Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ksiądz Stanisław Bogucki

Treść

Wygląd miał dostojny, chodził zawsze starannie ubrany, w kapeluszu i płaszczu. W takim stroju przyszedł także do mnie na plebanię przy kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Olsztynie, by przekazać do Archiwum Akt Nowych Archidiecezji Warmińskiej swoje wspomnienia spisane na maszynie. Nasza rozmowa trwała długo i była serdeczna. Ksiądz Stanisław Bogucki mówił spokojnie, precyzyjnie podając fakty. Aż trudno było uwierzyć, że liczył już osiemdziesiąt kilka lat i miał za sobą tak tragiczne przeżycia.

Przyszedł na świat 3 sierpnia 1907 r. w Szymborach-Jakubowiętach w obecnym powiecie wysokomazowieckim. Ale wówczas był to teren zaboru rosyjskiego. Rodzice, Julian i Marianna z Roszkowskich, gospodarzyli na 14-hektarowym polu. Posiadali także niewielki las. Nigdzie nie podano daty chrztu św. ks. Stanisława Boguckiego, ale uwzględniając dawne zwyczaje, można przypuszczać, że miał miejsce już w dniu narodzin. Odbył się w kościele w Jabłoni Kościelnej, gdzie parafia ku czci świętych apostołów Piotra i Pawła powstała w 1493 roku. O swoim ojcu napisał później, że był człowiekiem "roztropnym, sprawiedliwym, szanowanym przez ludzi i instytucje, jak gmina i powiat". Stanisław miał jeszcze ośmioro rodzeństwa, z których najmłodszy - Wacław - jako inżynier budowlany po II wojnie światowej został skierowany do odbudowy Warszawy.

Czas pokoju i wojny
Stanisław uczył się najpierw w domu, a potem w tzw. wędrownej szkole w rodzinnej miejscowości. Polegało to na tym, że dzieci zatrzymywały się codziennie w innym domu. Pewnego razu do izby weszli rosyjscy żandarmi, sprawdzając, czy uczą się w języku rosyjskim. Dzieciom ten epizod zapadł w pamięć i brutalnie uświadomił, że są w niewoli. Potem nadszedł czas I wojny światowej i po niej - odrodzenie Polski. Zaczęło być normalnie. Nie trzeba było już kryć się z nauką języka polskiego i wędrować z domu do domu, by uczestniczyć w zajęciach. Szkoła powszechna, do której uczęszczał Stanisław, znajdowała się w Jabłoni Kościelnej. Tam przyswajał nie tylko wiedzę w ramach obowiązkowych przedmiotów, ale także uczył się patriotycznych pieśni. Podobnie było w szkole w Wysokiem Mazowieckiem, gdzie ukończył klasy szóstą i siódmą oraz w Wyższym Klasycznym Gimnazjum im. Świętego Kazimierza w Sejnach. Jednak nie od razu został gimnazjalistą. Rodzice byli ubodzy i nie mogli sfinansować dalszego kształcenia syna. Przez dwa lata pomagał więc w gospodarstwie rolnym i dopiero od 1925 r. kontynuował naukę.
Gimnazjum wspominał ciepło. Kierował nim wówczas ks. Stanisław Pardo, "kapłan ogólnie kochany przez profesorów i młodzież". Była też kaplica i w niej codzienna Msza św. oraz wspólna modlitwa poranna i wieczorna. Formacji intelektualnej towarzyszyły więc praktyki religijne i ćwiczenie woli. Jak się okazało, później bardzo potrzebne, ponieważ jeszcze w czasie nauki doświadczyły go poważne choroby. Jednak dzięki hartowi ducha przezwyciężył trudności i podjął naukę w Małym Seminarium Duchownym we Włodzimierzu Wołyńskim. To był już przedsmak studiów teologicznych. Wskazywał na to nawet nowy strój, właściwy dla stanu duchownego - sutanna. Najważniejszym jednak celem było zdanie matury. Dopiero po otrzymaniu świadectwa dojrzałości mógł wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego w Łucku, co uczynił w 1931 roku. Czas studiów seminaryjnych określił jako "najszczęśliwszy i najmilszy" w życiu. W tym okresie pełnił także funkcje społeczne, z których najbardziej cenił posługę infirmeriusza. Rektorem seminarium był wówczas ks. Antoni Jagłowski, nazywany przez kleryków "Tatą". Zapewne nikt wówczas nie przypuszczał, że będzie im dane razem pracować po II wojnie światowej w diecezji warmińskiej.
Święcenia kapłańskie Stanisław Bogucki przyjął 20 lutego 1937 r. w katedrze łuckiej z rąk ks. bp. Adolfa Piotra Szelążka, a pracę kapłańską rozpoczął jako wikariusz w Ostrogu n. Horyniem, blisko granicy z ZSRS. Tę placówkę wspominał bardzo serdecznie. Na plebanii gościł wiele osobistości spośród miejscowej inteligencji. Wśród społeczności panowała atmosfera patriotyczna, pielęgnowano kult Marszałka Józefa Piłsudskiego. Z szacunkiem odnoszono się do miejscowych Żydów. Te doświadczenia przydały się na kolejnej placówce duszpasterskiej, w parafii Niesuchojeże nad Turią. Tu przyszło mu już pełnić funkcję administratora. Nie było to łatwe, gdyż katolików było niewielu, a dominowała ludność ukraińska i żydowska. Przez pewien czas ks. Bogucki mieszkał u emerytowanego nauczyciela, ale wyznania prawosławnego. W Niesuchojeżach przeżył również pierwsze dni II wojny światowej i widział tułaczkę uciekających przed Niemcami. Jeszcze boleśniejszy okazał się 17 września 1939 r. i atak na Polskę od strony wschodniej. Teraz ludność w obawie przez bolszewikami zaczęła uciekać do centralnej Polski. Niesuchojeże opustoszały. Młodemu księdzu nie pozostało zatem nic innego, jak wraz z innymi wyruszyć w podróż w nieznane. Tak trafił najpierw do Piasków Luterskich, a następnie do Radzymina w archidiecezji warszawskiej. 7 października 1939 r. udał się w strony rodzinne, ale po ostrzeżeniu przed niebezpieczeństwem, jakie mogło grozić ze strony władz sowieckich, zatrzymał się w Ostrowii Mazowieckiej, gdzie spędził 3 tygodnie. W pamiętniku odnotował, że w tym czasie wybuchł tu pożar, o który władający miastem Niemcy posądzili miejscowych Żydów, a następnie 300 z nich spędzili w jedno miejsce, rozstrzelali i zasypali w jednej mogile. Pewnego wieczoru patrol niemiecki zatrzymał także ks. Stanisława wraz z właścicielem domu, u którego przebywał. Tylko znajomość języka niemieckiego i zapewnienie, że tam mieszkali, uchroniła ich od śmierci. Trauma jednak pozostała. Ksiądz Stanisław postanowił więc wyruszyć w dalszą podróż, w stronę Radomia, ale los sprawił, że ponownie zatrzymał się w Radzyminie u kanonika i dziekana Maksymiliana Kościełowicza. Okazało się, że tamtejszy wikariusz też nosił nazwisko Bogucki, a na imię miał Teofil (w latach 1974-1987 sprawował funkcję proboszcza parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie, gdzie wikariuszem był ks. Jerzy Popiełuszko).
Kanonik Kościełowicz podtrzymywał tułacza na duchu i przepowiadał klęskę Niemców. Poradził też, by podjął starania o placówkę duszpasterską w diecezji podlaskiej i rzeczywiście tamtejszy biskup wyznaczył mu wikariat w Syrokomli k. Kocka. Ksiądz Bogucki pojechał tam 19 sierpnia 1940 roku. Zastał atmosferę ogólnego smutku i przygnębienia, gdyż wcześniej prawie wszystkich tamtejszych mężczyzn wymordowali Niemcy, rzekomo w odwecie za śmierć jakiejś rodziny niemieckiej. Pełnił tam posługę duszpasterską zalewie kilka tygodni; uczył religii w szkołach, odwiedzał chorych i sprawował Msze Święte. Wkrótce został przeniesiony do Trzebieszowa, w 1942 r. do Kosowa Lackiego i niedługo potem do Niecieczy-Mokobodów, a w 1943 r. - do parafii Domanice. W pamiętniku napisał, że ówczesny biskup podlaski Czesław Sokołowski przyjmował wszystkich księży, którzy zgłaszali się do niego w czasie wojny, ale w związku z tym miały miejsce częste zmiany. Tam spotkał się z innym kapłanem z diecezji łuckiej - ks. Henrykiem Batowskim, później także pracującym w diecezji warmińskiej. Częstą posługą były pogrzeby; ludzie co rusz umierali z powodu zakaźnych chorób i wycieńczenia.

W nowej rzeczywistości
Pod koniec wojny doszły jeszcze walki partyzanckie, które wprawdzie niosły Polakom nadzieję, ale też strach. Walczący o wolność Ojczyzny chronili się w kościołach i na plebaniach. Księża dostarczali im posiłki oraz wspierali ich duchowo. W sierpniu 1944 r. dochodziły wieści o Powstaniu Warszawskim, a potem o wycofywaniu się wojsk niemieckich. Na początku 1945 r. księża z diecezji łuckiej pracujący na Podlasiu spotkali się z biskupem Sokołowskim i wówczas usłyszeli o potrzebie podjęcia pracy na ziemiach zachodnich i północnych, które już w tym czasie zmieniały swoje oblicze; z niemieckich coraz bardziej stawały się polskie, choć nie zapadły jeszcze w tej sprawie ostateczne decyzje polityczne. Trzej bracia kapłani Batowscy oraz ks. Bogucki przenieśli się wówczas do diecezji włocławskiej i tam podjęli pracę na samodzielnych placówkach. Ksiądz Bogucki otrzymał parafię Mąkoszyn w powiecie konińskim, sięgającą korzeniami aż początków XIV wieku. Przez całą wojnę nie było tam proboszcza i kościół stał pusty. Ostatni duszpasterz ks. Wiktor Pietkiewicz został zamordowany przez Niemców i pochowany we wspólnym grobie pod Piotrkowem Kujawskim. Trzeba było od początku organizować życie religijne, a zbliżała się Wielkanoc. Okazało się jednak, że naczynia liturgiczne zostały zakopane w ziemi. Udało się je odzyskać; szaty wypożyczyli kapłani z sąsiednich parafii. Szybko też naprawiono dach świątyni i przygotowano plebanię do zamieszkania. Powoli odradzała się wspólnota parafialna, a także życie społeczne. Dla ks. Boguckiego jednak nadeszły znów trudne chwile, a powodem był ślub udzielony osobie ukrywającej się przed Urzędem Bezpieczeństwa. Zaczęto go nachodzić i inwigilować, a nawet straszyć odpowiedzialnością karną. Z obawy przed represjami, a także zachęcony przykładem księży Batowskich postanowił przenieść się do diecezji warmińskiej. O zgodę na opuszczenie parafii Mąkoszyn poprosił biskupa włocławskiego Karola Radońskiego w sierpniu 1947 r. i już 20 tego miesiąca objął placówkę w Rakowcu, w powiecie kwidzyńskim. Do końca wojny była to miejscowość ewangelicka. Dopiero wskutek wymiany ludności katolicy przejęli kościół, który 8 września 1945 r. został poświęcony. Nie miał jednak swojego kapłana. Pieczę duszpasterską sprawował początkowo o. Piotr Suszyna-Kozakowski z zakonu Ojców Reformatów. Kościół i budynki parafialne były w złym stanie i wymagały remontów. Na szczęście ks. Bogucki przybył już z inwentarzem: 2 końmi i 2 krowami, drobiem i narzędziami rolniczymi. Miał też do pomocy małżeństwo, które zajęło się proboszczowskim gospodarstwem. Szybko znaleźli się fachowcy od murarki i dachów. Można więc było zająć się normalną pracą duszpasterską. Ale okazało się, że i w Rakowcu obecność ks. Boguckiego spowodowała czujność funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Już po kilku tygodniach pobytu zgłosił się do niego rolnik z sąsiedztwa i w tajemnicy poinformował, że zlecono mu śledzenie kazań oraz spisywanie z nich protokołów. Ksiądz Bogucki zapytał go, jak to robi. Ten odpowiedział, że "zanim przystąpi do pisania protokołu, klęka i mówi różaniec, a potem pisze, co zapamiętał z kazania niedzielnego". Wówczas ksiądz miał zapewnić go, że "jeżeli tak robi, to na pewno mu krzywdy nie uczyni, że Matka Boża ustrzeże go od zła". Ale to tylko rozmowa. Natomiast wewnętrznie odczuwał ks. Bogucki lęk przed kolejnymi represjami.

Szykany i represje
I rzeczywiście latem 1948 r. w szkole podstawowej, gdzie uczył religii, został sprowokowany przez córkę członka miejscowej komórki PPR, która zrzuciła zeszyt z tego przedmiotu na podłogę i nie chciała podnieść. Gdy ksiądz po bezskutecznych prośbach postanowił wyprowadzić ją z klasy, pod drzwiami czekała już matka i zaczęła mu "grozić partią". Po kilku dniach został wezwany na przesłuchanie do Urzędu Bezpieczeństwa w Kwidzynie, gdzie przetrzymywano go kilka godzin. Potem były następne wezwania. Pytano się o to, dlaczego jego parafianie są "najgorszymi płatnikami podatku gruntowego", co myśli o granicy zachodniej Polski, co na ten temat mówią księża sąsiedzi, co sądzi o liście Papieża Piusa XII do wysiedlonych Niemców? Ksiądz Bogucki odpowiadał zgodnie ze swoim sumieniem i tak, jak myśleli wszyscy. Ale to nie wystarczyło. Następnego dnia funkcjonariusz zażądał od niego, by napisał artykuł w sprawie zadanych pytań. Tego już uczynić nie chciał, asekurując się potrzebą uzyskania zgody miejscowego ordynariusza. Wtedy padły złowrogie pogróżki, że może zginąć, nie wiadomo, kiedy i w jakich okolicznościach. Wytoczono mu także proces przed sądem grodzkim w Kwidzynie, ale 27 października 1948 r. sprawę umorzono.
W Rakowcu ks. Bogucki doświadczał jednak także momentów radosnych. W 1948 r. parafię nawiedził rządca diecezji warmińskiej ks. infułat Teodor Bensch, który udzielił bierzmowania aż 800 osobom. Odwiedzali go księża z sąsiednich parafii. Dobrze układała się współpraca z miejscowymi nauczycielami. Ludzie chętnie przychodzili do kościoła. Nic więc dziwnego, że rządca diecezji postanowił awansować ks. Boguckiego na parafię miejską; 16 września 1950 r. otrzymał nominację do Dzierzgonia. To była już zupełnie inna placówka. Do parafii należało 6 kościołów, a nie było żadnego wikariusza. Pierwszy przybył dopiero w 1954 roku. Jedyną pomoc miał w świeckim katechecie Wacławie Masiukiewiczu. Dzięki temu mogły normalnie odbywać się lekcje religii. Znów dużą życzliwość okazali księdzu nauczyciele. Największą trudność natomiast sprawiały remonty, a te były nieodzowne, by zabezpieczyć główny kościół przed dewastacją. Jeszcze większe kłopoty - jak się okazało - znów zgotowali mu funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Plebania od początku jego pobytu była śledzona. Niedługo potem, w listopadzie, "dwóch panów" zaproponowało mu wpisanie się na "listę intelektualistów". Zdarzył się też wypadek samochodowy, o którym od razu wiedzieli ci panowie. Doszły jeszcze kłopoty zdrowotne. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Tydzień po Wielkanocy, 28 kwietnia 1952 r., na plebanii przeprowadzono rewizję, a następnie zabrano ks. Boguckiego do aresztu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Gdańsku. Wytoczono mu sprawę z art. 8, par. 1 dekretu z 5 maja 1949 r. o ochronie wolności sumienia i wyznania. Jednym ze stawianych zarzutów było rzekome nakłanianie mieszkańca z Dzierzgonia do wystąpienia z partii. Zaraz po przywiezieniu do więzienia karno-śledczego zdarto z ks. Boguckiego sutannę oraz zabrano brewiarz i różaniec. Nie zauważono tylko medalika i ten towarzyszył mu w dalszych przesłuchaniach. Celka, w której został umieszczony, nie miała okien, tylko tzw. kibel i deskę przymocowaną do ściany na miejsce do wypoczynku. Najgorsze były jednak wyzwiska i drwiny z modlitwy - jak to określił - "histerycznie diabelski krzyk". Śledzili go też więźniowie, choć nie wszyscy. Niektórzy włączali się do wspólnych modlitw, uczestniczyli w rozmowach na tematy religijne i służyli pomocą.
20 listopada 1952 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku skazał ks. Boguckiego na łączną karę 3 lat więzienia oraz 3 lat utraty praw publicznych i obywatelskich. Po tym jeszcze przez kilkanaście tygodni przebywał w więzieniu w Gdańsku. Tam przeżył Wigilię Bożego Narodzenia i łamanie się chlebem zamiast tradycyjnym opłatkiem, chorobę i kolejne brutalne przesłuchania. W styczniu 1953 r. został przewieziony do więzienia w Warszawie, tzw. Gęsiówki. Warunki w nowym miejscu były jeszcze gorsze. Za posłanie służyły sienniki z niewielką ilością starej słomy. Razem z nim w celi przebywało dwóch innych duchownych: ks. Jaworski i ks. Ulatowski, wicerektor Seminarium Duchownego w Warszawie. Księdza Boguckiego codziennie doprowadzano na budowę Pałacu Kultury i Nauki.
W marcu 1953 r. adwokat wniósł rewizję do Sądu Najwyższego w Warszawie i na mocy wyroku z 11 tego miesiąca, wydanego zaocznie, ks. Bogucki został uwolniony. Z więzienia wyszedł jednak dopiero po miesiącu, 11 kwietnia 1953 r., ale do Dzierzgonia już nie powrócił. Po krótkiej przerwie otrzymał nominację na administratora parafii Nebrowo Wielkie z obsługą kościoła filialnego w Sadlinkach, w której przepracował ponad 3 lata. Tam dowiedział się, że 31 czerwca 1956 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku umorzył postępowanie na podstawie ustawy o amnestii z 27 kwietnia 1956 roku. W 1957 r. przeniesiono go na stanowisko administratora parafii w Ryjewie. W tej placówce pracował 4 lata i wspominał ją najmilej. Jedną piątą parafian stanowili autochtoni, a z przyjezdnych najwięcej pochodziło z Pomorza. W duszpasterstwie pomagał mu poprzednik, autochton, ks. Franciszek Pruss. W 1958 r. miała miejsce uroczystość 50-lecia budowy świątyni. Potem odbyła się jeszcze wizytacja kanoniczna, której dokonał ks. bp Józef Drzazga. Wszystkie budynki parafialne były w dobrym stanie, więc nie wymagały nowych remontów i nakładów finansowych. Życie toczyło się normalnie, bez większych trudności, a przede wszystkim bez inwigilacji i represji. Był to okres odwilży popaździernikowej. Kościół w tym czasie cieszył się znów większą wolnością i możliwościami działania. Ten spokój w życiu ks. Boguckiego, tak bardzo potrzebny po wcześniejszych kłopotach, został jednak ponownie przerwany. Tym razem z woli samego rządcy diecezji, biskupa Tomasza Wilczyńskiego, który postanowił przenieść ks. Boguckiego na jedną z najważniejszych parafii w diecezji - do Lidzbarka Warmińskiego. Najprawdopodobniej w czasie rozmowy z biskupem Wilczyńskim ks. Bogucki zapytał: "Czy to moje przeniesienie do Lidzbarka to jest nagroda, czy kara?". Biskup miał odpowiedzieć: "Nie jest to kara ani nagroda, ksiądz musi iść, aby tam porządzić".

Inwigilacji ciąg dalszy
W ten sposób ks. Bogucki trafił do dawnej siedziby biskupów warmińskich. Lidzbark, po Olsztynie i Elblągu, był chyba najlepszą parafią zarówno od strony religijnej, jak i ekonomicznej. Po II wojnie światowej osiedliło się tam wielu przybyszów z Wileńszczyzny, głęboko religijnych i bardzo przywiązanych do Kościoła. Ogromnym szacunkiem darzyli także księży, a poprzednikami ks. Boguckiego byli też duszpasterze przybyli z Kresów Wschodnich, księża Ludwik Syrewicz, Józef Czajka i Jan Kozakiewicz. Szczególnie ten ostatni był bliski nowemu proboszczowi. Przed II wojną światową pracowali razem w Ostrogu n. Horyniem. Tak więc przyszło ks. Boguckiemu objąć placówkę po swoim koledze, którego Bóg powołał do wieczności.
Samo powitanie w nowej parafii było tradycyjne, ale tylko w kościele. Okazało się bowiem, że już po kilku dniach przybył w odwiedziny "pan", który chciał nawiązać "odpowiednią współpracę" i - niestety - okazał się zwiastunem kolejnych kłopotów. Najpierw pojawiły się anonimy i szantaże. Potem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. W dniach 7-9 stycznia 1963 r. przeprowadzono u ks. Boguckiego egzekucję administracyjną za nieopłacone czynsze dzierżawne od mieszkań zajmowanych przez księży w nieruchomościach parafialnych. 14 stycznia tego roku Wydział do Spraw Wyznań w Olsztynie powiadomił Kurię "o wszczęciu z urzędu postępowania w sprawie szkodliwej dla Państwa działalności ks. Stanisława Boguckiego, administratora parafii rzymskokatolickiej w Lidzbarku Warmińskim". Po interwencji Kuria Biskupia otrzymała z Wydziału do Spraw Wyznań odpowiedź, w której napisano m.in.: "W świetle powyższego zaskakującym wydaje się twierdzenie Kurii Biskupiej, że czynsz za plebanię jest w rękach administracji narzędziem niepraworządnego nacisku na duchowieństwo. (...) Dla Wydziału niezrozumiałe jest łączenie spraw czynszowych ze zjazdem duchowieństwa we Wrocławiu, z Seminarium Duchownym i bliżej nieokreślonym kołem księży". Na prośbę biskupa olsztyńskiego Tomasza Wilczyńskiego włączył się w obronę poseł Stanisław Stomma. 23 maja 1966 r. Wydział do Spraw Wyznań, powołując się na art. 7 dekretu z 31 grudnia 1956 r. o organizowaniu i obsadzaniu stanowisk kościelnych i art. 97 kodeksu postępowania administracyjnego, zwrócił się do Kurii Biskupiej "o wydanie stosownych zarządzeń w sprawie szkodliwej dla Państwa działalności ks. Stanisława Boguckiego - administratora parafii rzymskokatolickiej w Lidzbarku Warmińskim. (...) W razie nieskuteczności tych zarządzeń Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Olsztynie - Wydział do Spraw Wyznań zwróci się o usunięcie ks. Stanisława Boguckiego z zajmowanego stanowiska kościelnego". Zarzucano mu, że:
"1. Systematycznie dopuszcza księży rekolekcjonistów do głoszenia kazań o treści nielojalnej wobec Państwa; kazania takie między innymi głosili: - ks. Podolecki, student KUL, w dniu 26 XII 1963 r., który mówił o rzekomym męczeństwie i prześladowaniu religii w Polsce;
- księża Kazimierz Kikowski i Wincenty Łanowy z Krakowa, którzy w swoich kazaniach głoszonych w dniach 14-22 III 1964 r. deprecjonowali wartość pracy i nawoływali do bojkotowania filmów, programów telewizyjnych, nieczytania książek i wydawnictw prasowych, które zawierają treści odmienne od światopoglądu katolickiego;
- ks. Henryk Korża z Lublina, wygłaszający kazania w dniach 3 III - 3 IV 1966 r.; duchowny ten stwierdzał m.in., że większymi przyjaciółmi Polaków są Niemcy z NRF od Niemców z NRD, że w Związku Radzieckim młodzieży do lat 18 nie wolno chodzić do kościoła, gdyż inaczej zamyka się kościoły, a młodzież zapędza do więzienia, natomiast w Chinach wszyscy księża i biskupi zostali zamknięci w więzieniach, a część z nich zamordowana;
2. Zatrudniał przy nauczaniu religii bez zezwolenia władz oświatowych katechetki zakonne i świeckie;
3. W dniu 21 II 1962 r. bez zezwolenia władz zorganizował w Lidzbarku Warmińskim publiczną imprezę rozrywkową [chodziło o srebrny jubileusz kapłaństwa - A.K.];
4. W dniach od 7 do 9 stycznia 1963 r. uniemożliwiał urzędnikom wykonywanie czynności służbowych i używał wobec nich obelżywych słów, za co został sądownie ukarany trzymiesięcznym aresztem z zawieszeniem na 2 lata;
5. Nie uiszcza pełnej stawki opłat czynszowych za mieszkanie;
6. Nie realizuje przepisów dotyczących nauczania religii i prowadzenia dokumentacji finansowej dla parafii". Ostatecznie jednak ks. Boguckiego nie spotkały żadne sankcje karne, choć oddech bezpieki czuł na każdym kroku i przez wiele jeszcze lat musiał strzec się różnego rodzaju podstępnych działań i inwigilacji. Takie były bowiem czasy, naznaczone ciągłą walką z Kościołem i kapłanami.
Jednakże przeżywał też chwile radosne i to nie tylko związane z codziennym duszpasterzowaniem. To w Lidzbarku Warmińskim obchodził ks. Bogucki jubileusz 25-lecia kapłaństwa w towarzystwie kolegów kursowych, biskupa Tomasza Wilczyńskiego i wielu przyjaciół z diecezji warmińskiej. Parafię lidzbarską odwiedzali także inni biskupi i to z całej Polski, a nawet kardynałowie Antonio Samore i Franz Koenig. Były wizytacje kanoniczne i misje, rekolekcje i odpusty, które gromadziły liczne grono duchownych, a przede wszystkim wiernych, wypełniających piękny gotycki kościół. Pracę ks. Boguckiego doceniali miejscowi ordynariusze, o czym świadczą kościelne odznaczenia. 20 lutego 1962 r. ks. Bogucki został mianowany honorowym, a 25 kwietnia 1968 r. rzeczywistym kanonikiem kapituły kolegiackiej w Dobrym Mieście; 23 lutego 1987 r. otrzymał jeszcze godność kapelana honorowego Jego Świątobliwości.
Po 44 latach posługi duszpasterskiej przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. 18 sierpnia 1981 r. ks. Bogucki przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Olsztynie. Dziesięć lat później, już w odmienionej politycznie Polsce, 8 listopada 1991 r. IV Wydział Karny Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku unieważnił wcześniejszy wyrok skazujący. W uzasadnieniu napisano: "Z materiału dowodowego zebranego w aktach sprawy w żadnym razie nie wynika, aby ksiądz Stanisław Bogucki dopuścił się przestępstw zarzucanych mu aktem oskarżenia i przypisanych przez Sąd Wojewódzki w Gdańsku w wyroku z dnia 20 listopada 1952 r., sygn. akt IV K 112/52. Wręcz przeciwnie, należy dojść do przekonania, że ksiądz Stanisław Bogucki postępował zgodnie z obowiązującymi go kanonami wiary katolickiej. Należy więc ustalić motywy kierujące organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości, które doprowadziły do oskarżenia księdza Stanisława Boguckiego, a następnie skazania. Zdaniem sądu wojewódzkiego, motywem tym było dążenie ówczesnych władz politycznych do osłabienia roli Kościoła katolickiego w Polsce, zdyskredytowania poczynań duchowieństwa i przewrotna "obrona" swobód obywatelskich, a w tym przypadku wolności sumienia i wyznania. Takie działania w państwie o ustroju socjalistycznym, dążącym do komunizmu, w istocie swej walczącym z Kościołem zmierzało do spowodowania rozdźwięku między duchowieństwem a wiernymi [...]".
Na emeryturze ks. Bogucki pomagał w duszpasterstwie w kościele Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Olsztynie. Do końca życia pozostał człowiekiem pogodnym i szczęśliwym, choć miał też swoje wady, o których najwięcej powiedzieliby jego wikariusze. Ale nikt nie jest doskonały. Był za to zawsze oddany Kościołowi, cenił swoje kapłaństwo i pozostał mu wierny, także w trudnych chwilach próby. U schyłku swego życia miał jeszcze nadzieję na diamentowy jubileusz. Bóg jednak wezwał go do siebie dwa miesiące wcześniej, 5 grudnia 1996 roku. Ale i tak przeżył 90 lat, w tym prawie 60 w kapłaństwie i 50 w diecezji warmińskiej. Tak pobłogosławił Bóg wiernemu słudze.
ks. prof. Andrzej Kopiczko
"Nasz Dziennik" 2007-04-28

Autor: wa