Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ks. Stanisław Salamonowicz SDB (1926-2008)

Treść

Ks. Stanisław Salamonowicz SDB (1926-2008) W sierpniu br. w Aleksandrowie Kujawskim w wigilię uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny odszedł do wieczności ks. Stanisław Salamonowicz SDB. Miał 82 lata, z czego 61 przeżył w zgromadzeniu salezjańskim. Był wiernym synem księdza Bosko, który nade wszystko umiłował czczoną przez salezjanów Maryję Wspomożycielkę Wiernych. W ciągu swojego życia wybudował pod Jej wezwaniem dwa kościoły (w Pile i w Aleksandrowie Kujawskim). Jak wspominał, czuł Jej matczyne wsparcie na wszystkich etapach życia, zwłaszcza w czasie okupacji i w latach kapłańskiej posługi w okresie komunistycznego zniewolenia. Ksiądz Stanisław Salamonowicz urodził się 11 grudnia 1926 r. w rodzinie Mariana i Leokadii z d. Małkiewicz. Salamonowicze byli zgodną rodziną. Pan Marian jako nauczyciel uczył w wiejskich szkołach na Mazowszu. Jego małżonka zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci. Byli ludźmi pracowitymi, zaradnymi i bardzo pobożnymi. Jak wspomina ks. Stanisław, "Po I Komunii Świętej, którą przyjąłem wraz z bratem, i po otrzymaniu pamiątkowego różańca, odmawialiśmy wspólnie z rodzicami Różaniec prawie codziennie". Chociaż los wiązał rodzinę z różnymi miejscowościami, nic nie stało na przeszkodzie, by utrzymywać żywe kontakty z Czerwińskiem, z którego pochodził pan Marian. Skoro z Czerwińskiem, to także i z salezjanami. "W niedzielę i święta na Mszy św. byliśmy najczęściej w Czerwińsku własną łodzią, a to z wielu względów - pisze po latach ks. Stanisław. - Najpierw ze względu na cudowny obraz Matki Bożej, a także ze względu na życzliwość salezjanów". Już przed wojną państwo Salamonowiczowie należeli do ówczesnego Stowarzyszenia Pomocników Salezjańskich, a pan Marian był wieloletnim prezesem lokalnego oddziału tego stowarzyszenia. Księża salezjanie często gościcli w ich domu. W konsekwencji państwo Leokadia i Marian zauroczeni postacią św. Jana Bosko postanowili posłać swoich synów do gimnazjum salezjańskiego w Jaciążku. Tutaj ich pociechy - Gienek i Stasiu, trafili jesienią 1938 roku. Naukę chłopców w zakładzie przerwał wybuch II wojny światowej. Rozpoczął się trudny czas dla rodziny Salamonowiczów. Pan Marian jako nauczyciel był na liście osób przeznaczonych do aresztowania, wobec czego ukrywał się. Ze swoją rodziną w wojennym sześcioleciu mieszkał w szesnastu miejscach. Dzięki Bożej Opatrzności i opiece Wspomożycielki Wiernych - jak sam często powtarzał - udało się rodzinie wybrnąć ze wszystkich niebezpieczeństw i szczęśliwie doczekać końca wojny. Pani Leokadia w tym trudnym czasie wciąż powierzała Bożej opiece swoich bliskich. Ksiądz Stanisław zapamiętał, że kiedy pewnego razu cudem uniknął aresztowania, jego pobożna matka powiedziała: "Od dziś przestaję się o ciebie martwić. Oddałam cię w ręce Matki Bożej Wspomożycielki - niech cię pilnuje". Na salezjańskim szlaku W roku 1946 na ręce dyrektora Zakładu Salezjańskiego w Jaciążku ks. Pawła Liszki Stanisław Salamonowicz złożył podanie o przyjęcie do nowicjatu. Napisał w nim: "Znając cel swojego życia, pragnąłbym za wszelką cenę zbawić swoją duszę. A ponieważ znając Zgromadzenie św. Jana Bosko, czuję, że w nim najłatwiej osiągnąłbym mój cel, poświęcając swe życie na zawsze w służbie Bożej". Okazało się, że decyzję o wstąpieniu w szeregi salezjanów podjął w tym samym czasie jego brat Eugeniusz. W sierpniu 1946 r. wraz z bratem i 24 kolegami Stanisław Salamonowicz rozpoczął pierwszy etap formacji zakonnej w nowicjacie salezjańskim w Czerwińsku. Już w październiku z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, Prymasa Polski, kandydaci na salezjanów otrzymali sutanny, a po roku próby złożyli pierwszą profesję zakonną w dniu 2 sierpnia 1947 roku. Po złożeniu ślubów rozpoczął się dla nich czas salezjańskiej posługi dla dzieci i młodzieży. A czasy powojenne były szczególnie trudne. Salezjańskie sierocińce i zakłady były przepełnione. Brakowało dosłownie wszystkiego, by mogły sprawnie funkcjonować. Do tego należy dodać niesprzyjający klimat polityczny - władza, jak tylko mogła, utrudniała życie kościelnym placówkom wychowawczym. W takiej atmosferze hartowało się salezjańskie powołanie Eugeniusza i Stanisława Salamonowiczów. Bezpośrednio po nowicjacie kleryk Stanisław pozostał w Czerwińsku na praktyce duszpastersko-wychowawczej (u salezjanów jest ona zwana asystencją) w sierocińcu. Prowadził tu prężną drużynę harcerską dla prawie setki chłopców. W roku 1948 rozpoczął dwuletnie studia filozoficzne w Krakowie. Następnie odbywał asystencję w Zakładzie Salezjańskim w Różanymstoku i Niższym Seminarium Duchownym we Fromborku. W latach 1952-1956 kontynuował studia teologiczne w WSD Towarzystwa Salezjańskiego w Oświęcimiu. Przez cały okres formacji zakonnej obu braci Salamonowiczów modlitewnie wspierali ich rodzice. Państwu Salamonowiczom nie żyło się wówczas łatwo. Utrzymywali się ze skromnej emerytury pana Mariana, którego komuniści pozbawili pracy jako nauczyciela. Powód: dwóch synów w seminarium i nie chce zapisać się do partii. Takie były czasy. W połowie lat 50. doczekali się upragnionych święceń kapłańskich swoich synów. Eugeniusz otrzymał je w 1955 r. w rodzinnym Czerwińsku, natomiast Stanisław przyjął święcenia prezbiteriatu w roku 1956 w Oświęcimiu. Rozpoczął się dla nich czas gorliwej pracy dla Kościoła i zgromadzenia. Pierwsza placówka na Wybrzeżu Gdańskim Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali ks. Stanisława Salamonowicza do pracy przy rektoralnym kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdańsku Oruni. Salezjanie rozpoczęli tu pracę duszpastersko-wychowawczą w roku 1946. Nie była to łatwa posługa, zważywszy na typowo robotniczy charakter dzielnicy, która zresztą cieszyła się wówczas złą sławą w mieście nad Motławą. Wyzwań duszpasterskich przed młodym kapłanem było wiele. Po październikowej odwilży 1956 r. religia na krótko powróciła do niektórych szkół. Ksiądz Stanisław podjął się obowiązków katechety w VII Liceum Ogólnokształcącym i Technikum Melioracyjnym. Opiekował się też sporą grupą ministrantów. W roku 1958 przełożeni polecili mu podjęcie studiów wieczorowych z filologii polskiej w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Po dwóch latach władze partyjne, zorientowawszy się, że student Salamonowicz jest księdzem, zdecydowały o jego usunięciu z WSP. W okresie studiów ks. Stanisław zasłynął na Oruni z niekonwencjonalnego, jak na owe czasy, duszpasterstwa tzw. trudnej młodzieży, której przecież w tej gdańskiej dzielnicy było dużo. Spotykał się z "chuliganami" w knajpach, organizował dla nich w salce przy kościele zabawy czy też turnieje w piłkę siatkową. Przy okazji tych spotkań starał się katechizować, rozmawiać o ich problemach, wskazywać na zło, jakie płynie z kradzieży i z "lekkiego" życia. Działalność młodego księdza spotkała się z aprobatą jego "podopiecznych". W trudnym środowisku został zaakceptowany i cieszył się szacunkiem i autorytetem. Zyskał posłuch na całej Oruni. Niekiedy ze "znajomości" ks. Salamonowicza w dzielnicy korzystały także oficjalne czynniki. Po latach salezjanin wspominał, jak uratował na Oruni festyn z okazji święta pracy: "W dniu 1 maja po południu, jak to było w programie tego dnia, miał się odbyć festyn i zabawa ludowa w parku obok domu kultury. Ale zabawa nie mogła się rozpocząć, bo grupa 'chuliganów' oświadczyła, że kto pierwszy wejdzie na deski przygotowane do tańca, ten mocno oberwie. Orkiestra wojskowa grała, ale nikt nie tańczył. Ktoś podpowiedział kierownikowi domu kultury, że tych 'chuliganów' zna ks. Stanisław i warto go zaprosić. Kierownik domu kultury, człowiek partii, który nie miał nic wspólnego z Kościołem, pomysł przyjął i telefonicznie przedstawił problem. Omówiłem z nim sprawę, że za to będzie darmowy przejazd karuzelą. Zabawa rozpoczęła się bez trudności, a ja z grupą swoich znajomych wobec licznie zgromadzonej publiczności szaleliśmy na wielkiej karuzeli". W związku ze studiami i zaangażowaniem w pracę duszpastersko-wychowawczą z młodzieżą ks. Stanisław został pewnego dnia wezwany do Urzędu Bezpieczeństwa w Gdańsku. Po latach we wspomnieniach, opublikowanych z racji jubileuszu 50-lecia kapłaństwa, tak przywoływał w pamięci to wydarzenie: "Ci panowie byli zainteresowani, gdzie ja codziennie wyjeżdżam i wracam lub nie wracam wieczorem. Chodziło oczywiście o moje popołudniowe studia na WSP. Uspokoiłem ich, że wracam codziennie, a jeśli ktoś czuwa nad moimi powrotami, to niech będzie trochę cierpliwy, bo czasem wracam nieco później. Zapytali także o cel studiów na uczelni państwowej. Odpowiedziałem, że władze państwowe nie uznają naszych studiów seminaryjnych, dlatego chcę zdobyć dyplom państwowy. (...) Zapytano mnie następnie o ilość ministrantów. Odpowiedziałem, że jest ich obecnie bardzo mało. A dlaczego? - padło pytanie. Dlatego, ponieważ władze państwowe usunęły mnie ze szkoły i nie mam kontaktu z młodzieżą. Następnie zapytano mnie, czy mamy dużo powołań do zakonu. Odpowiedziałem, że bardzo mało. A dlaczego? Ponieważ władze państwowe zamknęły nasze szkoły i niższe seminaria - odpowiedziałem. Następne pytanie dotyczyło naszych dochodów materialnych. Odpowiedziałem, że są bardzo małe. I znów zapytano - dlaczego? Odpowiedziałem, że władze państwowe narzucają nam wysokie podatki. Czyli wszystkiemu winne są władze państwowe? - zapytali. Tak, odpowiedziałem. To pewno ksiądz nie lubi władz państwowych? - padło pytanie. Odpowiedziałem, że nie lubię. I na tym rozmowa się skończyła. Wstałem więc i chciałem wyjść, ale zatrzymali mnie, mówiąc, że mają wiele spraw do omówienia. Wyjaśniłem im, że mam pilne sprawy na uczelni, że nie mogę się spóźnić, a w wezwaniu nie określono czasu przesłuchania. Proponowali przy tym pomoc finansową i spotkania w neutralnym miejscu - w kawiarni, czy nawet w tramwaju w drodze na uczelnię. Żeby nie mieli wątpliwości, oznajmiłem, że spotkanie możliwe jest na podstawie formalnego i zgodnego z ustawą wezwania w ich urzędzie lub w biurze naszej plebanii. Zaznaczyłem, że jeśli przyjdą we dwóch, to ja też poproszę drugą osobę jako świadka. Od tego czasu, mimo że zainteresowanie ze strony UB, a później SB było nieustanne, formalnych wezwań nie miałem". W kolejnych latach swojej posługi duszpasterskiej ks. Stanisław Salamonowicz w oczach władz komunistycznych zyskał opinię "aktywnego i szkodliwego księdza", który szczególnie podczas głoszonych kazań "występował przeciwko państwu i obowiązującemu porządkowi prawnemu". W Łodzi, gdzie pracował w latach 1962-1964, jego kazania dla młodzieży śledziła grupa życzliwych mu adwokatów. Jeden z nich zaczepił kiedyś ks. Stanisława w tramwaju i poinformował, że w każdy poniedziałek zbierają się i omawiają jego wypowiedzi dotyczące spraw aktualnych, przygotowując ewentualną obronę. Adwokaci doradzili wówczas ks. Salamonowiczowi, żeby dla swojego bezpieczeństwa każde wystąpienie miał spisane na kartce i zawsze kartki te wyraźnie demonstrował podczas wygłaszania kazań. W roku 1964 ks. Stanisław Salamonowicz rozpoczął pracę w Rumi. Katechizował tu młodzież szkół średnich i młodzież studencką. Z ostatnią grupą przeżywał wydarzenia Marca '68. Młodzież studencka i pracująca przynosiła na religię nowiny z wydarzeń na trójmiejskich uczelniach. Przy okazji wydarzeń marcowych warto przywołać jedną z dziesiątek zabawnych z perspektywy czasu sytuacji, które ks. Stanisław przeżył w historii swoich zmagań z komunistyczną rzeczywistością. Kiedy studenci poinformowali go na katechezie, że jeden z wykładowców Politechniki Gdańskiej próbował przekonać młodzież, że władza powinna ich nieodpowiedzialne wystąpienia likwidować milicyjną pałką, ks. Stanisław odszukał w "Dziełach Lenina" wypowiedź wodza rewolucji, który powiedział, że jeżeli tego rodzaju ruchy studenckie likwidowane są pałką milicyjną i przemocą, to znaczy, że w kraju trzeba zmienić władzę rządzącą. Po latach ks. Salamonowicz z uśmiechem wspominał, że "to odkrycie przywróciło humor studentom, gdy politycznemu wykładowcy odczytali autorytatywne zdanie 'wiecznie żywego Lenina'". Po zakończeniu roku szkolnego 1967-1968 ks. Stanisław Salamonowicz został przez przełożonych mianowany proboszczem parafii Warnice na Ziemiach Odzyskanych. Rozpoczął się w jego życiu, trwający praktycznie aż do śmierci, okres administracji i zarządzania ekonomicznego placówkami kościelnymi. Zaczynając od Warnic, poprzez Szczecin Gumieńce, Piłę i Aleksandrów Kujawski prowadził przez te lata liczne remonty, budowy i zmagał się z codziennymi przeciwnościami charakterystycznymi dla tamtego okresu. Swoją pracowitością, otwartością na drugiego człowieka i serdecznym usposobieniem wszędzie zdobywał liczne grono współpracowników, dzięki którym udawało się pokonywać wszelkie trudności. Warto podkreślić, że za czasów komunistycznych wybudował dużą świątynię w Pile i rozpoczął budowę kościoła w Aleksandrowie Kujawskim. Budowniczy kościoła pw. Wspomożycielki Wiernych w Pile W roku 1976 ks. Salamonowicz trafił do Piły. Został tu ekonomem w parafii Świętej Rodziny i budowniczym kościoła na nowym osiedlu. W roku 1982 został pierwszym proboszczem nowo powstałej parafii na Osiedlu Górnym pw. Wspomożycielki Wiernych. Budowa trwała 11 lat. Jak wiele poświęcenia i odwagi wymagało podjęcie się tego zadania w tamtych czasach, nie trzeba nikogo przekonywać. Księdzu Stanisławowi udało się zmobilizować rzesze parafian, które budowały świątynię w czynie społecznym. Jak wielokrotnie wspominał, w tym trudnym okresie "w sposób cudowny za wstawiennictwem Maryi Wspomożycielki Wiernych" udawało się zdobywać materiały budowlane, dzięki czemu nie było większych zastojów w pracy. Organizował też z rozmachem życie duchowe parafii. W latach 1980-1987 ks. Salamonowicz wspierał działalność ludzi "Solidarności". W mrocznych dniach stanu wojennego wraz z ks. Stanisławem Styrną odwiedzał internowanych parafian w Gębarzewie k. Gniezna i innych miejscach odosobnienia. Wspomagał materialnie rodziny osób prześladowanych. Jego patriotyczne kazania, wygłaszane z parafialnej ambony, były szeroko komentowane w całej Pile. Wiosną 1985 r. ks. Stanisław Salamonowicz wraz z proboszczem parafii św. Antoniego o. Augustynem Listwanem OFMCap stanęli u boku ks. dziekana Stanisława Styrny w walce z władzami państwowymi o umieszczenie kaplicy dla chorych w nowo wybudowanym Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Pile. W okresie odwilży spowodowanej powstaniem i działalnością "Solidarności" na przełomie 1980-1981 r. w wyniku interwencji ks. Styrny władze wojewódzkie przyznały odpowiednie pomieszczenie na zorganizowanie szpitalnej kaplicy. Po wprowadzeniu stanu wojennego, w miarę upływającego czasu, władze poczęły wycofywać się ze wcześniej podjętych zobowiązań. Apogeum konfliktu przypadło na marzec i kwiecień 1985 r., kiedy w wąskim gronie decydentów wstrzymano budowę kaplicy, przeznaczając jej metraż na adaptację oddziału chirurgii szczękowej. Wówczas pilscy proboszczowie, a wśród nich ks. Salamonowicz, wystąpili z akcją, informując mieszkańców Piły i województwa o zerwaniu przez władze umów dotyczących miejsca modlitwy dla chorych przebywających w szpitalu. Wezwali wiernych do modlitwy, postu, ofiarowania cierpień i wszelkich innych wysiłków duchowych w intencji zachowania w powstającym szpitalu zaprojektowanej wcześniej kaplicy. Zredagowali list, w którym opisali całe tło konfliktu i przesłali go do Sekretariatu Episkopatu Polski, kurii biskupiej w Gorzowie Wielkopolskim oraz wszystkich parafii rzymskokatolickich województwa pilskiego. Podsumowując opisane wydarzenia, pilscy proboszczowie stwierdzali: "Kierując te słowa do społeczeństwa wierzącego i wszystkich ludzi uczciwych i dobrej woli, nie występujemy przeciw nikomu. Nie burzymy pokoju społecznego, ale budzimy świadomość i sumienie oraz modlimy się. Takie czyny są naszym obowiązkiem religijnym i duszpasterskim. Naszym obowiązkiem będzie też przekazywanie dalszych informacji społeczeństwu Piły i województw. Maryi - która jest Uzdrowieniem Chorych i Wspomożeniem Wiernych - polecamy przedstawioną dziś sprawę oraz wszystkich ludzi chorych, cierpiących, ponadto wszystkich ludzi rzetelnych i dobrej woli". Sprawa zbulwersowała opinię publiczną. W prasie, radiu i telewizji władze dementowały, jakoby "fałszywe informacje" podawane były społeczeństwu w pilskich kościołach. Walka o kaplicę przyniosła zamierzony skutek. W efekcie protestu władze odstąpiły od swoich zamiarów i w szpitalu wojewódzkim wybudowano kaplicę według projektów zatwierdzonych na początku lat 80. W roku 1987 parafia Wspomożenia Wiernych w Pile została przekazana przez salezjanów pod administrację księży diecezjalnych. Ksiądz Stanisław Salamonowicz został skierowany przez przełożonych do Aleksandrowa Kujawskiego, aby tam budować kolejny kościół. Wdzięczni parafianie w Pile nigdy o nim nie zapomnieli i zapewne pamięć o pierwszym proboszczu w ich sercach trwa do dziś. Kiedy w 2006 r. w Pile w wybudowanej przez siebie świątyni ks. Stanisław sprawował Mszę Świętą z okazji jubileuszu 50-lecia kapłaństwa, wieloletni przewodniczący rady parafialnej pan Hieronim Słomianowski wypowiedział w podziękowaniu, jakże znamienite świadectwo o posługiwaniu ks. Salamonowicza w tej wspólnocie: "Mieliśmy to szczęście, że zakładałeś naszą wspólnotę parafialną, dzieliłeś się z nami wszystkim tym, w co Ciebie Pan Bóg wyposażył - kapłaństwem, dobrocią, pracowitością, współczującym sercem i zapobiegliwością o ten kościół (...). Jako salezjanin wskazałeś nam drogę do Boga przez Maryję Wspomożycielkę. Z rzewnością wspominamy Wieczory Maryjne, Adorację Najświętszego Sakramentu, spotkania odpustowe... a nade wszystko wspólną pracę. Widzieliśmy Ciebie przy koparce, przy łopacie i na rusztowaniach. Cały czas byłeś do dyspozycji Maryi i Pana Boga, a my z tego tak chętnie korzystaliśmy. Dzisiaj dziękujemy Panu Bogu za autentycznego kapłana, który choć został budowniczym, nie przestał być pasterzem. Dziękujemy Panu Bogu za twoje zdolności rozmawiania z prostym człowiekiem i z tymi, od których dwadzieścia lat temu tak wiele zależało". Honorowy obywatel Aleksandrowa Kujawskiego Ostatnią placówką salezjańską, w której przyszło żyć i pracować ks. Stanisławowi Salamonowiczowi, była parafia pw. Wspomożenia Wiernych w Aleksandrowie Kujawskim. Na Kujawy przybył w 1987 r. i pracował tu przez kolejne 21 lat. Jak zwykle pracy duszpasterskiej poświęcił całkowicie swój czas i umiejętności. Wybudował świątynię parafialną, przez 17 lat był proboszczem. Po przemianach 1989 r. zaangażował się w odzyskanie zabranej salezjanom przez komunistów w 1955 r. szkoły. Dzisiaj, tak jak dawniej, tętni ona życiem i wychowuje młodzież zgodnie ze wskazaniem św. Jana Bosko na dobrych chrześcijan i prawych obywateli. W tych latach ks. Stanisław wspierał całym sercem odradzające się salezjańskie harcerstwo, które w Aleksandrowie w pewnym momencie miało swoją centralną siedzibę (za sprawą ks. Zbigniewa Formelli, naczelnego kapelana ZHR). Był zafascynowany młodzieżą Salezjańskich Wspólnot Ewangelizacyjnych - Salezjańskiej Pielgrzymki Ewangelizacyjnej i Pustyni Miast - to w parafii animowanej przez ks. Stanisława swoją pierwszą siedzibę miała redakcja "Biuletynu SWE", rodziły się pomysły pielgrzymki młodzieżowej do sanktuarium w pobliskim Ostrowąsie na wrześniowy odpust. Do końca swoich dni ks. Stanisław pozostał miłośnikiem ludzi, których Pan Bóg postawił na jego drodze życia. Krótko przed śmiercią wyznał, że nigdy nie spotkał złego człowieka. W aleksandrowskiej wspólnocie w roku 2006 ks. Stanisław przeżywał centralne uroczystości jubileuszu 50-lecia swojego kapłaństwa. Rzesze wiernych uczestniczące w tym wydarzeniu, dziesiątki kapłanów, współbraci salezjanów świadczyły o wielkiej wdzięczności wobec jego wiernego zaangażowania w realizację misji salezjańskiej w Kościele. Zresztą, gdzie się nie pojawił w tym jubileuszowym czasie, witały go wdzięczne serca: w Czerwińsku, Gdańsku, Łodzi, Rumi, Warnicach, Szczecinie, Pile... Dodać w tym miejscu należy, że Rada Miejska Aleksandrowa Kujawskiego 8 czerwca 2006 r. nadała ks. Stanisławowi Salamonowiczowi tytuł honorowego obywatela miasta. Wierny syn Maryi Wspomożycielki Wiernych i św. Jana Bosko - ks. Stanisław Salamonowicz SDB, odszedł do Pana 14 sierpnia 2008 roku. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył ks. bp Stanisław Gębicki z Włocławka. Ksiądz Stanisław spoczął w kwaterze salezjańskiej na cmentarzu parafialnym. Pozostawił po sobie wiele. Jak napisała jedna z parafianek w okolicznościowym wspomnieniu pośmiertnym: "W pamięci ludzi, którzy go znali, pozostanie jako szlachetny człowiek i kapłan umiejętnie mobilizujący do czynienia dobra. Wielu zawdzięcza mu umiejętność nieszablonowego, głębokiego spojrzenia na Kościół i sprawy wiary". Jako jeden z wielu wychowanków ks. Stanisława Salamonowicza, który pod jego skrzydłami wzrastał w powołaniu salezjańskim, opinię tę całym sercem potwierdzam. ks. Jarosław Wąsowicz SDB "Nasz Dziennik" 2008-10-11

Autor: wa