Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krwawe wybory w Iraku

Treść

Co najmniej 38 osoby zginęły, a 100 zostało rannych we wczorajszych zamachach przeprowadzonych w związku z trwającymi w tym dniu w Iraku wyborami parlamentarnymi. Ataki nie przeszkodziły jednak wyborcom w masowym udaniu się do urn. Przed lokalami wyborczymi od rana ustawiały się kolejki.
Do zamachów doszło chwilę po otwarciu lokali wyborczych. 12 osób zginęło na skutek zawalenia się domu mieszkalnego po detonacji ładunku wybuchowego w dzielnicy Ur w północnej części Bagdadu. 10 kolejnych osób zostało w trakcie tej tragedii rannych. Kolejne 4 osoby zginęły, a 8 zostało rannych w zamachu na dom mieszkalny w dzielnicy Szurta al-Rabia na południu Bagdadu. Pozostałe osoby zginęły od przypadkowych kul wystrzeliwanych na ślepo w różnych dzielnicach Bagdadu. Ponadto jak podała telewizja al-Arabija, od momentu rozpoczęcia głosowania w pobliżu lokali wyborczych w stolicy wybuchło co najmniej 15 granatów moździerzowych. Rzecznik bagdadzkich sił bezpieczeństwa gen. Qassim Al Moussawi podkreślił, że najwięcej z nich zostało zdetonowanych w dzielnicach zamieszkałych przez sunnitów oraz na obrzeżach miasta. Do zamachów dochodziło jednak także poza stolicą. W kilku z nich, w trakcie których ostrzelane zostały lokale wyborcze w leżącej 50 km na południe od Bagdadu Iskandarii, rannych zostało 13 osób.
Ataki te zbagatelizował jednak premier Iraku Nuri Al-Maliki, który osobiście głosował w silnie strzeżonej "zielonej strefie" w centrum Bagdadu (znajdują się w niej budynki rządowe, ambasady i budynek dowództwa amerykańskich wojsk). - To tylko hałas, który ma zrobić wrażenie na wyborcach, ale Irakijczycy to naród, który kocha wyzwania - powiedział szef rządu, dowodząc, że ataki te są zwykłą "psychologiczną" formą terroru. Nawoływał także wyborców, by nie ulegać tej presji i iść do głosowania, na co Irakijczycy odpowiedzieli z entuzjazmem. Kolejki do lokali wyborczych ustawiały się nawet w rejonach sunnickich - takich jak Mosul na północy czy Anbar na zachodzie - gdzie w 2005 r. głosowanie zbojkotowano.
Wczorajsze wybory do Rady Reprezentantów były drugimi wyborami do parlamentu od czasu inwazji na Irak w 2003 roku. Po raz pierwszy jednak organizowane były one przez samych Irakijczyków. Ich wynik może zadecydować także m.in. o tym, czy po zaplanowanym do końca 2011 roku wycofaniu wojsk amerykańskich uda się tam przezwyciężyć podziały wyznaniowe między szyitami i sunnitami.
Do głosowania uprawnionych było niemal 20 mln Irakijczyków, którzy spośród startujących około 6,2 tys. kandydatów z 86 frakcji wybrali 325 deputowanych do parlamentu. Do nich z kolei należeć będzie następnie wybór premiera i prezydenta Iraku. Eksperci podkreślają jednak, że jest małe prawdopodobieństwo, by któraś z biorących udział w wyborach partii uzyskała zdecydowaną większość, dzięki której mogłaby samodzielnie tworzyć rząd. Dodają także, że jest wielce prawdopodobne, iż obecny rozkład stanowisk pozostanie zachowany.
MBZ, PAP, Reuters
Nasz Dziennik 2010-03-09

Autor: jc