "Historii Polski 1914-2005" (Warszawa 2007, s. 21): "Przekreślając lokalne porozumienie o linii demarkacyjnej, podpisane w listopadzie 1918 r. przez polską Radę Narodową i czeski Narodni Vybor, 23 I 1919 r. wojska czeskie weszły na Śląsk Cieszyński, zajmując cały obszar dawnego Księstwa Cieszyńskiego aż po Wisłę". W toku rozpoczętych walk czesko-polskich wojska czeskie zachowały się bardzo bezwzględnie, m.in. mordując 20 polskich żołnierzy wziętych do niewoli, którzy spoczywają dziś we wspólnej mogile w Stonawie. Warto tu dodać, że czeską napaść zbrojną na Cieszyn wyraźnie wspierał, nawet powszechnie uważany za wielkiego humanistę, filozof - prezydent Tomasz G. Masaryk, który jeszcze przed atakiem w liście do Edwarda Benesza tak wyraził swój stosunek do Polaków: "Polakom nie zaszkodziłby policzek, przeciwnie, nawet pomógłby ostudzić niebezpiecznych szowinistów". Czeska agresja, wykorzystująca zaangażowanie wojsk polskich w bardzo ciężkich równoczesnych bojach z Ukraińcami, Niemcami i Sowietami, przyniosła oczekiwany przez władze Czechosłowacji skutek. Stworzono fakt dokonany. Półtora roku później, w lipcu 1920 r., w niezwykle trudnej sytuacji Polski na froncie walki z bolszewikami, aliancka Rada Ambasadorów podjęła całkowicie krzywdzącą dla Polski decyzję w sprawie podziału Śląska Cieszyńskiego. Oddajmy głos w tej sprawie bez porównania bardziej obiektywnemu od D. Beauvois historykowi zagranicznemu - profesorowi Normanowi Daviesowi. W książce "Boże igrzysko" (Kraków 1998, t. 2, s. 539) pisał: "Większą, zachodnią część księstwa [cieszyńskiego - przyp. J.R.N.], obejmującą cały okręg przemysłowy i zamieszkaną w większości przez ludność polską, przyznano Czechosłowacji. Sam Cieszyn został przecięty na pół, granica przebiegała przez środek rzeki Olzy. Rynek i kościół ewangelicki pw. Pana Jezusa miały należeć do Polski, natomiast dworzec kolejowy miał znaleźć się w Czechosłowacji. Polska opinia publiczna zawrzała oburzeniem. Paderewski podpisał traktat dopiero po trzydniowych wahaniach, wyrażając swój protest. Zarówno jemu, jak i jego rodakom, wydawało się, że (...) Benesz narzucił aliantom własną politykę, korzystając ze słabości Polski w kulminacyjnym marszu Armii Czerwonej na Warszawę i że polskich górników z okręgu Cieszyna poświęcono dla realizacji planów alianckich kapitalistów". W przypadku Lwowa zbrojny konflikt polsko-ukraiński został rozpoczęty przez Ukraińców, którzy w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 r. opanowali Lwów, zarazem przejmując z zaskoczenia władzę w Galicji Wschodniej od Przemyśla aż po Zbrucz. W odpowiedzi na ten zbrojny atak ukraiński polska ludność zamieszkała we Lwowie, w tym bardzo liczna część młodzieży akademickiej i szkolnej, chwyciła za broń. Po trzech tygodniach Polakom udało się odbić Lwów. To, że Ukraińcy rozpoczęli konflikt z Polakami przez podstępne opanowanie Lwowa nocą, jest powszechnie znanym faktem, "dziwnie" nieznanym tylko prof. Beauvois. W przypadku Wilna przypomnijmy, że to miasto było zamieszkałe głównie przez Polaków i Żydów, przy znikomym procencie ludności litewskiej. Początkowo, 31 grudnia 1918 r., po wycofaniu się Niemców z Wilna władzę w mieście objęły oddziały Samoobrony Litwy i Rusi, zbrojnej formacji złożonej głównie z członków Polskiej Organizacji Wojskowej i byłych żołnierzy I Korpusu Polskiego. 5 stycznia 1919 r. oddziały polskie musiały jednak wycofać się z Wilna pod naporem oddziałów Armii Czerwonej. Jak pisał prof. W. Roszkowski: "(...) Po zdobyciu Wilna władze bolszewickie na Litwie i Białorusi połączyły się, tworząc Litewsko-Białoruską SRR. Gdziekolwiek bolszewicy ustanawiali swe władze, rozpoczynali rabunek i rewolucyjny terror". Tym większa więc była radość mieszkańców Wilna po wyzwoleniu go od bolszewików w czasie kontrofensywy polskiej w kwietniu 1919 roku. W lipcu 1920 roku bolszewicy ponownie zajęli Wilno, wycofując się dopiero po zwycięskiej ofensywie polskiej, zapoczątkowanej zwycięstwem w bitwie pod Warszawą. Jak pisał prof. W. Roszkowski (op. cit., s. 28): "(...) Ze względu na to, że w myśl traktatu litewsko-bolszewickiego Wilno miało przypaść Litwie oraz wobec zdecydowanego sprzeciwu Litwinów na przeprowadzenie tu plebiscytu, Piłsudski postanowił zapewnić samookreślenie tego obszaru pod kontrolą polską, co było o tyle usprawiedliwione, że większość Wilna i okolicy stanowili wówczas Polacy". W przypadku Śląska warto przypomnieć, że spis dzieci szkolnych na Górnym Śląsku, przeprowadzony w 1911 roku, wykazał pochodzenie polskie u 70,1 proc. dzieci (por. opracowane przez Mieczysława Wrzoska hasło "Powstania Śląskie" w: "Encyklopedia Drugiej Rzeczypospolitej", Warszawa 1999, s. 333). Niemcy próbowali zapobiec samookreśleniu polskiej ludności Górnego Śląska poprzez rozliczne gwałty niemieckich bojówek mordujących Polaków oraz różnego rodzaju szykany niemieckich władz administracyjnych. W takich warunkach doszło do kolejnych trzech powstań śląskich, które skutecznie zadecydowały o przyznaniu Polsce znacznie większej części Górnego Śląska, niż to, co początkowo proponowali alianci. Nawet wtedy jednak, w myśl decyzji Rady Ligi Narodów, niemieckiej stronie przypadły obszary Górnego Śląska zamieszkane przez około 530 tys. Polaków, podczas gdy w polskiej części Górnego Śląska pozostało 250 tys. Niemców (por. W. Roszkowski: op. cit., s. 30). W sprawie Kijowa przypomnijmy, że Polska wcale nie chciała anektować tego miasta. Wkraczając do Kijowa wraz z oddziałami ukraińskimi Semena Petlury, doprowadzono do powołania tam ukraińskiego rządu, niestety, szybko obalonego przez bolszewicką ofensywę. Myślę, że konfrontacja opisanych wyżej faktów z twierdzeniami prof. D. Beauvois zmusza do zapytania, po co ten doktor honoris causa trzech czołowych polskich uniwersytetów robi wodę z mózgu francuskim czytelnikom w duchu godzących w Polskę nieprawd?! Dodajmy, że na s. 45 tenże prof. D. Beauvois krytykuje Francję za to, że popierała Polskę w różnych spornych sprawach z sąsiadami. Nie podoba mu się przede wszystkim to, że Francja "popierała bezwarunkowo wszystkie powstania w Poznaniu i na Śląsku, pozwoliła armii Hallera, uformowanej we Francji, powrócić dla zmiażdżenia młodej republiki ukraińskiej i zagarnięcia Lwowa, ofiarowania pomocy zbrojnej w zwycięstwie pod Warszawą przeciw bolszewikom, zamknęła oczy na aneksję Wilna i nie respektowała autonomii, obiecanej Ukraińcom z Galicji". Co było złego w Powstaniu Wielkopolskim, w sytuacji gdy Polacy stanowili miażdżącą większość w Poznaniu i reszcie Wielkopolski? Dlaczego D. Beauvois nie podoba się francuska pomoc militarna dla Polski w 1920 r. przeciw bolszewikom? Może Polacy mają się wstydzić swego zwycięstwa, które uratowało Europę, a przynajmniej Europę Środkową (Czechosłowację, Węgry i kraje bałtyckie) od najazdu wojsk bolszewickich? Nader tendencyjnie wygląda przedstawiony w "La Pologne" obraz stosunków polsko-ukraińskich w II RP. Główny spec od zafałszowań, dyrektor do spraw badań w CERI (Centrum Studiów i Badań Międzynarodowych) Fran?ois Bafoil wymyślił nawet nigdy niezaistniałe w ówczesnej Polsce powstania ukraińskie i białoruskie. Napisał dosłownie (na s. 27): "polonizacja wschodu prowokowała krwawo tłumione powstania ukraińskie i białoruskie". Inny autor, prezes Stowarzyszenia dla praw mniejszości narodowych Yves Plasseraud, posunął się do skrajnie ordynarnego kłamstwa, pisząc na s. 128 o Wołyniu, że "nie było praktycznie w tym regionie elementów etnicznych polskich". Przypomnijmy więc, że faktycznie na Wołyniu było według spisu powszechnego z 1931 r. 346,6 tysięcy Polaków (por. "Mały Rocznik Statystyczny", Warszawa 1939, s. 22-23. Zob. również W. Siemaszko, E. Siemaszko "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, t. I, s. 43). Znamienne jest, że autorzy "La Pologne" całkowicie przemilczają ludobójstwo popełnione na stu kilkudziesięciu tysiącach Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przez nacjonalistów ukraińskich w latach 1943-1944. Zabrakło w książce również jakiejkolwiek informacji o morderczych czystkach etnicznych dokonanych na Polakach w latach 1936-1939 na sowieckiej Ukrainie i Białorusi, po likwidacji autonomicznych okręgów Dzierżyńsk i Marchlewsk. Skutkiem tych przemilczanych czystek było wymordowanie aż 111 tysięcy Polaków tylko z powodu ich pochodzenia i zesłanie dalszych kilkuset tysięcy na Wschód. Z gruntu nieprawdziwe jest, jak już pisałem w pierwszym artykule, twierdzenie, że po zamachu stanu J. Piłsudskiego w 1926 r. sytuacja mniejszości narodowych się pogorszyła (s. 137, 139). Autorzy "La Pologne" milczą o tym, że ze strony polskiej, właśnie za rządów J. Piłsudskiego, były próby znaczącego polepszenia stosunków z Ukraińcami, wyjścia naprzeciw wielu ich postulatom (bardzo aktywna w tym względzie polityka wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego, który za to naraził się kręgom narodowym jako rzekomy "zdrajca sprawy polskiej"). Odwołano go w 1938 r., po dziesięciu latach sprawowania funkcji wojewody wołyńskiego. Warto przypomnieć, że zbrodniczy ukraińscy nacjonaliści świadomie mordowali Polaków i Ukraińców, szczególnie zainteresowanych wzajemnym zbliżeniem obu narodów, bojąc się ewentualnego sukcesu ich działań (Prawdopodobnie robili to z poduszczenia Niemiec). Ofiarą zdradzieckich mordów padli ukraiński redaktor pisma "Ridnyj Kraj" (Ojczyzna) Sydir Twerdochlib i wielki zwolennik zbliżenia polsko-ukraińskiego, ortodoksyjny metropolita Jerzy (wg D. Beauvois: "La Pologne", Paris, 1995, s. 322). W 1931 roku ukraińscy nacjonaliści zamordowali jednego z największych polskich zwolenników zbliżenia z Ukraińcami - Tadeusza Hołówkę, przyjaciela J. Piłsudskiego, wybitnego działacza politycznego i publicystę. Warto przypomnieć tu również uwagi ukraińskiego autora Oresta Subtelnego. W obszernej, ponad 660-stronicowej książce o historii Ukrainy opisał on podjęte przez Polskę próby porozumienia z Ukraińcami w latach 30. Według Subtelnego, w 1933 r. polski premier Wacław Jędrzejewicz publicznie przyznał, że "błędy były popełnione z obu stron. (...) W 1935 r. stworzono podstawy do ograniczonego porozumienia między rządem i UNDO [największą ukraińską partią polityczną - przyp. J.R.N.] porozumienia, które stało się znane jako 'normalizacja' (...) Po wyborach rząd uczynił dalsze kilka koncesji. Przywódca UNDO Wasyl Mudry został wybrany wicemarszałkiem Sejmu. Uwolniono większość ukraińskich więźniów z Berezy Kartuskiej. Niektóre ukraińskie instytucje ekonomiczne otrzymały kredyty finansowe. Dla wielu członków UNDO wydawało się, że życie pod polskimi rządami stanie się znośne, szczególnie z uwagi na potworności, jakich doświadczali Ukraińcy pod panowaniem sowieckim" (cyt. za: O. Subtelny "Ukraine. A History", Toronto 1989, s. 431). Wyraźnemu zafałszowaniu uległ w "La Pologne" również obraz stosunków polsko-niemieckich w latach 1918-1939. Między innymi w tekście Sandriny Kott, profesor historii nowożytnej Europy na uniwersytecie w Genewie, wyraźnie zostały potępione nasze powstania śląskie. Na s. 104 autorka pisze o "dwóch morderczych rewoltach, zainicjowanych przez nacjonalistów polskich (sierpień 1919, sierpień 1920)". Potem Kott pisze o III Powstaniu Śląskim, iż: "Powstanie to spowodowało śmierć setek osób, w tym trzydziestu żołnierzy włoskich. (...) Te gwałtowne działania zradykalizowały oponentów i uczyniły trudnym współżycie różnych społeczności, związanych przez długą, wspólną historię. Podział Śląska między Polaków i Niemców, przyznanie Polakom prosperującego zagłębia węglowego - Katowic, o wyraźniej przewadze ludności mówiącej po niemiecku, umocniło wzajemne przeciwieństwa. Góra św. Anny, gdzie rozegrały się gwałtowne walki w 1921 r., pozostała do końca lat osiemdziesiątych miejscem afirmacji polskiego nacjonalizmu. (...) Niektórzy, jeszcze żyjący weterani, zbierają się tam z okazji rocznic i intonują pieśni wojenne, wyraźnie nacechowane germanofobią" (tamże, s. 104). Ta sama autorka chętnie rozpisuje się (por. s. 111-114) na temat "cierpienia" mniejszości niemieckiej pod panowaniem polskim, poddawania jej usilnej polonizacji. Gwoli ścisłości trzeba jednak zauważyć, że na koniec w paru zdaniach (s. 116) przyznaje, że Niemcy nazistowscy rozprawili się ze Związkiem Polaków w Niemczech, osadzając jego aktywnych członków w obozie w Buchenwaldzie. Do największych brecht występujących w książce "La Pologne" należy zaliczyć zestawienie J. Piłsudskiego z rumuńskim faszystowskim dyktatorem Ionem Antonescu i prezydentem zależnego od Niemiec nazistowskich państwa słowackiego w latach 1939-1945 ks. Józefem Tiso. Prezes ugrupowania dla praw mniejszości narodowych Yves Plasseraud pisze na s. 121, jakoby: "Począwszy od lat 30. silni ludzie (Antonescu w Rumunii, Piłsudski w Polsce, Tiso w Słowacji...) zagarnęli wszędzie władzę w imię 'wyższego interesu narodu'. Rozpoczęli wkrótce upokarzanie swoich mniejszości narodowych i równocześnie starali się poprzez rewizję granic odzyskiwać ich współrodaków z zagranicy (mówiło się na ten temat o 'rewizjonizmie') (...)". W tym krótkim tekście Plasseraud zdążył umieścić kilka kłamstw, począwszy od najordynarniejszego - porównania J. Piłsudskiego do krwiożerczego, faszystowskiego dyktatora i sługusa Hitlera I. Antonescu. Kłamstwem jest rzekome "upokarzanie mniejszości narodowych" w Polsce przez Piłsudskiego, podobnie jak rzekome działanie Marszałka dla "rewizji granic". Jak wiadomo, dopiero w trzy lata po śmierci Piłsudskiego J. Beck podjął działania dla rewizji granicy w regionie Zaolzia. Nieprawdziwe jest podane przez F. Bafoila w ramach kreślonego przez niego czarnego obrazu Polski twierdzenie (s. 25), iż: "Za wyjątkiem rzadkich momentów, takich jak zamach stanu Piłsudskiego w 1926 r., sytuacja ekonomiczna i społeczna nie przestawała się pogarszać w czasie dwóch dziesięcioleci międzywojennych". Po zamachu Piłsudskiego dobra koniunktura trwała nie "moment", lecz trzy lata: 1926-1928 (por. W. Roszkowski: "Historia Polski 1914-2005", Warszawa 2007, s. 56). Z kolei wg "Encyklopedii Historii Drugiej Rzeczypospolitej" (Warszawa 1999, s. 10), od 1933 r. poprawiała się koniunktura w przemyśle, a od jesieni 1935 r. w rolnictwie, zaczęły rosnąć dochody budżetu. To czasy wielkiego ożywienia gospodarczego za wicepremierostwa Eugeniusza Kwiatkowskiego. Doszło do wyraźnego przyspieszenia w rozwoju gospodarczym kraju (por. W. Roszkowski: op. cit., s. 79). Różnego typu nieprawdy można znaleźć w "La Pologne" również przy rzadkich odniesieniach do dawnej historii Polski, czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. I tak np. na s. 51 Daniel Beauvois gołosłownie próbuje podważyć powszechnie przyjęte i udokumentowane twierdzenia o tym, że Polska była "krajem bez stosów", bo wyróżniała ją wyjątkowa wprost w Europie tolerancja. Przypomnijmy, że nawet zajadły XIX-wieczny wróg Polski pruski feldmarszałek Helmut von Moltke doceniał szczególne znaczenie polskiej tolerancji. Von Moltke pisał: "Starożytni Polacy odznaczali się wielką tolerancją (...). Przez długi przeciąg czasu przewyższała Polska wszystkie inne kraje Europy swą tolerancją. (...) Pierwsi Żydzi, którzy się tu osiedlili, byli wygnańcami z Czech i Niemiec. W roku 1096 schronili się oni do Polski, gdzie wówczas daleko większa tolerancja panowała, niż we wszystkich innych krajach Europy" (cyt. za H. von Moltke: "O Polsce", Lipsk 1885, s. 12, 14). Wróg Polski feldmarszałek von Moltke najwyraźniej potrafił lepiej docenić polską tolerancję niż nasz rzekomy przyjaciel prof. D. Beauvois, doktor honoris causa UW, UJ i Uniwersytetu Wrocławskiego. Strzeżmy się takich przyjaciół, od nieprzyjaciół uchronimy się sami. Wyjątkowo niechętnie nastawiony do Polski inny autor "La Pologne", prezes Stowarzyszenia dla spraw mniejszości narodowych Yves Plasseraud, usiłuje wmówić czytelnikom na s. 122, że: "W parze litewsko-polskiej to raczej Wielkie Księstwo Litewskie było znane ze swej tolerancji i poszanowania dla wszystkich kultur". Przypomnijmy więc w tym kontekście, że Polska była jedynym w Europie wielkim schronieniem dla Żydów już w wiekach XI-XIII, gdy nikt nie marzył jeszcze o unii Polski z Litwą. Całkowitą nieprawdą jest uogólnienie D. Beauvois o powszechnej jakoby niechęci szlachty do powstania Kościuszki. Beauvois pisze (s. 41), iż: "Kościuszko rozważał wcielenie poddanych [do armii - przyp. J.R.N.], lecz ich właściciele woleli przejść pod dominację zagraniczną i zachować swych darmowych pracowników, niż podtrzymywać ryzykowną awanturę". Trudno wyjaśnić, skąd inny współautor "La Pologne" - Bruno Drwęski, zaczerpnął swe twierdzenie (s. 459-460), że "zapomina się o próbach refleksji na temat współpracy bardzo licznych Polaków z kierowniczymi kołami ruskimi przed i po rozbiorach Polski, podczas pierwszej wojny światowej, czy podczas okresu komunistycznego". Zupełną bzdurą jest twierdzenie Drwęskiego (s. 460), że "od 1648 r. aż do ostatniego rozbioru w 1795 r. istniała potężna partia prorosyjska". Ciekawe, jakie dałby dowody na istnienie tej "potężnej partii prorosyjskiej" w odniesieniu np. do pierwszych dziesięcioleci po 1648 roku? Nonsensem jest głoszone przez Beauvois na s. 35 uogólniające twierdzenie, iż "wolność osobista nie zagwarantowała chłopom w niczym ich udziału w życiu publicznym, ponieważ byli oni często analfabetami (aż do 1918 r.), mało upolitycznionymi". Ci "mało upolitycznieni" chłopi wybrali w Galicji od 1867 roku kilkudziesięciu posłów, wydając m.in. tak świetnych przywódców politycznych, jak Wincenty Witos czy Maciej Rataj. Nie wiem, skąd wziął polski historyk Marcin Zaremba swoje szokujące uogólnienie, że w Polsce gomułkowskiej publicznie zalecano, aby nie myć rąk (!). Jest to dość szczególny wkład polskiego historyka do upowszechniania na Zachodzie pogardliwych dyrdymałów o polskiej ciemnocie. Zaremba pisze dosłownie (na s. 205), iż: "Polska Gomułki (...) to był brudny kraj, gdzie poziom higieny cielesnej jednostek był bardzo niski. Czytelniczki aktualnych tygodników kobiecych były zaszokowane tym, jakiego typu porady mogły przeczytać w 'Przyjaciółce' czy 'Kobiecie i Życiu'. Doradzano tam na przykład, żeby nie myć rąk". Szkoda, że Zaremba nie dodał przy okazji opowiastek o niedźwiedziach spacerujących po ulicach Warszawy, co już w pełni odświeżyłoby francuskie mity o barbarzyństwie Polaków. Prof. Jerzy Robert Nowak "Nasz Dziennik" 2008-09-18

Autor: wa